„Opinia Biura Analiz Sejmowych dotycząca możliwości dochodzenia przez Polskę od Niemiec odszkodowania za szkody wyrządzone przez II wojnę światową w związku z umowami międzynarodowymi” jest dokumentem kuriozalnym już ze względu na tytuł. Skupmy się jednak na samej opinii.
Zacznijmy od struktury. Wiele miejsca w opinii Biura Analiz Sejmowych (BAS) poświęcono zagadnieniom historycznym, zwłaszcza reparacjom po I wojnie światowej. Moim zdaniem, zupełnie niepotrzebnie. Wystarczyłoby powiedzieć: system wersalski się nie sprawdził, trzeba było znaleźć inne rozwiązanie, dlatego system poczdamski oparty był na zupełnie innych zasadach. Przede wszystkim zakładał – w możliwie dużej skali – restytucję, a nie świadczenia pieniężne. Trudno też zrozumieć, czemu mają służyć pomieszczone w opinii BAS rozważania na temat wysokości strat polskich. I tak trzeba byłoby je porządnie policzyć, a tego nie da się zrobić jednoosobowo w ciągu kilku tygodni. Wygląda to trochę jak w dowcipie: wymienię kilka liczb: 2, 7, 16, 25, 45, a dodatkowo jeszcze 49.
Tytuł opinii BAS sugeruje, że otrzymamy jakieś remedium, środki prawne, pozwalające na dochodzenie roszczeń reparacyjnych. Innymi słowy, poznamy jakieś dostępne nam procedury działania. Takich środków jednak nie wskazano – zresztą z prostego powodu: po prostu ich nie ma. Wyrażając w specjalnej deklaracji z 1996 r. zgodę na jurysdykcję Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, Polska wyłączyła się ze sporów, mających swoje źródło w sytuacjach lub zdarzeniach sprzed 1989 roku. Miało nas to zabezpieczyć… przed niemieckimi roszczeniami majątkowymi.
Jeśli chodzi zaś o meritum sprawy. Nikt nie kwestionuje podstawy prawnej reparacji (m.in. naruszenia IV konwencji haskiej z 1907 r.) ani moralnego aspektu odpowiedzialności, od którego nie odżegnują się sami Niemcy. Czym innym jest natomiast aspekt prawny. Przede wszystkim zawarcie układu 2+4 w 1989 r. (jego pełna nazwa to Traktat o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec) zakładało zamknięcie wszystkich kwestii spornych wynikających z II wojny światowej wobec Niemiec. Prawdą jest, że Polska nie była stroną tego traktatu, ale dawne mocarstwa okupacyjne działały również na rzecz Polski i w jej imieniu (chociażby w kwestii granicy zachodniej). Dodajmy, że najważniejszym argumentem Niemiec, mającym podważyć umowę poczdamską, było to, że RFN w jej zawarciu nie uczestniczyła.
Drugą sprawą jest kwestia przedawnienia roszczeń. Ekspert właściwie nie zajmuje się tym zagadnieniem, stwierdza tylko mimochodem, że w prawie międzynarodowym nie istnieje instytucja przedawnienia. Kłopot w tym, że to nieprawda. Prawo międzynarodowe zna instytucję przedawnienia roszczeń – wystarczy zajrzeć do wyroku Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie fosfatów w Nauru (26 czerwca 1992 r.). W skrócie, Trybunał wskazał w nim, że jeśli Nauru nie wysunęło roszczeń odszkodowawczych w pierwszym możliwym terminie, lecz dopiero kilka lat później, to należy uznać, że roszczenia te uległy przedawnieniu.
Co prawda ekspertyza powołuje się na zdanie prof. Alfonsa Klafkowskiego o nieprzedawnianiu zbrodni i zbrodni przeciwko ludzkości oraz odpowiedzialności za te zbrodnie, ale czyni to w sposób bezkrytyczny. Prof. Klafkowski, który wykazywał w swoich pracach pewne zacięcie publicystyczne, w sposób całkowicie bezpodstawny przeniósł konstrukcję prawa karnego na grunt prawa międzynarodowego. W prawie karnym zbrodnie przeciwko ludzkości rzeczywiście się nie przedawniają, co oznacza, że sprawcy tych przestępstw mogą być ścigani bezterminowo. Klafkowski nie wskazał jednak żadnych argumentów na rzecz nieprzedawniania odszkodowań za te akty. Moim zdaniem, prof. Klafkowski przedstawił tylko swoje wyobrażenie na temat tego jak prawo międzynarodowe powinno działać, nie udało mu się jednak zmienić kierunku jego rozwoju.
