Decyzja prezydenta jest wyraźnym dowodem na to, że zaczął on słuchać swoich wojskowych doradców. Amerykański przywódca musi jednak pamiętać, że przez lata Afganistan dorobił się zasłużonego przydomka „cmentarzyska imperiów”. Walka z mudżahedinami i porażka w wojnie o Afganistan ostatecznie pogrążyła Związek Radziecki. Wcześniej to Wielka Brytania połamała sobie zęby w potyczkach w górach Hindukuszu. Obecna, amerykańska wojna trwa już 16 lat i jest daleka od zakończenia. Przeciwnie, mijające lato było jednym z najkrwawszych we współczesnej historii Afganistanu, a ofiary zamachów liczono w setkach. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać właśnie w strategii USA. Najpoważniejszym błędem Stanów Zjednoczonych było spuszczenie z oczu Afganistanu w kluczowym momencie i skoncentrowanie się na Iraku, co temu ostatniemu także nie wyszło na dobre.
Trump w swoim wystąpieniu wyraźnie i znacząco podkreślił, że teraz decyzje o ewentualnym pozostaniu lub wycofaniu amerykańskich żołnierzy z Afganistanu będą zależeć od sytuacji na froncie, a nie „sztucznych terminów”. Nie trzeba być geniuszem strategii wojennej, by rozumieć, że oznajmianie przeciwnikowi, kiedy zamierzamy się wycofać – a więc dokładnie to, co przez lata praktykował Barack Obama – to prawdziwy strzał w kolano. Kiedy w grudniu 2009 r. były prezydent ogłosił zwiększenie liczebności wojsk w Afganistanie, by w następnym zdaniu poinformować o ich wycofaniu w ciągu 18 miesięcy, wystarczyło mieć kalendarz i odrobinę przenikliwości, by wiedzieć, że gra nie toczy się o sytuację w Afganistanie, a wybory prezydenckie w 2012 r. Obama zwolnił, gdy zrozumiał, że jego taktyka może przynieść nie rozsądne zakończenie wojny, a całkowity upadek Afganistanu. Mając w pamięci, do czego doprowadziło pospieszne wycofywanie wojsk z Iraku w roku 2011, zdecydował się stopniowo redukować liczbę żołnierzy, by w 2016 r. zamrozić ją na poziomie 8400.
Kolejnym istotnym aspektem przemówienia Trumpa było rozróżnienie wrogów. Mówił on o „zmiażdżeniu al-Kaidy”, „unicestwieniu ISIS” i… „powstrzymaniu talibów przed przejęciem kontroli nad Afganistanem”. Prezydent zostawił sobie otwartą furtkę do politycznego układu z tą grupą, ale nowy lider talibów, Habitullah Akhunzada, także nie wydaje się skłonny do dyplomatycznych rozmów. Jego radykalizm sięga tak daleko, że pozwolił, by jego własny syn sięgnął po wieczną chwałę, dokonując samobójczego ataku na bazę afgańskiej armii w Gereshk w prowincji Helmand.
Znaczącym punktem w wystąpieniu Trumpa było podkreślenie, że teraz decyzje o ewentualnym pozostaniu lub wycofaniu amerykańskich żołnierzy z Afganistanu będą zależeć od sytuacji na froncie, a nie „sztucznych terminów”. | Jagoda Grondecka
Pakistan się buntuje
Najistotniejszym punktem w strategii Trumpa było jednak podjęcie kwestii Pakistanu. W swoim wystąpieniu prezydent oskarżył – niebezpodstawnie – Pakistan o udzielanie schronienia „agentom chaosu, przemocy i terroru”. Pakistański rząd od lat formalnie jest sojusznikiem USA w walce z terroryzmem, jednak jego działania bywają zaskakująco nieskuteczne. Jedną z największych akcji militarnych wymierzonych w ugrupowania terrorystyczne była przeprowadzona w 2015 r. operacja Zarb-e Azb w prowincji Północny Waziristan. Amerykanie wywierali naciski na Pakistan w sprawie przeprowadzenia operacji militarnej w tym regionie od 2010 r., po ataku grupy Tahrik-e Taliban-e Pakistan i ich sojuszników na amerykańską bazę militarną Camp Chapman w Afganistanie i próbie zamachu na Times Square. Pakistańska armia nie chciała jednak podjąć ofensywy na tak dużą skalę. Prawdopodobnie najważniejszym czynnikiem, który wpłynął na decyzję o rozpoczęciu akcji w lipcu 2015 r. był atak na lotnisko w Karaczi.
Mimo szeroko zakrojonej operacji z użyciem lotnictwa, marynarki, sił lądowych i wojsk specjalnych w Zarb-e Azb nie zginął jednak żaden wysoki rangą terrorysta. Istnieją uzasadnione przypuszczenia, że przed rozpoczęciem operacji ewakuowali się w inne tereny, a więc – że zostali o niej uprzedzeni. Podobnych niejasnych związków pakistańskiego wywiadu z terrorystami jest wiele. Pakistan przez lata wspierał talibów i inne ugrupowania terrorystyczne, w szczególności siatkę Hakkaniego.
