ZlotaRozdzka_okladka_RGB

Pośród wielu ważnych tytułów są takie książki, które z rozlicznych powodów nie dają rozsądnym ludziom spać spokojnie. Oto, po niemal 160 latach od pierwszego polskiego wydania w adaptacji Wacława Szymanowskiego, po bardzo długim czasie zapomnienia i być może wyparcia, powraca do obiegu czytelniczego „Złota różdżka”. Pod tak przyjętym od początków tytułem (ponad wiek wcześniej pisano: „rószczka”, dziś dodano podtytuł: „czyli bajki dla niegrzecznych dzieci”) znajduje się – za sprawą wydawnictwa Egmont – współczesna, odważna adaptacja kultowego dzieła „Der Struwwelpeter” stworzonego przez Heinricha Hoffmanna, wydanego w Niemczech pierwszy raz w 1845 r. W germańskim kręgu językowym, pod którego silnym wpływem pozostawała nasza ówczesna kultura pedagogiczna, książka ta stała się niezwykle popularna z powodu nowoczesnej, atrakcyjnej formy oraz dydaktycznej funkcjonalności w dobie powszechnie stosowanej pedagogii surowości, szczególnie pośród rodzącej się burżuazji. Uznaje się ją za pierwszą książkę obrazkową dla dzieci, to jest taką, w której obrazki pełnią równie ważną, co tekst rolę, zachowują narracyjność i przede wszystkim czynią przekaz dydaktyczny znacznie mocniejszym. Główną ideę oryginału stanowiło społecznie motywowane przesłaniem tzw. czarnej pedagogiki (o czym będzie jeszcze mowa) budzenie lęku i ostrzeganie, umoralnianie przez karanie za winy i ukazywanie (szczególnie wymownego na obrazkach: płonącej dziewczynki, obciętych palców i strug krwi, nagrobka z imieniem bohatera) skutków złego, niegrzecznego zachowania i braku posłuszeństwa oraz grzesznej, z założenia, natury dziecka [1]. Z dzieła tego bowiem nie dowiadujemy się, jakie naprawdę były ówczesne dzieci (bo w zasadzie niczym nie różniły się od współczesnych), ale tego, jak społecznie konstruowane i podzielane były sposoby ich wychowywania, a także wyobrażenia o nich samych. Warto zauważyć, że Hoffman w swym utworze wykorzystał znane już wcześniej publikacje, upowszechnione w kulturze tak oralnej, jak i wizualnej [2], co oznacza, że choć jest twórcą tego oryginalnego dzieła, to nie sam stworzył egzemplifikowany w nim dyskurs dzieciństwa. Tu, siłą rzeczy, nasuwa się pytanie o motywy współczesnej edycji.

Za rękę z dorosłym odbiorcą

Janusz Dunin w najpełniejszym, jak dotąd, polskim opracowaniu dziejów opus magnum Heinricha Hoffmana, zawierającym również analizę struwwelpeteriady w rodzimej kulturze, stawia tezę, że książka taka jak ta, stanowiąca świadectwo zmienności świata i postrzegania dzieci, może trafić do współczesnego dziecka wyłącznie przez dorosłego pośrednika [3]. Chyba nie przewidywał, że może ono na nowo zaistnieć w późniejszych czasach. W mojej wypowiedzi postaram się, jako ten dorosły pośrednik, spojrzeć na tę dawną i aktualną u nas „Złotą różdżkę”, by przemyśleć jej sens i znaczenie, które ze sobą niosła i/lub może nieść.

