Trudno było się spodziewać jakiegokolwiek „nowego otwarcia”. Proces wyborczy odbywał się podług wysłużonych schematów. Działanie władz już na poziomie samorządowym ogranicza się do sprawdzonych metod ingerencji w procedurę głosowania. Główny sposób polega na studzeniu politycznej temperatury, co przejawia się niską frekwencją wyborczą. Niewielka liczba wyborców idzie zazwyczaj pod rękę z interesem partii rządzącej – sumiennie głosują bowiem jedynie zmobilizowani stronnicy obecnych władz. Tegoroczna kampania odbyła się bez debat, z niskim poziomem agitacji, czy nawet bez konsekwentnego informowania wyborców o samych wyborach!

Ta apatia lokalnych władz przykuła uwagę państwowej Centralnej Komisji Wyborczej. Instytucja obwiniła moskiewską komisję o celowy marazm. W odpowiedzi stołeczny oddział obwieścił, że „w Moskwie o wyborach nie wiedzą tylko ci, którzy nie chcą o nich wiedzieć”. Ostateczna frekwencja w ponad 13-milionowej stolicy wyniosła 14,82 proc. uprawnionych do głosowania. Ponownie zwyciężyła rosyjska „partia kanapy”, jak Rosjanie zwykli określać apatię swoich rodaków. Można by więc rzec, że wszystko po staremu.

Umiarkowany sukces?

Kandydaci prorządowi byli przekonani o swoim sukcesie i nie wysilali się w trakcie kampanii. Agitacyjna ospałość wytworzyła próżnię, którą z powodzeniem wykorzystały siły opozycji. Dmitrij Gudkow – były deputowany do Dumy Państwowej z list socjaldemokratycznej Sprawiedliwej Rosji – razem z politycznym działaczem Maksimem Kacem wystawili wyborczy blok Zjednoczonych Demokratów. Lista zarejestrowała ponad tysiąc kandydatów, łącząc siły liberalnego ugrupowania Jabłoko i kandydatów bez politycznego zaplecza.

Wyniki moskiewskich wyborów samorządowych okazały się wielkim zaskoczeniem. Zjednoczeni Demokraci zajęli drugie miejsce pod względem zdobytych miejsc w radach rejonowych Moskwy. Oczywiście najwięcej mandatów otrzymali deputowani list rządzącej Jednej Rosji. Z 1502 możliwych miejsc, ugrupowanie władzy zajęło 1150 (76,7 proc.). Rezultat opozycji – 266 deputowanych w 62 rejonach rosyjskiej stolicy – blednie w porównaniu z hegemonią Jednej Rosji. Mimo to tegorocznego rozdania nie należy nie doceniać.

Otóż, po pierwsze, w poprzedniej kadencji z szeregów Jabłoka wyłoniono 25 deputowanych – teraz jest ich 176. Po drugie, blok zdołał solidnie napsuć krwi stołecznemu merostwu – w wielu rejonach Jedna Rosja zmuszona jest do dzielenia się władzą z innymi ugrupowaniami, w tym ze Zjednoczonymi Demokratami. Co więcej, w tradycyjnie opozycyjnej części Moskwy, Gagarińskim Rejonie (gdzie głosuje sam prezydent), całość rady szturmem wzięli właśnie kandydacji Jabłoka. To nie wszystko – władza nie otrzymała ani jednego mandatu w aż ośmiu moskiewskich samorządach.

Polityka – do it yourself

Dmitrij Gudkow tegoroczne wybory nazwał „rewolucją w umysłach”, a sukces przypisał wykorzystaniu nowej technologii, którą nazwał „politycznym Uberem”. Listę Zjednoczonych Demokratów stworzono na zasadzie pospolitego ruszenia. Potencjalny kandydat rejestrował się online i w ten sposób nawiązywał kontakt ze sztabem Zjednoczonych Demokratów. Sama procedura była prosta, składała się z 15 kroków i przypominała kolejne etapy rejestracji konta w serwisie społecznościowym. Potencjalny deputowany wypełniał ankiety i wysyłał do siedziby bloku dokumenty niezbędne do oficjalnej rejestracji. Cały proces niósł za sobą walor edukacyjny – kandydat zaznajamiał się bowiem z zawiłościami procedury wyborczej. „Polityczny Uber” automatycznie tworzył także broszury agitacyjne – zainteresowany jedynie załączał tekst i zdjęcia, a algorytmy same tworzyły ulotki. „Nikt nie jest potrzebny: graficy, dziennikarze, wizażyści, prawnicy, programiści – nikogo nie trzeba. Trzeba jedynie opłacić druk z rachunku swojej kampanii” – komentował Gudkow.