Słowa Trumpa zostały przyjęte bez zaskoczenia. Nowa była jednak reakcja Islamabadu. Zwykle, gdy Stany podobnie wyrażały się o Pakistanie, władze w kraju dokonywały starań, by nie zostały na niego nałożone sankcje czy embargo na handel bronią. Tym razem stało się inaczej. W reakcji na przemówienie prezydenta zjednoczyli się na co dzień podzieleni członkowie rządzącego sojuszu polityczno-militarnego, jednogłośnie określając stanowisko USA jako groźby i szantaż finansowy. Wyraźna poprawa sytuacji ekonomicznej w kraju daje Pakistańczykom przestrzeń do krytyki. Teraz mogą powiedzieć, że to Amerykanie potrzebują Pakistanu bardziej niż Pakistan ich. Mówi się, że by zrozumieć Pakistan, wystarczy znać trzy słowa „Allah”, „armia” i „Ameryka”. Podczas gdy Allah i armia bez wątpienia dalej są centralnym punktem odniesienia, Ameryka już nie.
Co to oznacza dla wojny z terroryzmem w Afganistanie? Potencjalnie może zmienić wszystko. Po obu stronach granicy afgańsko-pakistańskiej rozciąga się kraina Pasztunistanu, tereny od wieków zamieszkiwane przez Pasztunów, teraz podzielone linią Duranda. Trudno dostępna, położona na zalesionym, górskim terytorium granica jest dziurawa jak szwajcarski ser, a afgańscy Pasztunowie bez trudu przenikają do Pakistanu i odwrotnie. Prowincja FATA (Terytoria Plemienne Administrowane Federalnie) po pakistańskiej stronie granicy wbrew swojej nazwie nie jest administrowana przez nikogo, a już na pewno nie przez rząd w Islamabadzie. Służby, policja czy wojsko mają nad nią znikomą kontrolę, a władze odradzają podróżowanie w tamte rejony. Łatwo sobie wyobrazić, że wypędzeni z Afganistanu przez Amerykanów talibowie, którzy zresztą wywodzą się z grupy etnicznej Pasztunów, znajdą schronienie za miedzą i do Kabulu będą wyprawiać się jedynie na samobójcze eskapady. Trzeba pamiętać, że także Osama bin-Laden, numer jeden al-Kaidy i architekt zamachu na World Trade Center, gdy przez lata pozostawał nieuchwytny, nie ukrywał się w Afganistanie. Jego kryjówka mieściła się w sąsiednim Pakistanie i nie była to jaskinia w górach, a sporych rozmiarów willa w Abbotabadzie. Jeśli Trump nie skłoni Pakistanu do współpracy, do podjęcia zdecydowanej wojny z terrorystami na swoim terytorium i do uszczelnienia kłopotliwej granicy, wszystkie podjęte w Afganistanie wysiłki spełzną na niczym, mimo pompowania w nią kolejnych milionów dolarów i tysięcy żołnierzy.
Trump nie może liczyć na spektakularne, jednoznaczne zwycięstwo. Możemy mówić tylko o pewnym wynegocjowanym zakończeniu wojny. | Jagoda Grondecka
Brak dobrych rozwiązań
Co jednak oznacza „sukces” w Afganistanie? Trudno powiedzieć. Trump nie może liczyć na spektakularne, jednoznaczne zwycięstwo. Możemy mówić tylko o pewnym wynegocjowanym zakończeniu wojny. Do tego niezbędne będzie podjęcie rozmów z talibami i doprowadzenie do uznania tej grupy za samodzielny byt polityczny w afgańskim rządzie, czego od lat się domagają. W przeciwieństwie do al-Kaidy i ISIS, które mają międzynarodowe aspiracje, talibowie to nacjonaliści. Ich oczekiwania dotyczą stanowisk ministerialnych i wysokich stanowisk w afgańskiej armii. Administracja Trumpa zapewne zdaje sobie z tego sprawę. Oczywiście, sam układ z talibami nie jest gwarancją pomyślnego rozwiązania, ale trudno wyobrazić sobie, by ono w ogóle było możliwe bez stworzenia takich warunków.
Kolejnym decydującym elementem jest właściwe rozegranie kwestii Pakistanu. Na razie Trump trafnie zdiagnozował problemy, jakich Pakistan nastręcza w Afganistanie. Pakistan zawsze bardzo interesował się swoim sąsiadem ze względu na paranoidalne przekonanie o rosnących wpływach Indii w tym kraju. Ten lęk wykorzystał Trump, nawołując w przemówieniu, by Indie pozostawiły głębszy ślad w Afganistanie. I to rozjuszyło Islamabad.
Przed prezydentem stoi bardzo trudne zadanie. Ameryka nie może pozwolić sobie już na żaden błąd, jak np. śmierć cywili w nalotach. Plan Trumpa to bodaj jego najbardziej racjonalnie brzmiące wystąpienie od czasu, gdy objął urząd, lecz pozostawia kilka pytań bez odpowiedzi. Jednym z nich jest znaczenie retoryki „będziemy walczyć aż do zwycięstwa”, które w przypadku Afganistanu nie jest możliwe.
Jakiś czas temu pojawiały się spekulacje, że Afganistan szczególnie zainteresował amerykańskiego prezydenta ze względu na swoje szalenie bogate złoża – żelaza, miedzi, cynku, kamieni szlachetnych, a nawet rzadkich minerałów, taki jak lit. Jego zwrot w stronę Indii też można odczytać jako zachętę: współpracujcie, a podzielimy się z wami zyskiem z wydobycia. Niezależnie od pobudek, które skłoniły Trumpa do zmiany kursu wobec Afganistanu, pewne jest, że los kraju jest jak zwykle w rękach generałów, którzy go najeżdżają. W tej kwestii przemówienie prezydenta niczego nie zmieniło.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Sgt. Russell Gilchrest, U.S. Army, Wikimedia Commons.