eric-baratay-zwierzeta-w-okopach_okladka

Kiedy trzy lata temu Europa celebrowała setną rocznicę wybuchu I wojny światowej, czytelnik, zasypany podówczas rocznicowymi podsumowaniami, statystykami i publikacjami, mógł w całkowicie usprawiedliwiony sposób twierdzić, że o tym pierwszym konflikcie na globalną skalę wiemy już w zasadzie wszystko. Historykom pozostało już tylko snucie nigdy nie kończących się subtelnych rozważań na temat przyczyn wojny lub ustalanie jej głównych aktorów oraz ich motywacji, co zależy tyleż od materiałów źródłowych, co od światopoglądu samego historyka.

Wydana w 2013 r. we Francji, a w tym roku w Polsce, książka Érica Barataya „Zwierzęta w okopach” pokazuje jednak, że historię I wojny światowej wciąż badamy w sposób niekompletny, nie dostrzegając olbrzymiego obszaru badawczego, który pozostaje niemal nietknięty – świata zwierząt.

Zwierzęta idą do wojska

W jaki sposób te ostatnie uczestniczą w ludzkim konflikcie? Baratay, jak na porządnego historyka przystało, omawia ich mimowolny udział w wojnie metodycznie i z dbałością o szczegół. Trzyma się przy tym wojennej chronologii. Najpierw następuje mobilizacja. Do wojska są werbowane setki tysięcy koniowatych, psów i gołębi. Konie i psy przewozi się na tyły frontu, szkoli, następnie transportuje na linię walki. Część z nich przybywa do Europy z daleka. Brytyjczycy i Francuzi sprowadzają konie i psy z obu Ameryk. Francuskie muły przybywają z Afryki Północnej. Po wstępnej selekcji nadchodzi czas walki. Konie używane są pod siodło lub jako zwierzęta pociągowe. Psy również ciągną działa lub przenoszą ładunki, jednak oprócz tego pełnią służbę wartowniczą i łącznikową. Często są też przysposabiane do ratowania ludzi. Gołębie pełnią przede wszystkim funkcje pocztowe.

Wojna totalna to jednak nie tylko pole bitwy. Dociera ona również do miejsc nieobjętych bezpośrednio działaniami zbrojnymi. Oprócz zwierząt-żołnierzy w jej tryby wciągnięte są również zwierzęta-cywile – zarówno te udomowione: krowy, świnie, kury, które masowo idą pod nóż, jak i te dzikie: zające, kuropatwy, kosy, drozdy, skowronki i inne ptaki, które zadziwiająco szybko przystosowują się do trudnych wojennych warunków. Zapewne gdzieś pomiędzy nimi sytuują się koty – spragnieni pieszczot indywidualiści, przechadzający się beztrosko po blindażach i umocnieniach okopów.

Szpital dla koni, 1915 Fot. Agence Rol. Źródło: Bibliothèque nationale de France
Szpital dla koni, 1915 Fot. Agence Rol. Źródło: Bibliothèque nationale de France

Zwierzęta u Barataya to zazwyczaj ofiary zawieruchy wywołanej przez człowieka. Pracują dla niego, towarzyszą mu w zmaganiach, odnoszą rany lub są bite, masowo giną od pocisków lub służą jako źródło pożywienia. Francuski historyk poświęca jednak również niewielki rozdział tym, które są beneficjentami wojny. Najpierw opisuje muchy, które „wkradają się wszędzie, żeby jeść lub składać jajeczka; są nawet w menażkach, w świeżo otwartych konserwach czy w garnkach” (s. 187). Przyciąga je zapach trupów i latryn, ropiejących ran i krwi. Następne w kolejności są wszechobecne szczury – stali mieszkańcy okopów. „Gryzą w palce, nosy i uszy, z ciekawości lub kiedy przyciśnie je głód” (s. 191). Potem wszędobylskie wszy, a na końcu pchły, których ugryzienia zmuszają żołnierzy do drapania się aż do krwi.

We wszystkich opisach Baratay przywiązuje ogromną wagę do źródeł oraz statystyk. Te ostatnie, zresztą jak niemal wszystkie dotyczące la Grande Guerre, często oscylują wokół siedmiocyfrowych liczb. Tak dzieje się na przykład w przypadku wcielonych do armii zwierząt. W okresie wojny zmobilizowanych zostało 11 mln koniowatych, 100 tys. psów i 200 tys. gołębi. To całkiem sporo. Liczby te rosną, jeśli doliczyć wszystkie zwierzęta, które zostały zabite w celach aprowizacyjnych, jak 2,7 mln włoskich krów, zaszlachtowanych dla wojska między 1915 a 1918 r.

Pewien metodologiczny problem

Wyliczenia Barataya robią wrażenie. Zwłaszcza, że dotyczą tego, na co jesteśmy najbardziej wrażliwi – niezasłużonego cierpienia innych istot. „Zwierzęta w okopach” spełniają więc pierwszy z celów francuskiego uczonego, który pragnie wydobyć z zapomnienia najmniej oczywistych uczestników wojny. Baratay znacznie gorzej radzi sobie jednak z drugim, znacznie bardziej ambitnym zadaniem – rezygnacją z antropocentrycznego punktu widzenia i postawieniem przeżyć zwierząt w centrum swoich rozważań. „Po otwarciu perspektywy i decentralizacji antropologicznej” – precyzuje swoje stanowisko we wstępie – „które sprawiły, że zaczęliśmy interesować się innymi istotami ludzkimi – od kobiet po kultury niezachodnie – nadszedł czas na rozwinięcie zoologiczne, skłaniające do wzięcia pod uwagę innych gatunków, i na rozszerzenie pojęcia historii, która nie może być już nauką o ludziach w czasie, ale co najmniej nauką o istotach żywych w czasie, opisującą również ich punkty widzenia […]” (s. 15).

Takie postawienie sprawy już na wstępie przysparza nieco problemów, o których zresztą Baratay uczciwie pisze. Po pierwsze, kłopotliwe stają się źródła. Są nieliczne i pochodzą od człowieka, jako że – jak przytomnie zauważa autor monografii – „zwierzęta nie komunikowały się za pomocą tekstów, a jedynie za pomocą natychmiastowych, ulotnych reakcji fizjologicznych i ruchowych” (s. 16). Baratayowi nie pozostaje więc nic innego, jak odwołanie się do prywatnych zapisków żołnierzy, świadectw weterynarzy, oficjalnych statystyk i literackich opisów, jak w przypadków dzieł słynnych pisarzy, którzy brali udział w działaniach wojennych (m.in. Céline’a, Gravesa, Remarque’a, Dos Passosa, Kiplinga czy Gaddy). Często musi się on opierać na wzmiankach lub przypadkowych opisach, niebędących główną osią opowiadanych historii.

Psy ciągnące kuchnię polową. Fot. Agence Meurisse. Źródło: Bibliothèque nationale de France
Psy ciągnące kuchnię polową. Fot. Agence Meurisse. Źródło: Bibliothèque nationale de France

Baratay pisze o „pewnych problemach metodologicznych” (s. 16), wypadałoby jednak użyć słowa „fundamentalny”, a nie „pewien”. Informacje o przeżyciach zwierząt pochodzą z drugiej ręki i siłą rzeczy noszą na sobie piętno antropomorfizacji. W większości przypadków piszący skupia się na własnych emocjach i nawet jeśli opisuje zachowanie konia lub psa, robi to po to, by oddać atmosferę panującą wśród ludzi. Baratay próbuje wybrnąć z tej metodologicznej pułapki, proponując iście ekwilibrystyczną strategię:

„Żeby odnaleźć przeżycia zwierząt, trzeba odwrócić te [ludzkie – PK] źródła i pozbyć się naturalnego odruchu czytania ich od strony ludzi, z pominięciem strony zwierzęcej. A zatem należy przedstawić informacje, śledzić szczegóły pozostawione na drugim planie, czytać między wierszami lub między słowami, a także odgadywać i domyślać się na podstawie dostępnych nam fragmentarycznych informacji, tak jak historycy nauczyli się odgadywać los pokonanych, podbitych i bezimiennych” (s. 20–21).

Zwierzęta z ludzką twarzą

Jak to wszystko wygląda w działaniu? Problematyczność tego typu badania widać już na pierwszych stronach „Zwierząt w okopach”. Kiedy Baratay stara się oddać lęki koniowatych, odbieranych przymusowo swoim dotychczasowym właścicielom i wcielanych do armii, co rusz używa sformułowań w stylu „wydaje się prawdopodobne”, „konie musiały”, „możemy przypuszczać”. Podobnie dzieje się w przypadku opisu mobilizacji psów, gdzie również roi się od stwierdzeń typu: „Wydaje się, że psy przeżywały swoją mobilizację w różny sposób, w zależności od swojej sytuacji wyjściowej” (s. 37). Gdybologia ta występuje w książce Francuza zbyt często, żebyśmy nie zaczęli zadawać sobie pytania, czy aby na pewno zwierzęta czuły właśnie to, o czym pisze.

Opieranie się przez autora „Zwierząt w okopach” na domysłach nie jest jednak jeszcze tak bardzo irytujące. Znacznie bardziej działa czytelnikowi na nerwy dumne przekonanie Barataya, że zdołał pozbyć się antropocentrycznej perspektywy, którą z taką gwałtownością atakuje we wstępie do książki. Jak przekonujemy się bowiem w trakcie jej lektury, „infantylny antropocentryzm”, o którym wspomina Francuz, okazuje się warunkiem sine qua non, ludzkiego z definicji, poznania.

Front angielski, gołębie pocztowe, 1915. Fot. Agence Rol. Źródło: Bibliothèque nationale de France
Front angielski, gołebie pocztowe, 1915. Fot. Agence Rol. Źródło: Bibliothèque nationale de France

Przykładem niech będzie opis zachowania koni w trakcie mobilizacji, a później w czasie działań wojennych. Po to, by ukazać różny los tych zwierząt w zależności od warunków, w jakich się znalazły, Baratay opiera się głównie na źródłach brytyjskich i francuskich. U Brytyjczyków konie mają się znacznie lepiej. Jeźdźcy podchodzą do nich w sposób bardziej zindywidualizowany, starają się wczuć w sytuację zwierzęcia, dostosowują zadania do jego temperamentu. Francuzi traktują konie bardziej jak rzecz niż istotę żywą i wszystkie szkolą – nomen omen – na jedno kopyto. Podobnie dzieje się z psami. Brytyjczycy stawiają podczas tresury na zindywidualizowane relacje pomiędzy przewodnikiem a psem, na ich wzajemne przywiązanie. Francuzi bazują na odruchach, które nie powinny według nich zależeć od osoby, z którą pracuje pies.

Wszystko to jednak mówi nam coś o Brytyjczykach i Francuzach oraz o kulturowych różnicach między nimi, a nie o psach czy koniach. Brytyjczycy są bardziej empatyczni, Francuzi zaś myślą o zwierzętach po kartezjańsku – jak o „biologicznych maszynach” (s. 52). Obie nacje robią zresztą to, od czego odżegnuje się Baratay i co jednocześnie, chcąc nie chcąc, powtarza, cytując świadectwa żołnierzy – Brytyjczycy antropomorfizują zwierzęta, Francuzi podchodzą do nich antropocentrycznie.

Statystyka i biologia

Czy rzeczywiście nie da się więc opisać przeżyć zwierząt bez zniekształceń? Można próbować to zrobić. Efekt będzie zapewne podobny do tego, jaki w „Zwierzętach w okopach” osiągnął francuski uczony. Kiedy Baratay zabiera się do opisu zwierzęcych doświadczeń, siłą rzeczy zaczyna się skupiać się na tych najbardziej pierwotnych – lęku, strachu, stresie. Tylko czasami odnosi się do radości, w przypadku koni wyrażanej na przykład przez rżenie, prychanie, galopowanie lub wierzganie kopytami. Problem w tym, że trudno się w tych opisach doszukać jakiejś głębszej psychologii. Pozostaje czysty behawior, fizyczne reakcje na zewnętrzne bodźce. Żeby opowiedzieć o bardziej skomplikowanych emocjach, Baratay jest zmuszony odwołać się do opowieści, najlepiej literackich – Céline’a, Jüngera, Dorgèlesa, Gravesa – a więc znów popaść w antropomorfizm lub antropocentryzm, ująć zwierzęta w czysto ludzkie kategorie.

