Szanowni Państwo!

„Niech jadą!” – ostro krzyknęła posłanka PiS-u z mównicy sejmowej. Adresatem byli młodzi lekarze, protestujący rezydenci, którzy wcześniej rozpaczali, że jeśli nie dostaną podwyżek do głodowych pensji, będą zmuszeni wyjechać z kraju.

Jednak hasło: „Niech jadą!” – wypowiedziane przez posłankę (co znamienne, będącą wykładowczynią akademicką) – można z powodzeniem odnieść nie tylko do młodych lekarzy, lecz młodych Polaków w ogóle.

Najnowsze dane GUS-u pokazują, że w tym roku na emigracji było już 2,5 mln Polaków. Ponad 100 tys. więcej niż przed rokiem! Te same dane pokazują, że zdecydowana większość (80 proc.) wyjeżdża na dłużej niż 12 miesięcy. Polacy jadą przede wszystkim za chlebem – do pracy wyjeżdżają przede wszystkim ludzie młodzi – 20-, 30-, 40-latkowie. Zatem… Niech jadą?

To wizja Polski jak z koszmaru. Już dziś wielu rodaków nie tylko nie wydaje w kraju zarobionych pieniędzy, nie płaci tu również podatków, nie kupuje towarów, wreszcie – uwaga – nie opłaca składek emerytalnych. Starzejące się polskie społeczeństwo traci setki tysięcy obywateli, którzy, zamiast podtrzymywać system emerytalny, po prostu z niego wypadli.

Trudno się jednak dziwić. Jak twierdzi Dariusz Standerski z Fundacji im. Kaleckiego, współautor raportu „Perspektywy polskiego systemu emerytalnego”, owe perspektywy przedstawiają się w czarnych barwach. Już za niespełna 10 lat koszty obsługi systemu mogą wzrosnąć do 109 mld złotych rocznie – a to niemal 1/3 całego polskiego PKB! To oznacza albo konieczność pożyczenia ogromnych kwot, albo dramatycznego ograniczenia wydatków na inne cele. Najbardziej poszkodowani przez obecny system są zdaniem Standerskiego kobiety (ich emerytury mogą być nawet o kilkadziesiąt procent niższe niż emerytury mężczyzn) oraz młodzi.

„Algorytmy stosowane przez ZUS mówią, że emerytury całego pokolenia w obecnym systemie są na starcie zaniżane, bo ZUS poprzez proste dyskontowanie i roczną waloryzację premiuje te składki, które były wpłacane najwcześniej. W pokoleniu 30-latków tych składek po prostu nie było. To taka kara ze strony ZUS-u, że zaczęło się pracować na umowę o pracę później”, mówi Standerski w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.

„Wysokość pańskiej emerytury będzie zależna od tego, co wypracują następne pokolenia, i od tego, ile pan sam zaoszczędzi”, spokojnie tłumaczy Marek Góra w rozmowie z Adamem Puchejdą. Dodaje jednak od razu, „że w Polsce i w wielu innych krajach ryzyko ubóstwa osób 65+ jest raczej stałe i niskie, podczas gdy w przypadku pracujących, szczególnie młodych, to ryzyko jest już całkiem wysokie i rośnie”.

System emerytalny jest jedną z głównych bolączek III RP. Najważniejszą próbę jego zmiany podjęto w 1998 r. Jednak kolejne gabinety – aż po rząd Donalda Tuska – wprowadzały cząstkowe reformy. W rezultacie rozmontowywano system. W końcu pozostał nam niejasny, hybrydowy twór, w którego przyszłość nikt nie wierzy. Dorzućmy jeszcze do tego partykularne interesy rozmaitych grup zawodowych – rolników, żołnierzy, policjantów czy górników – oraz zmieniającą się sytuację demograficzną i mamy gotowy przepis na finansowy kataklizm.

Młody człowiek, jeśli przyjrzałby się dziś systemowi emerytalnemu, niewykluczone, że poczułby się na swój sposób okradany przez starsze pokolenie. To ono przecież zbudowało system, który faktycznie nie troszczy się o następne roczniki Polaków. Co więcej, tu i teraz jeszcze wymaga się od nich „dosypywania” własnych pieniędzy – dla uspokojenia przed ewentualnymi politycznymi niepokojami. A obciążenia finansowe przerzucone na młodych będą rosły. Mamy przecież niż demograficzny i masową emigrację. Populistyczne obniżanie wieku emerytalnego przez PiS tę machinę jeszcze bardziej napędza. Żadne z ugrupowań politycznych nie zdecyduje się jednak na polityczne samobójstwo, mówiąc, że nas na to nie stać i trzeba zdecydować się na rewolucyjne rozwiązania.

Czy to jednak wyłącznie wynik politycznych kalkulacji? A może chronicznej niezdolności Polaków do myślenia o swoim państwie w tak długiej perspektywie?

„Polskość, zredukowana do wymiaru romantyczno-symbolicznego, opartego na ideałach patriotycznych doby niesuwerenności, nie ma NIC do powiedzenia o sprawnym systemie emerytalnym. Ba! Nawet po 30 latach suwerenności samo zestawienie słów «emerytura» oraz «polskość» brzmi w naszych uszach niepoważnie, niemal groteskowo. Ileż to o nas mówi jako wspólnocie!”, pisze Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.

Do podobnych wniosków dochodzi Marek Naczyk, politolog z Uniwersytety Oksfordzkiego, specjalizujący się w badaniu systemów emerytalnych. „Polacy od lat uczeni są tego, żeby w państwo nie wierzyć. Nawet dziś są przecież w Polsce siły polityczne, które uważają, że w ciągu ostatnich 28 lat to państwo nie było «naszym» państwem”. I dodaje: „W Polsce wszystko jest spersonalizowane – są konkretni ludzie, którzy w oczach swoich zwolenników to państwo uosabiają. Każdy twierdzi, że jest Polakiem, że chce dobra Polski, ale nikt w tę Polskę nie wierzy”.

„Niech jadą!” – okazuje się, że dwa krótkie słowa wypowiedziane odruchowo w Sejmie przez szerzej nieznaną prof. Józefę Hrynkiewicz z PiS-u mówią o relacjach państwo–obywatel, solidarności międzypokoleniowej i wreszcie samej „polskości” więcej niż niejedna sążnista analiza.

Zapraszamy do lektury!

Stopka redakcyjna:

Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Filip Rudnik, Natalia Woszczyk, Jakub Bodziony.