Idźmy dalej. Zgodnie z regulacją umowy poczdamskiej, reparacje na rzecz Polski miały być spłacone z reparacji ściągniętych przez ZSRR, głównie z radzieckiej strefy okupacyjnej. To tłumaczy, dlaczego Polska nie uczestniczyła w systemie umowy paryskiej o reparacjach (1946), w umowie londyńskiej o przedwojennych długach Rzeszy (1953) i w sieci umów dwustronnych zawieranych przez RFN. Takie rozwiązanie było konsekwencją podziału jałtańskiego. Nieobecność Polski była w tym kontekście rzeczą naturalną. Mówiąc otwartym tekstem: skoro reparacje dla Polski miał wypłacić ZSRR, to on stał się płatnikiem reparacji i powinien być adresatem roszczeń, a nie Niemcy. Tymczasem autor ekspertyzy wydaje się sugerować, że wyłączenie Polski z systemu parysko-londyńskiego było kolejną krzywdą wyrządzoną Polsce.
W dyskusji pada jeszcze argument, że skoro RFN niedawno zakończyła spłacanie reparacji z tytułu I wojny światowej, to tym bardziej powinna zapłacić Polsce (tak wypowiedział się w czwartek w telewizji TVN prezydencki minister, Andrzej Dera). Argument ten jest demagogiczny. Spłata reparacji wersalskich (wielokrotnie modyfikowanych) rzeczywiście została zamknięta dopiero niedawno, ale właśnie dlatego, że tak uzgodniono w umowach po II wojnie światowej. Wszystko zostało uregulowano prawnie w aktach, o których wspominam wyżej. Nie ma żadnego związku między systemami wersalskim i poczdamskim.
Ostatnia istotna kwestia to zrzeczenie się reparacji przez Polskę w 1953 r. Zajmę się tylko aspektem kompetencyjnym, pozostawiając na boku zakres terytorialny i adresata tego aktu. Autor opinii BAS odmawia ważności aktowi zrzeczenia się reparacji, powołując się na fakt, że został on wydany przez niewłaściwy organ. Tymczasem z punktu widzenia prawa międzynarodowego istnieje domniemanie, że są takie podmioty, których działania mogą być w każdej sytuacji przypisane państwu: głowa państwa, szef rządu (również w imieniu całego rządu) oraz minister spraw zagranicznych. Wydane przez nich oświadczenia są wiążące dla państwa. Przywoływane w opinii BAS przepisy konstytucyjne dotyczyły zawierania i wypowiadania umów międzynarodowych, a nie aktów jednostronnych. Z art. 32 pkt. 9 wynika, że Rada Ministrów sprawowała ogólne kierownictwo w stosunkach międzynarodowych. Nie ma w tej mierze przepisów szczegółowych, ale należy ten przepis rozumieć w taki sposób, że to rząd prowadził politykę zagraniczną, a Rada Państwa jedynie ratyfikowała umowy (jest to zwykła kompetencja głowy państwa). Zrzeczenie się reparacji przez Polskę potwierdzili zresztą wiceminister spraw zagranicznych Winiewicz przy okazji negocjacji układu normalizacyjnego z RFN w 1970 r. oraz premier Belka przy okazji wizyty kanclerza Schrödera w Polsce w 2004 r. Ignorantia iuris gentium nocet. Pół biedy, że autorowi opinii; gorzej, że państwu polskiemu.
Nawiasem mówiąc, nie wytrzymuje krytyki teza jakoby zrzeczenie się nastąpiło pod przymusem. Przymus ekonomiczny (którego zresztą autor opinii nie udowodnił) w 1953 r. nie był traktowany przez prawo międzynarodowe jako podstawa do unieważnienia zobowiązania międzynarodowoprawnego państwa.
Już te nieliczne uwagi wydają się wskazywać, że opinii BAS nie należy traktować jako autorytatywnej. Ewidentnie pisana była na zamówienie polityczne. Oparcie na niej roszczeń reparacyjnych w stosunku do Niemiec naraziłoby nas na śmieszność, a to ostatnia rzecz, na którą państwo w stosunkach międzynarodowych może sobie pozwolić.
Fot. Sejm RP, PD.