PYTANIE: Dlaczego Polak ma w nosie temat emerytur?
ODPOWIEDŹ: Bo polskość nie obejmuje tematu emerytur.
Postkomunistyczny romantyzm kontratakuje
Wielki powrót naszego nacjonalizmu jest faktem. Za sobą mamy jakiś etap prób nasycenia polskości europeizacją. Rozpuścił się słodki mit Zachodu, jakim żyliśmy po komunizmie. Neutralizowanie emocji politycznych językiem nauk ekonomicznych i prawnych jakby się rodakom chwilowo przejadło. Mamy zatem do czynienia z następnym eksperymentem: zwrotem Polski w stronę państwa narodowego w ramach Unii Europejskiej.
Nasz nacjonalizm powraca w wersji romantyczno-symbolicznej. Oczywiście to nacjonalizm „pop”. To nie akademickie rozważania o dziedzictwie Adama Mickiewicza, ale zestaw haseł, które muszą brzmieć wiarygodnie w naszych uszach w XXI w. Nagle zatem „heroiczny czyn” okazuje się ważniejszy niż żmudne negocjacje czy procedury państwa prawa. „Rząd dusz” zaś – bardziej pierwszorzędny niż społeczeństwo obywatelskie. W imię walki z rzekomym „imposybilizmem” (tj. bezwładem III RP) wywraca się hierarchie oparte na wiedzy czy doświadczeniu zawodowym. Akceptacja dla tego typu zachowań ma swoje korzenie w jednym z nurtów polskości.
Co to ma do emerytur?
Wszystko.
Emerytura, czyli metafora
W Polsce Ludowej, uzależnionej od ZSRR, z powodów politycznych nie było mowy o budowaniu wiarygodnego systemu emerytalnego. W 1989 r. państwo polskie było bankrutem. Kilka lat zajęło przygotowanie reformy systemu emerytalnego, który składać się miał z trzech filarów. Wiele można pisać o urodzie czy szpetocie pomysłów z 1998 r. Nie ma to jednak znaczenia, albowiem system ten stopniowo demontowano. Podporządkowywano go – trwałemu w polskich warunkach – myśleniu w kategoriach krótkoterminowych doraźnych potrzeb politycznych. Wzruszająco naiwne w tym kontekście są nawoływania ekonomistów do edukowania obywateli do długoterminowego oszczędzania. Kto ma edukować? Inni obywatele, których kulturowe DNA również przepełnia brak wiary w „długoterminowość” własnego państwa?
Tymczasem wiarygodny system emerytalny wymaga myślenia ponadpartyjnego, międzypokoleniowego, krótko mówiąc – państwowego. Polacy masowo nie ufają własnemu państwu i jego podstawowym instytucjom (sondaże!), w czym działania polityków ich tylko utwierdzają (permanentne „zaczynanie reform od zera”, „budowanie państwa od nowa” itp.).
Spokojnie możemy przy tym uważać się za polskich patriotów. Na głębszym poziomie polskość sprowadzona do zestawu zrozumiałych haseł to przecież także – poza wymienionymi powyżej – myśl, iż „naród jest trwalszy od państwa”. Polskość, zredukowana do wymiaru romantyczno-symbolicznego i opartego na ideałach patriotycznych doby niesuwerenności, nie ma zatem nic do powiedzenia o sprawnym systemie emerytalnym.
Nawet po 30 latach suwerenności samo zestawienie słów „emerytura” oraz „polskość” brzmi w naszych uszach niepoważnie, niemal groteskowo. Ileż to o nas mówi jako o wspólnocie!
O tym, że „heroiczny czyn jest ważniejszy od procedur”, przekonuje nas dobitnie program 500+, który wprowadzono bez jakiegokolwiek programu pilotażowego. Niemal w tym samym czasie w Finlandii zaproponowano eksperyment, który objął dwa tysiące osób, by przekonać się o rzeczywistych (w tym niezamierzonych) skutkach „powszechnego dochodu gwarantowanego”. Choć niektórym trudno będzie w to uwierzyć, rozwiązania nie narzucono w imię walki z „imposybilizmem”.
Warto zastanowić się, które postępowanie w większej mierze zwiększa długookresowe zaufanie obywateli do państwa i pomaga w myśleniu o wspólnym oszczędzaniu.
No future?
Postkomunistyczny romantyzm ma swoje janusowe oblicze. Piękna retoryka niejako „płynie górą”, w sferze publicznej, podczas uroczystości państwowych, w szkołach i urzędach. Jednocześnie „dołem”, niejako obok polskiego państwa, w ramach tej samej retoryki obywatele mogą spokojnie robić swoje, na przykład w zgodzie z własnym sumieniem emigrować. W 2016 r. wyjechało z kraju o 118 tys. Polaków więcej niż w 2015 r. (dane GUS-u), najmłodsi rodacy zaś przymierzają się do tego kroku.
Filozofia czynu romantycznego – której ostatnim nośnikiem są przedstawiciele opozycji demokratycznej w obecnym rządzie – w państwie suwerennym zdegenerowała się do polityki nałogowej konfrontacji. W imię wyższych wartości modne jest sabotowanie instytucji państwa i prawa, jako „nie naszych”. W 2017 r. wciąż odrzuca się myślenie w kategoriach kompromisu, solidarności wobec realnych ludzi, tyle że o odmiennych poglądach od naszych. Czarno-biała polaryzacja, która zresztą zaczęła się przed PiS-em, wyklucza solidarność wobec ludzi z naszej wspólnoty, czy nawet przyszłych pokoleń. Krótko mówiąc, brakuje kulturowego podglebia, które pozwalałoby na wspólne planowanie długookresowe – czytaj: także budowę systemu emerytalnego.