Sztab Zjednoczonych Demokratów pomagał jednak nie tylko wirtualnie. Druk ulotek planowany był zawczasu, aby drukowano je od razu dla wielu kandydatów, oszczędzając w ten sposób pieniądze. Dokonano również szczegółowego badania „terenowego”. Na podstawie poprzednich wyników wyborczych szacowano, w których moskiewskich rejonach opozycja ma szansę na zdobycie poparcia. Tam właśnie wysyłano kandydatów, aby osobiście mobilizowali wyborców. Co więcej, kierownictwo opozycji szczególną uwagę zwróciło na transparentność finansową – twitterowy bot natychmiastowo informował o każdym dofinansowaniu. Wszystkie te działania jaskrawo kontrastowały z ospałością pozostałych ugrupowań, nie wspominając o instytucjach państwowych, które w ogóle nie kwapiły się do chociażby zachęcenia moskwian do pójścia do urn. To sztab Zjednoczonych Demokratów rozsyłał esemesy z krótką odezwą: „Prosimy przyjść na wybory”.

***
Rola samorządów nie równa się znaczeniu merostwa, które tak naprawdę podejmuje najważniejsze decyzje dotyczące życia rosyjskiej stolicy i dysponuje o wiele silniejszym mandatem – przypomnijmy, że mera moskwianie wybierają w wyborach bezpośrednich. Obecność opozycjonistów w samorządach daje im jednak cenny dostęp do informacji o tym, co dzieje się na wyższym szczeblu. Do tych działań opozycjoniści mogą się już odnieść, prezentując przy tym wyborcom alternatywną perspektywę.

Powszechne wybory mera Moskwy odbędą się w 2018 r., a wspomniany Dmitrij Gudkow już zapowiedział swój start. „Polityczny Uber” okazał się być strzałem w dziesiątkę, tym bardziej że dotychczasowe metody ingerencji władz – obniżanie frekwencji, mobilizacja pracowników państwowych – nie zawsze zdają egzamin. Tegoroczne protesty przeciwko „planowi renowacji” Moskwy oraz antykorupcyjne mityngi podkopują zaufanie wobec rządzących. Rosyjskie społeczeństwo obywatelskie skupia się na kwestiach lokalnych, aktywnie agitując na ulicach – w odróżnieniu od władzy, której jedyną taktyką zdaje się być zniechęcanie ludzi do oddania głosu. W przypadku wyborów samorządowych, strategia ta okazała się zgubna.

Platforma Zjednoczonych Demokratów przyniosła opozycji sukces, który może stanowić zaczyn dla dalszej pracy i agitacji, przygotowującej wyborców do następnych decyzji. Co istotne, metody zastosowane przez opozycjonistów – a więc „uberyzacja polityki” oraz nawiązanie bezpośredniego kontaktu z wyborcami – mogą być pomocne także i w przypadku przyszłych wyborczych przetasowań. Dużo się mówi o potrzebie zastąpienia „zdartych twarzy” opozycji przez młodych działaczy – przykładem tych pierwszych jest założyciel i były lider partii Jabłoko, Grigorij Jawlinskij. Pospolitemu ruszeniu Zjednoczonych Demokratów udało się na poziomie samorządowym, wydaje się więc, że jest to prawidłowy kierunek. O ile jednak taka formuła – niewiążąca polityków ideologicznie, a jedynie formalnie – nie przeszkadza w wyborach lokalnych, to jednak od potencjalnych parlamentarzystów jednego ugrupowania oczekuje się wspólnego zestawu ideałów. Obranie spójnego sztandaru może okazać się trudne – tym bardziej, że od lat rosyjska opozycja pogrążona jest w jałowych sporach personalnych. Nie można też zapominać o władzy, która z pewnością nie będzie stała z założonymi rękoma.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Kremlin.eu