Skala coming out’ów, jaką zobaczyliśmy dzięki akcji #MeToo, okazała się przerażająco wysoka. Wydaje się jednak, że jej potencjał nie został w pełni wykorzystany. Ubocznym skutkiem #MeToo jest swoista selekcja ofiar, które mogą identyfikować się z treścią stojącą za tym hasłem. #MeToo implikuje bowiem solidarność w znaczeniu ekskluzywnym, która wyklucza zarówno mężczyzn, jak i część kobiet.
Słabością #MeToo nie jest niedokładnie określony zakres przedmiotowy. To właśnie w szerokim katalogu zachowań, które obejmuje, tkwi jej największa siła. Nie różnicując, pokazuje, że wszystkie zachowania – począwszy od nieprzyzwoitych komentarzy, przez łapanie za krocze i piersi w miejscu publicznym, na gwałtach kończąc – są niedozwolone i powinny być społecznie napiętnowane. Trudno przyrównywać seksistowski komentarz do gwałtu czy fizycznego molestowania, ale przecież i jedno, i drugie nie powinno mieć miejsca. Wad tej akcji powinniśmy doszukiwać się jednak gdzie indziej.
#MenToo?
Prawdziwą słabością #MeToo jest fakt, że jej jedynymi adresatkami są kobiety. Wskazuje ona mężczyzn jako wyłącznych sprawców zachowań przemocowych. Obarczając ich całkowitą winą za kulturę gwałtu, wyklucza tych, którzy podobnie jak kobiety, są ofiarami molestowania czy przemocy seksualnej. Nie ulega wątpliwości, że skala problemu molestowania wobec kobiet jest znacznie większa niż tego typu zachowań w stosunku do mężczyzn. Trudno dyskutować także z tym, że pierwotnie akcja była skierowana wyłącznie do ofiar płci żeńskiej. Być może rozszerzenie sfery podmiotowej czynnych uczestników akcji o mężczyzn nie wpłynęłoby jednak negatywnie na jej wydźwięk i nie sprawiło, że problem molestowania zostałby postrzegany jako element naturalnego porządku rzeczy, z którym nie ma sensu walczyć.
Być może #MeToo skazuje raczej problem przemocy seksualnej wobec mężczyzn na marginalizację w momencie, gdy solidarnie z kobietami słusznie mogliby oni domagać się oczekiwanej od lat atencji w tej kwestii. Spójrzmy, jak długo musieliśmy czekać na ujawnienie problemu molestowania kobiet. Jeżeli teraz problem molestowania seksualnego mężczyzn, który wydaje się jeszcze większym tematem tabu niż przemoc seksualna wobec kobiet, zostanie zamieciony pod dywan, to kiedy nastąpi właściwy moment na #MenToo?
Co robić?
Wykluczenie z czynnego udziału w akcji mężczyzn nie jest jednak jedyną niedoskonałością, którą możemy zauważyć w #MeToo. Wyobraźmy sobie sytuację, w której kobieta zostaje zgwałcona w swoim domu przez własnego męża. Nie powinno to sprawić nam większych trudności. W końcu najpowszechniejszą formą zgwałcenia jest dopuszczenie się tego czynu przez obecnego (22 proc. przypadków) lub byłego partnera ofiary (63 proc.). Nie spodziewajmy się, że poinformuje ona o swoim problemie hasztagiem #MeToo, ponieważ przykładowo mieszka na wsi lub w małym mieście, do których informacja o akcji nie dotarła. Być może jej znajomym na Facebooku jest sam oprawca. W jaki sposób akcja w obecnej formie ma pomóc takiej kobiecie?
Nie ulega wątpliwości, że może ona pełnić dla ofiary funkcje oczyszczające i stać się dla niej formą rozliczenia z traumatyczną przeszłością. To bardzo dużo, chociaż wydaje się, że można osiągnąć znacznie więcej. Być może akcja #MeToo byłaby skuteczniejsza, gdyby pod #MeToo zaczęto dopisywać numer telefonu organizacji, która pomaga kobietom, które doświadczyły molestowania lub przemocy seksualnej.
W mojej bańce informacyjnej nikt już nie pisze o #MeToo. Po fali wyznań przyszedł zatem czas na pozytywne działania. Bo takiego zbiorowego coming out’u, nawet w obecnej, niedoskonałej postaci, po prostu nie można zmarnować.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Max Pexel
Patronem artykułu jest NETIA wspierająca inicjatywy społeczne: