Kolejne sondaże pokazują, że popularność Prawa i Sprawiedliwości nie maleje. Nie możemy wykluczyć, że jeśli obecne tendencje nie ulegną zmianie, PiS w kolejnych wyborach uzyska rekordowy w historii Polski wynik.
Utrzymujące się wysokie poparcie dla PiS-u to efekt właściwego wykorzystania ośmiu lat bycia w opozycji. To też wyraz konsekwencji Jarosław Kaczyńskiego, który choć nie godził się na poważniejsze kompromisy, mimo kolejnych porażek nie tracił poparcia swojego żelaznego elektoratu. Próby tworzenia „PiS light” (Polska XXI) lub odtworzenia PiS-u od podstaw jako partii opartej na popularności ministra-szeryfa (Solidarna Polska) nie spotykały się ze zrozumieniem wyborców. Co prawda w postawie PiS-u na przestrzeni lat można odnotować pewne zmiany, nie są one jednak na tyle znaczące, by z perspektywy logiki wyborcy tej partii nie dały się zgrabnie wytłumaczyć. Dla przykładu różnicę między podejściem do uchodźców z Czeczenii na początku ubiegłej dekady a obecnym nakręcaniem antyimigranckiej spirali można wyjaśnić odwołaniami do pogłębiającego się w czasie kulturowego konfliktu. Jest to strategia znacznie lepiej trafiająca do elektoratu, niż podejście Grzegorza Schetyny, który zmienia zdanie na temat uchodźców zależnie od swojego nastroju lub bieżących słupków poparcia. Tym samym nie jest wiarygodny dla żadnej ze stron sporu.
Logika układania programu partii pod sondaże opinii publicznej to kardynalny błąd większości polskich ugrupowań. Owszem, można uwzględniać określone potrzeby ludzi i na tej podstawie proponować rozwiązania niewchodzące w konflikt z linią programową – przykładem projekt 500+. Nie można jednak zakładać, że partia może podobać się wszystkim wyborcom naraz lub że zaufaniem będzie się cieszył polityk bez poglądów.
Najlepszym tego przykładem jest kampania wyborcza Bronisława Komorowskiego, który w dzień po słabym wyniku z pierwszej tury wyborów ogłosił referendum dotyczące postulatów trzeciego w kolejności kandydata, którego elektorat miał zdecydować o ostatecznym wyniku. Wyborcy Pawła Kukiza trafnie rozpoznali, że są wykorzystywani w sposób nie tylko cyniczny, lecz w dodatku mało inteligentny – tak nagłej zmiany postawy kandydata nie tłumaczyło bowiem nic innego jak tylko troska o własny dobry wynik. W dotychczasowym elektoracie Komorowskiego decyzja ta budziła raczej rozczarowanie – osoby popierające inny model uprawiania polityki mogły tylko zastanawiać się, jaką retorykę przyjąłby prezydent, gdyby trzeci wynik zdobył kandydat narodowców.
Zniechęcenie Platformą, ale i jasny przekaz ze strony Nowoczesnej przyciągnął wtedy wyborców do nowej partii Ryszarda Petru, który w nowym Sejmie był już w stanie stworzyć własny klub parlamentarny. Niestety późniejsze decyzje Nowoczesnej były już rozczarowaniem. W okresie gorących sporów o prawa reprodukcyjne partia Petru przyjęła stanowisko konserwatywne, broniąc obecnego zakazu z nielicznymi wyjątkami. Także przy podjęciu uchwały o uczczeniu NSZ – momencie o charakterze symbolicznym – posłowie Nowoczesnej przychylili się do uchwalenia kontrowersyjnej i kompromitującej Sejm deklaracji. W ten sposób nowy klub przyłożył rękę do przesuwania narracji historycznej w kierunku skrajnej prawicy, uznając chyba, że wyobraźnia historyczna nie wpływa na postrzeganie współczesności.
Błędy Nowoczesnej nie tchnęły jednak nowej energii w krwioobieg znerwicowanej Platformy. Od dwóch lat nie widać w PO żadnych przejawów refleksji nt. przyczyn porażki wyborczej. Może poza wystąpieniami Joanny Muchy, która jako jedyna patrzy chyba na politykę w dłuższej perspektywie. Hasła takie jak „Wolność, równość, demokracja” mogą być wartościami przesiąkniętymi wizją i narracją przyciągającą ludzi, mogą być też pustymi sloganami wykrzykiwanymi tak samo bezrefleksyjnie jak piosenki śpiewane u cioci na imieninach. Dzisiejsza opozycja zbyt często skłania się niestety ku tej drugiej opcji.
Prawdopodobny jest wariant, że podejście takie jak Joanny Muchy nie trafi na zrozumienie w partyjnym betonie, co może doprowadzić do powstawania nowych ugrupowań. Mucha może nie trafi na takie same problemy jak Janusz Palikot, balansujący między skrajnie odmiennymi postulatami swoich zwolenników, tych o nastawieniu socjalnym i liberalnym. Taki mariaż przynosił często komiczne wręcz efekty. Nowe ugrupowanie, które wyciągnęłoby wnioski z porażek PO i skierowało swoją kampanię do jej rodzimego elektoratu, ma moim zdaniem szansę na sukces.
Gdyby tak się stało, byłby to pierwszy etap odzyskiwania wielkich narracji i odejścia od fikcji postpolityki. Samo granie na zmęczenie PiS-em może wypalić za dwa, osiem, a nawet 20 lat. Rozumie to partia Razem, budująca porozumienie z innymi lewicowymi ugrupowaniami. Jej narracja jest dla lewicowego wyborcy konkurencyjna względem niewidocznego dla zwykłego człowieka SLD. W perspektywie kolejnej dekady to albo Razem, albo jakieś ugrupowanie oparte na obecnej generacji lewicy będzie głównym i słyszalnym głosem tej części sceny politycznej.
Innymi słowy, Joanna Mucha lub ktoś jej podobny ma szanse zebrać część liberalnego elektoratu zdolnego do refleksji i poszukiwania nowych rozwiązań. Na prawicy może rzeczywiście nie ma przestrzeni na nurt niepisowski, niemniej nie będzie to problem, jeśli tylko pozostałe części sceny politycznej zagospodarują partie zdolne do prowadzenia sporu o konstruktywne narracje. Nie chodzi też o spór akademicki, chodzi o realną walkę o wyborcę.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Wikimedia Commons