Na utwór ten składa się łącznie z tytułowym dziesięć bogato ilustrowanych wierszyków, których bohaterami są dzieci (z wyjątkiem jednego, o myśliwym i zającu), a tematem jest ich złe zachowanie i odium nieuchronnej kary za wszelkie nieposłuszeństwo, przewinienie, głupotę. Kilkoro z nich zostaje przykładnie ukaranych za jednoznacznie nikczemne zachowanie (np. w starej wersji zły Józio, który bił służących, zabijał ptaszki, niszczył książki, meble itp., został pogryziony do krwi przez psa, którego wcześniej zbił, w dodatku musiał pić gorzkie lekarstwa;

w nowej wersji Karoliny Iwaszkiewicz podły Szymek okrutnie zadręcza zwierzęta do czasu ugryzienia przez sukę, z którego to powodu musi otrzymać bolesny zastrzyk w brzuch).

cackowska_il_1

Podobnie jest też z trzema łotrami z wierszyka „Czarne dzieci” / „Opowieść o małych czarnych chłopcach”. W starej wersji Pawełek, Jaś i Staś wyśmiewali się z koloru skóry czarnego mężczyzny, który wyszedł był sobie na przechadzkę; wtem ogromny czarodziej zebrał wszystkich łotrów i zanurzył w kałamarzu, czyniąc ich przez to czarnym pośmiewiskiem, a przelatujący nad nimi kruk nazwał chłopców brzydkimi, czarnymi dziećmi. W nadzwyczaj aktualnej adaptacji Zuzanny Naczyńskiej Franek, Janek i Kuba z typowego współczesnego blokowiskowego podwórka prześladują (każą wracać do Afryki, nawet rzucają kamieniem) w drobnego, ciemnoskórego chłopca, którego w obronę bierze wszechwidzący dozorca, rózgą zapędzając drani do kałuży, czyniąc ich jeszcze czarniejszymi niż sam Murzyn. Ofiarą małych bandytów okazuje się ich ziomek, w Polsce urodzony.

Wzgardzona zupa i inne przewinienia

Są jednak i takie przykłady pośród tych dydaktycznych przekazów, które epatują przesadnym, zarówno ówcześnie, jak i, chyba jeszcze bardziej, obecnie, okrucieństwem. To utwory „O Juleczku, co miał zwyczaj ssać palec” / „O Konradzie, co obgryzał paznokcie” oraz „Historja bardzo smutna o chłopcu, który nie chciał jeść zupy” / „O Kacperku, który wzgardził zupą” (oba nowe w adaptacji Marcina Wróbla). Juleczka, za nieposłuchanie mamy i ssanie palców, nachodzi anonsowany przez nią krawiec i odcina mu dwa paluszki, aż krew wymownie tryska dwiema strugami. W dawnej polskiej adaptacji dostał, niebożę, bardzo niesprawiedliwie jeszcze jedną karę od matki: suchą bułkę zamiast ciasteczek. Konrad z współczesnej wersji wprawdzie nie otrzymuje drugiej kary za to samo przewinienie, ale wyznaje przed matką winę, za złe jego zabawy obie całe ręce uciął mu krawiec krwawy i przerażony obiecał, że nie będzie zabierał się już za paznokcie u stóp. W drugim z wierszy i Michaś, i Kacper wzgardzają pewnego dnia zupą, wybrzydzają, w końcu odmawiają posiłku, co jest bezpośrednią przyczyną ich rychłej śmierci. Inną z tragicznych postaci jest Kasia (z „Okropnej historji o zapałkach”) / Hania (ze „Strasznej historii o Hani i zapałkach” w adaptacji Anny Bańkowskiej), która mimo przestróg dorosłych i kotów – zdawałoby się rozsądniejszych od niej – zaczęła niebezpiecznie bawić się zapałkami pod nieobecność rodziców. Rzecz w obu wersjach skończyła się tragicznie, wpierw wykrzesanym z uderzenia zapałką o ścianę ogniem zajęła się jej sukienka, a potem spłonęła cała dziewczynka. Została po niej garść popiołu, nad którą lamentują oba koty. Ewidentna lekkomyślność została w ten sposób śmiertelnie ukarana.