W czasie, gdy gorące spory o symbole trwają, wyliczono, że jeśli nasz system emerytalny będzie z grubsza ten sam (bez wzrostów i spadków inflacji, wynagrodzeń i PKB itd.), nasza emerytura za 25 lat wyniesie 492 złotych miesięcznie.
Zaiste, młodzi ludzie muszą być dziś wielkimi patriotami, aby pozostać w kraju.
Na polskiej scenie politycznej bowiem wciąż wygodniej jest podtrzymywać mit państwa „nieswojego”, „obcego”, „agenturalnego”, „PO-wskiego” czy „PiS-owskiego” (do wyboru, do koloru), co z grubsza pozwala na nieobciążanie sobie głowy dylematami długoterminowymi, niż serio budować politykę ponadpartyjną i ponadpokoleniową.
Za rządów PO–PSL zachęcano młodych do wyjazdu z Polski z powodów ekonomicznych. Pod rządami PiS-u słyszymy podobne stwierdzenia (słynne: „niech jadą!”).
To ma być wiara w szanse następnych pokoleń? Nudny dla przeciętnego obywatela nad Wisłą temat emerytur to papierek lakmusowy (nie)wiary w trwałość własnego państwa.
Niech jadą!
Jednocześnie w powietrzu – właśnie na tle emerytur – wisi ekonomiczny konflikt pokoleń, którego język polskiego romantyzmu nie rozładuje. W ramach romantyczno-symbolicznej polskości nie do pojęcia jest zjawisko „niżu demograficznego” ani to, że spada stopa zastąpienia w systemie emerytalnym.
Ekonomiści już dziś spekulują, iż biorąc pod uwagę obecną sytuację ZUS-u, prawdopodobnie podatki wzrosną, zaś wysokość emerytur ulegnie obniżeniu („Dziennik Gazeta Prawna”, nr 208 z dn. 26 października 2017 r., s. A7).
Zatem nie ma powodów, by przypuszczać, że propozycje PiS-u, by do końca przejąć fundusze z OFE i stworzyć Pracownicze Programy Kapitałowe, zmienią cokolwiek w percepcji państwa, prawa oraz systemu emerytalnego przez polskich obywateli.
Tragiczne jest to, że niezainteresowanie obywateli tematem emerytur, z jednej strony, ma swoje racjonalne podłoże („nie oczekuj niczego od państwa za 25 lat!”). Zaś z drugiej, pozwala na romantyczne brewerie tam, gdzie potrzebne byłoby porozumienie „państwowców”, ponadpartyjne i ponadpokoleniowe.
Filozofię „heroicznego czynu”, walkę z rzekomym „imposybilizmem”, przenosi się automatycznie na kolejne sektory państwa. Tu jednak – wbrew wzniosłej retoryce – liczy się tylko „tu i teraz”. To pośpieszne obsadzanie stanowisk bez konkursów oraz polityka dostosowana do całodobowych telewizji informacyjnych. Zamiast rzeczowej analizy problemów, z którymi w wielu wypadkach jako społeczeństwo mierzymy się po raz pierwszy, oraz programów pilotażowych – mamy zalew języka polityki przez poezję i metafory („słabe państwo”, „silne państwo”), osławione paski w TVP Info oraz fake newsy rodzimej produkcji.
W powietrzu – właśnie na tle emerytur – wisi ekonomiczny konflikt pokoleń, którego język polskiego romantyzmu nie rozładuje. | Jarosław Kuisz
Sama konfrontacyjna polityka PiS-u sprawia, że następna ekipa łatwo ulegnie pokusie rozmontowania (rzekomo) długofalowych planów dzisiejszego rządu. Z tej perspektywy, dla obywatela najlepiej jest np. brać 500+ i być zaradnym na własną rękę.
Poza kicz „pięknego czynu”
Bez przypomnienia o „wzniosłej filozofii czynu” nie pojmiemy, jak to możliwe, że wielką reformę sądownictwa próbowano jeszcze niedawno przeprowadzać za pomocą projektów ustaw niechlujnie napisanych, nafaszerowanych rażącymi błędami. Zdegenerowany postdysydencki romantyzm wywraca polskie państwo – tyle że od środka.
Jeśli PiS zdecydowałby się na odejście od walki z „imposybilizmem”, od filozofii „czynu romantycznego”, zmuszony byłby oprzeć się na procedurach prawnych, porozumieniach społecznych, negocjacjach.
To jednak pozbawiałoby PiS romantycznej wzniosłości, poetyckiej atrakcyjności (przynajmniej dla niektórych) bezkompromisowego niemal czynu żołnierzy wyklętych, uroku lokalnego makiawelizmu. Polityka podgrzewanych emocji w dobie nowoczesnych środków komunikacji i mediów społecznościowych procentuje przecież sama. Zaś trud pracy organicznej, innej tradycji polskości, która pozwoliłaby na zbudowanie wiary do państwa i jego systemu emerytalnego dostosowanego do nas samych, rozmowy z przeciwnikami, to dla PiS-u niemal gwarantowana przegrana w wyborach.
Zatem, dopóki nie wyrośniemy ze zdegenerowanych ideałów doby niesuwerennego państwa, będziemy w XXI w. co najwyżej kontynuować medialną grę pozorów. Wzniosłe słowa i kwieciste cytaty będą płynąć górą, emigracja zarobkowa i nieufność do państwa – rwać dołem.