Furgonetka służąca do zaopatrywania wojska w świeże mięso. Fot. Agence Rol. Źródło: Bibliothèque nationale de France
Furgonetka służąca do zaopatrywania wojska w świeże mięso. Fot. Agence Rol. Źródło: Bibliothèque nationale de France

Koniec końców w „Zwierzętach w okopach” Baratay zamiast badania dziejów serwuje nam więc statystykę i biologię. Owszem, czasami obok wielkich kwantyfikatorów i opisów fizjologicznych procesów pojawiają się w monografii opowieści o poszczególnych zwierzętach, posiadających imię (nadane im oczywiście przez ludzi) oraz indywidualny temperament i osobowość, ale potwierdzają one tylko fakt, że zwierzęta jako zbiorowość nie mają historii, a jeśli ją posiadają, jest ona nieodstępna ludzkiemu poznaniu. Historia to bowiem nie tylko szereg następujących po sobie faktów czy zbiór czynów poszczególnych jednostek, ale przede wszystkim opowieść o indywidualnych i zbiorowych bohaterach, którzy w określonym przedziale czasu nieprzerwanie usiłują nadać sens swoim i cudzym działaniom. Dopiero te wszystkie elementy tworzą materiał, który bada historyk.

Antropocentryzm – nasza gatunkowa niedoskonałość

W przypadku dziejów widzianych oczyma zwierząt kluczowe są dwa słowa: opowieść i sens. Czy jesteśmy w stanie opowiedzieć ich historię w sposób czysto zwierzęcy, bez pokusy przypisywania im ludzkich cech? Czy potrafimy odszyfrować sensownie jakiś szerszy zwierzęcy przekaz, wykraczający poza chwilową reakcję na ból lub przyjazny gest? Głęboko w to wątpię, a Baratay ani na jotę nie pomaga rozwiać tych wątpliwości. Nawet wówczas, gdy stara się podkreślić znaczenie, jakie zwierzęta miały dla całego konfliktu. „To właśnie konie decydują po części o losach tej wojny”, pisze w pewnym miejscu (s. 100). Czy konia obchodzi jednak los wojny? I jakie znaczenie dla gołębia ma fakt, że nauczył się latać w nocy, co Baratay wykorzystuje jako argument na rzecz tego, że gołębie są bardziej inteligentne, niż myślimy.

Buldożek - maskotka angielskiej sekcji sanitarnej. Fot. Agence Meurisse. Źródło: Bibliothèque nationale de France
Buldożek – maskotka angielskiej sekcji sanitarnej. Fot. Agence Meurisse. Źródło: Bibliothèque nationale de France

Wszystkie te komplikacje pochodzą zapewne stąd, że Baratay uparcie powtarza starą mantrę badaczy spod znaku animal studies o zagrożeniu, jakie płynie z antropocentrycznego uprawiania wszelkich nauk – w tym przypadku historii. Jest to teza prawdziwa tylko połowicznie. Prawdą jest bowiem, że historycy długo nie zauważali innych niż ludzie aktorów działań wojennych. Gdy jednak już dostrzeżemy obecność zwierząt, łatwo stwierdzić, że antropocentryzm wcale nie przeszkadza się nad nimi pochylać i widzieć w nich coś więcej niż żywe maszyny. Jest wręcz odwrotnie, to właśnie ludzka perspektywa uwrażliwia na ich cierpienia, bowiem tylko jako ludzie i po ludzku jesteśmy w stanie współczuć innym istotom oraz nadać szerszy sens ich zachowaniom. Na tym polega nasza gatunkowa niedoskonałość.

 

Książka:

Éric Baratay, „Zwierzęta w okopach. Zapomniane historie”, przeł. Barbara Brzezicka, Wydawnictwo w Podwórku, Gdańsk 2017.