Kipling wędrował po Afganistanie jako brytyjski szpieg. Spotykał szpiegów rosyjskich, o których wygłaszał multikulturalne opinie. „Rosjanie są inni niż my – pisał – Noszą koszule na wierzchu”. Nie chodziło mu o to, że nie wkładają rubaszki do spodni, ale o to, że za tym lekceważeniem obyczaju rozpowszechnionego w Europie kryła się inna, mroczniejsza różnica, rozpleniona w umysłach poddanych drapieżnego imperium carów. Różnica, którą ujawniał Joseph Conrad. Ostatecznie ani Anglicy, ani Rosjanie, ani nawet Amerykanie Afganistanu nie podbili. Pozostawili po sobie krajobrazy nieudanych podbojów. Demokracji raczej nie.

Holendrzy nie różnią się od Francuzów tym, że noszą koszule wykładane na spodnie, bo najchętniej noszą dżinsy i T-shirty. Różnią się tym, że na pokładach samolotów KLM kanapki z kurczakiem dostaje się w pudełeczku, które informuje, że kurka, którą zaraz zjemy, wiodła szczęśliwe życie i umarła spełniona. Na pokładach samolotów Air France jada się smaczniej i bez ekologicznej poprawności politycznej (Bruksela uważa, że foie gras bierze się z cierpienia gęsich mas. Francuzi na to: no to co?), a stewardessy są sympatyczniejsze. Ale ważniejszych różnic należy szukać gdzie indziej.

Ze strony Francuzów wyszukał je pół wieku temu Filip d’Iribarne, który napisał traktat pod tytułem „Logika honoru”. Tytułowa logika honoru dotyczy Francuzów, którzy są społeczeństwem klasowym i rozumieją, że syna Mitteranda nikt nie skrzywdzi zanadto przed sądem, nawet jeśli handluje bronią w byłych koloniach afrykańskich (po procesie „Angolagate” dostał dwa lata w zawieszeniu i 375 tys. euro kary za milionowe łapówki w latach 1993–1998). W studium jest jeszcze mowa o logice kontraktu, która ma być ulubioną logiką angloamerykańskich korporacji. Oraz o logice negocjacji, do której przyznają się Holendrzy (tzw. model polderowy demokratycznej dyskusji wymuszonej zagrożeniem powodziowym), Skandynawowie (tzw. państwo dobrobytu, które brudy ekologiczne pierze w trzecim świecie) oraz Niemcy (jak nie można ein Volk, to niech będzie Mitbestimmung, czyli model nadreński).

D’Iribarne napisał traktat po francusku, a swoimi poglądami dzielił się z elitarnymi studentami INSEAD w Fontainebleau, więc nikt nie wpadł na to, żeby go tłumaczyć na angielski, a hasło poświęcone mu w Wikipedii to w końcu sierpnia 2017 r. zaledwie zalążek, czyli stub. Zainteresował się nim tylko holenderski inżynier, który doktoryzował się z psychologii społecznej, a potem zatrudnił w IBM-ie, Geert Hofstede. Zawsze podkreślał, że nie wpadłby na wymiary kultury, gdyby nie przeczytał „Logiki honoru”. Stąd pomysł porównywania kulturowego umeblowania ludzkich umysłów w trakcie szkolnego oraz rodzinnego przysposobienia do życia w zakładzie pracy. Czy różnice między kadrami KLM-u oraz Air France można wyjaśnić w oparciu o logikę honoru oraz logikę negocjacji? Trochę tak, a trochę nie.

Tak, jeśli chodzi o autorytarny charakter firm francuskich; tak, jeśli chodzi o zebraniowo-negocjacyjny charakter firm holenderskich. Dlatego elita polityczna firmy „Republika Francuska” tak łatwo narzuciła obywatelom Macrona jako prezydenta. Głosowało na niego niewiele ponad trzydzieści procent wyborców, ale dostał ponad dwa razy tyle miejsc w parlamencie. Dlatego elita polityczna firmy „Królestwo Holandii” co prawda odsunęła Wildersa od grona tworzących nowy rząd, ale ci ostatni próbują go sformować już 160 dni, a końca ani widu, ani słychu. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Pierwszy gabinet premiera Ruttego negocjowano 158 dni, a gabinet premiera van Agta – 201 dni.

Ale trochę nie. Zarówno KLM, jak i Air France są poddane logice kontraktu, którą narzuciły światu gospodarczemu firmy angloamerykańskie. Tak samo muszą zatem ciąć koszta własne (ceny posiłków w kantynie pracowniczej) i tak samo zwalczać konkurencję tzw. tanich linii (ceny bagażu, elastyczność rezerwacji). Tu więc różnicy nie ma. Nie ma sensu zamawiać badania opinii pracowniczej, bo i Holendrzy, i Francuzi są tym samym zaniepokojeni, bez względu na to, czy są posłuszni od razu, czy dopiero po długim zebraniu. Dlatego ośrodek badawczy Hofstedego przy uniwersytecie w Tilburgu zamknięto już na początku XXI w. Zabrakło klientów. Więc nie, różnice między pracownikami KLM-u i Air France nie muszą być aż tak ważne w określaniu przyszłości wspólnej firmy. Praca najemna jest zagrożona ponad podziałami, które ujmują wymiary kultury – nie tylko dlatego, że drony sadzą drzewa albo dostarczają paczki z książkami, ale także dlatego, że modelem dla firmy jutra będzie raczej Uber niż Microsoft, raczej Wikileaks niż „The New York Times”, a także dlatego, że żadna siła robocza nie będzie tak tania, jak inteligentne oraz miłosierne roboty.

Żadne specjalne kasty zawodowe nie powinny mieć złudzeń. Dziś pracę tracą piloci, stewardessy albo kontrolerzy lotów, jutro lekarze, sędziowie oraz profesorowie uniwersytetu. Uniwersytet Erazma w Rotterdamie też wprowadził opłaty za parking dla pracowników oraz robota do rejestracji urlopów, a posiłki w kantynie nie są subsydiowane. Ten sam uniwersytet też obawia się tańszego dyplomu oferowanego przez sąsiedni campus byłej pomaturalnej szkoły zawodowej przerobionej na „University of applied sciences”, więc zatrudnia coraz mniej profesorów, a coraz więcej specjalistów od marketingu. Warto się zastanowić, jak to wpływa na kształt demokracji. Jak się ma demokracja, którą we Francji zawieszono, a której wybrańcy w Holandii tak mozolnie godzą chrześcijan z ateistami, że kraj po wyborach nie rządem stoi?

Rotterdam, 22 sierpnia 2017

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Jt716, Wikimedia Commons.