cackowska_il_2

W obu wierszach tej historii narrator zwraca się do odbiorcy, by przyjrzał się obrazkowi, który nie pozostawia złudzeń, jak groźny i potężny jest żywioł ognia. Przewinienie srogo strofowanego przez ojca „Pawełka wiercipięty” / „Filipa, co się bujał” (w adaptacji Karoliny Iwaszkiewicz) jest ewidentnie wynikiem jego nadpobudliwości i polega na dokazywaniu przy bogato nakrytym stole, co kończy się zrzuceniem na podłogę całej zastawy. Chłopiec w obu polskich wersjach zostaje zbity (to dyscypliną, to pasem) przez ojca, przy znaczącym w całej tej sytuacji milczeniu matki Pawełka i jeszcze bardziej wymownym zapatrzeniu matki Filipa we własne paznokcie. Kolejny bohater „Jędruś gapa” / „Jacek wniebogapek”(w adaptacji Zuzanny Naczyńskiej) przez bujanie w obłokach, swą nieuważność wpada do rzeki (w nowej wersji z miejskimi ściekami), lecz dość szczęśliwie uchodzi z życiem, zostaje wyłowiony przez chłopów (strażników miejskich), tylko jego teczka z książkami odpływa. W nowej wersji Jacek, by zachować zdrowie, musi się leczyć, ale także i wyciągnąć naukę. „Straszny przypadek z parasolem” / „O latającym Robercie” (w adaptacji Adama Pluszki) to historia chłopca, który w burzową pogodę nie siedzi w domu, jak wszystkie grzeczne dzieci, tylko z parasolem wychodzi na spacer, skutkiem czego ginie marnie, nie wiadomo gdzie, w przestworzach. Jest jeszcze „Piotruś czupiradło” – w adaptacji Anny Bańkowskiej (oryginalnie „Struwwelpeter”, w wersji Szymanowskiego „Staś Straszydło”), który otwiera tom, jako typowo niegrzeczne dziecko. A także historia z niedziecięcym bohaterem, pierwszy raz w języku polskim (we wszystkich poprzednich wydaniach wiersz ten był całkowicie pomijany), „O groźnym myśliwym” (w adaptacji Adama Pluszki), który, zuchwale wybrawszy się na polowanie, zapada w drzemkę, podczas której sprytny zając podkrada mu strzelbę i okulary, by ostatecznie w niego strzelić, przestrzelić kubek żony łowczego i przy okazji wystraszyć swoje dziecię.

Dystans, śmiech, ilustracyjna prowokacja

W obu odsłonach tego dzieła – jak widać – bardzo wiele jest podobieństw, widocznych głównie w ogólnym przesłaniu wierszy, ich nastroju. Nowego i oryginalnego tym samym wymiaru, szczególnie w dzisiejszym kontekście społeczno-politycznym, nabiera szczególnie ten utwór, który bardzo wyraźnie nawiązuje do horyzontu doświadczenia współczesnych dzieci, tych na rolkach, hulajnodze i kręcących filmy komórką, które prześladują różniącego się od nich ciemnoskórego chłopca, przykładnie ukarane przez dozorcę. Przede wszystkim jednak obie wersje „Złotej różdżki” różni graficzna interpretacja, która – tak sądzę – dopiero w wydaniu Justyny Sokołowskiej nadaje utworowi charakter purnonsensowy, dzięki przerysowanym, w dużej mierze zabawowym formom, abstrakcyjnym sylwetom, symbolom, z szablonem „trupiej czaszki” do interaktywnych przetworzeń. Realistyczne grafiki oryginału (a także nawet parodystyczne ilustracje w stylu ekspresjonistycznym karykaturzysty Bohdana Nowakowskiego z papierowych wydań z 1922 i 1933 r., dzięki którym książka stała się tania i trafiła pod strzechy) mają bardzo spójny z tekstem charakter. Szczególnie w tych dramatycznie zakończonych wierszach wprost ukazują np. płonącą dziewczynkę, krawca obcinającego palec i tryskającą z niego krew, puentując historie tak, że nie pozostawiają złudzeń i żadnych możliwości pomyślenia o konsekwencjach nieposłuszeństwa inaczej.

cackowska_il_3

Współczesna artystka wykorzystuje przeróżne konwencje, niedookreślenia; przecina ilustrację postaci wstawioną stroną (w „Piotrusiu czupiradle”), tym samym charakteryzuje nie dziecko, a stworka, co pozwala złapać dystans do bohatera; nie ilustruje dokładnie tego, o czym mówi tekst (Konradowi krawiec obciął obie ręce, a tu obrazek w ironicznej grze z tak ciężkim słowem przedstawia ucięty palec w zabawnie formalnym zabiegu wykorzystującym środek rozkładówki); stosuje prowokacje, na które trzeba jakoś zareagować – zdecydowanie bardziej dystansem, śmiechem i namysłem, niż przerażeniem wywołanym realistycznym ujęciem. Ta artystyczna, przesadzona forma zdecydowanie bardziej pozwala odbiorcy na odczucie sztuczności całego utworu, ale wymaga jednak chęci i pewnego wysiłku, by konwencję tę pojąć i wraz z niedorosłym, niedoświadczonym odbiorcą przepracować.

Czarna pedagogika – groźny urok powrotów

Chcę tym samym powiedzieć, że trudno – w moim przekonaniu – broni się teza lansowana przez autora wstępu do nowej „Złotej różdżki”, Michała Rusinka, o satyrycznym źródle dzieła Hoffmana. Sam Janusz Dunin, mówiąc o rychłej popularności „Struwwelpetera” wśród dzieci i dorosłych z powodu zabawnych i kolorowych ilustracji o wymiarze surrealistycznym, zwraca wyraźnie uwagę na znaczenie utworu Hoffmana, jakie miał narzucać jego wcale nieżartobliwy polski tytuł, który zapowiada memento średniowiecznego jeszcze credo surowej pedagogii dyscypliny popularyzowane na szeroką skalę w XVIII-wiecznych elementarzach, wybrzmiewające we fragmencie znanego powszechnie wiersza o różdżce: „Różdżką Duch Święty złe dziatki bić radzi, różdżka bynajmniej zdrowiu nie zawadzi (…) Różdżką gdy dziecię będzie matka siekła, wybawi jego duszę z piekła”. Dunin powiada także, że niemiecki oryginał był wyrazem tak samo pojętej pedagogiki rózgi i pasa [4]. Historycy zorientowani na psychoanalizę podkreślają, że praktyki socjalizacyjne stosowane w takiej koncepcji wychowania dzieci warunkują transmisję i rozwój wszystkich innych elementów kultury, przekładając się na uruchamianie całego mechanizmu przemocy, doświadczenia cierpienia i okrucieństwa [5]. Nurt antypedagogiki, wyraźnie krytykujący tę tzw. czarną pedagogikę, upatrywał w tym machinę reprodukcji wszelkiego zła, a szwajcarska psychoanalityczka Alice Miller, równie mocno podnosząc personalny, co instytucjonalny wymiar przemocowej relacji dorosły–dziecko, mówiła:

„…Hitler nie znalazłby tylu zwolenników, gdyby te dzieci były inaczej chowane. To pedagogika końca XIX i początku XX wieku umożliwiła ludobójstwo. Wówczas w Niemczech powszechnie maltretowano dzieci. Pokutuje to zresztą do dziś, ale rzadko kiedy tresurę zaczyna się tak wcześnie i prowadzi tak systematycznie. Na dwa pokolenia przed dojściem Hitlera do władzy te metody wychowania doprowadzono do perfekcji. Goldhagen pisze, że część oprawców nie była poddana indoktrynacji. Nie potrzebowali jej, ponieważ osoba, która zmuszana jest idealizować upokorzenia zaznane w dzieciństwie, przez całe życie uważa, że kary cielesne są zbawcze. Pamięć ciała zachowuje instrukcje, jak ranić innych. Jestem przekonana, że tylko osoby, które doznały psychicznego i fizycznego okrucieństwa, mogą stać się oprawcami. Co więcej, rodzice wymierzają kary, nie pamiętając, że byli identycznie karani. To jest istota przymusu powtarzania własnego losu…” [*].

Książka ta powstała dla dzieci wychowywanych w przeszłej już epoce, co w sytuacji jej nowej odsłony rodzi pytanie, czy aby ponownie o swą rację nie upomina się tamta koncepcja dzieciństwa w dość oryginalnej, choć bardzo jednak podobnej swej poprzedniczce narracji, skierowanej do dzieci i dedykowanej – mówiąc współczesnym językiem – właściwemu targetowi: rodzącej się klasie średniej (głównie ze względu na cenę tej książki). Jest to także pytanie o sens zaistnienia tej wersji „Złotej różdżki”. Rusinek zdaje się sugerować, iż książkę tę wydano dla zabawy, a najwięcej pożytku wyniesie z niej ten, który zrozumie tę konwencję. Czy jednak będzie potrafiło to uczynić dziecko (nawet to niegrzeczne, które nie słucha dorosłych), które ironii w ilustracjach „nie złapie”, a literalnie odbierze momentami bardziej makabryczny od oryginału tekst?

Decydując się zatem – jako dorośli pośrednicy – na włączenie zarówno „Złotej rószczki”, jaki „Złotej różdżki, czyli bajek dla niegrzecznych dzieci” w doświadczenie dzisiejszego dziecka, musimy mieć, moim zdaniem, świadomość historii, anachronizmu i aktualności form i treści tych utworów oraz ich adresatów. Kwestie te powinny stać się przedmiotem ważnej rozmowy z dzieckiem, wyjaśniania pojęć, omawiania wywoływanych i przeżywanych emocji, negocjowania znaczeń podczas nade wszystko wspólnej czytanej i oglądanej lektury, poprzedzonej własnym, możliwie głębokim nad nią namysłem.

 

Przypisy:

[1] P. Hunt, „Literatura dla dzieci a dzieciństwo” [w:] „Wprowadzenie do badań nad dzieciństwem”, pod red. M.J. Kehily, Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy, Kraków 2008, s. 62.
[2] M.L. Könneker, „Dr. Heinrich Hoffmanns Struwwelpeter. Untersuchungen zur Endstechungs-und Funktionsgeschichte eines bürgerlichen Bilderbuches”. Stuttgart 1978. Za: J. Dunin, „Struwwelpeter, Stepka-Rastrepka, czyli Złota Różdżka. Z dziejów kariery jednej książki”, Verso, Łódź 2003, s. 7.
[3] J. Dunin, „Struwwelpeter, Stepka-Rastrepka, czyli Złota Różdżka. Z dziejów kariery jednej książki”, Verso, Łódź 2003, s. 9.
[4] Tamże, s. 7.
[5] D. Gittins, „Historia konstruktów dzieciństwa” [w:] „Wprowadzenie do badań nad dzieciństwem”, red. M.J. Kehily, Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy, Kraków 2008, s. 52.
[*] Cytat pochodzi z rozmowy Anny Bikont z Alice Miller „Skąd się biorą tyrani” [w:] „Gazeta Wyborcza”, 29–30 maja 1999. Znacznie szersze analizy Alice Miller zawarła w publikacji „Zniewolone dzieciństwo. Ukryte źródło tyranii”, Media Rodzina, Poznań 1999.

Książka:

Heinrich Hoffmann, „Złota różdżka, czyli bajki dla niegrzecznych dzieci”, tłum. Adam Pluszka, Karolina Iwaszkiewicz, Marcin Wróbel, Zuzanna Naczyńska, Anna Bańkowska, Michał Rusinek, il. Justyna Sokołowska, wyd. ART Egmont, Warszawa 2017.

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.