Przyjęcie perspektywy kobiety wobec problemu molestowania i przemocy seksualnej zdaje się przekraczać możliwości autora. Choć Engelking wielokrotnie podkreśla, że „nigdy nie był małą dziewczynką” – co już jest infantylizującym kobietę określeniem – i stąd miałoby wynikać jego niezrozumienie niektórych spraw. To zaskakujące, bo szczególnie dla wyobraźni pisarza nie powinno być aż takim wyzwaniem wczucie się w sytuację, kiedy w zatłoczonym barze jest się łapanym za pośladki przez przypadkowego mężczyznę, zwykle ku uciesze jego kolegów. Wbrew opinii autora uczucia, które towarzyszą takiej sytuacji, są uniwersalne dla obu płci.
Engelking w swoim tekście wprost banalizuje problem przemocy seksualnej, jeśli nie jest ona gwałtem. Takie jej formy, jak zaczepki o podtekście seksualnym, to rzekomo jedynie zwykłe braki w savoir-vivre – owszem, może nieeleganckie, ale jednocześnie niedające prawa do poczucia się pokrzywdzonym i wzięcia udziału w akcji #MeToo. Engelking wprawdzie asekuruje się, podkreślając, że jego intencją nie jest męska krytyka kampanii, ale zarówno ta, jak i kolejne podjęte przez niego kwestie dowodzą, że jest dokładnie odwrotnie.
Weinstein dobry, Weinstein zły
Engelking nie zgadza się m.in. ze stanowiskiem firmy Amazon, która po wybuchu skandalu zdecydowała się na rozwiązanie współpracy z Harveyem Weinsteinem. To jego zdaniem przykład niemalże represji, które dotknęły twórcę, podobnie jak wykluczenie go z Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Bez wątpienia bezpośrednią przyczyną obu wydarzeń były „jedynie” oświadczenia molestowanych przez Weinsteina kobiet, a nie wyrok sądu. Czy może nas to jednak dziwić? Engelking wydaje się nie rozumieć prawideł rządzących wolnym rynkiem, szczególnie w branży artystycznej, w której tak istotny jest wizerunek. Amazon nie miał żadnego powodu, by czekać na prawomocny wyrok z podjęciem kroków– wszak w związku ze swobodą umów wytwórnia mogła podjąć samodzielną decyzję o rozwiązaniu współpracy z producentem, gdy tylko uznała, że nie jest ona dla niej opłacalna i, przede wszystkim, korzystna PR-owo. Marketingowcy Amazona najwyraźniej zdają sobie sprawę z tego, że większość społeczeństwa na szczęście jednoznacznie potępia czyny, których dopuścił się Weinstein i należą im się za to wielkie brawa.
Tymczasem Engelking owe czyny klasyfikuje jako należące do sfery prywatnej, nie publicznej i zawodowej Weinsteina, co po pierwsze nie ma nic do rzeczy, a po drugie – mija się z prawdą. Weinstein nie molestował kobiet w swojej „sferze prywatnej”. Jego czyny miały ścisły związek ze sferą zawodową i nadużywaniem przez niego pozycji władzy, w której znajdował się wobec aktorek współpracujących z jego firmą lub liczących na taką współpracę.
Bez wątpienia była to przyczyna wykluczenia go także z Amerykańskiej Akademii Filmowej – jego kariera jako producenta była ściśle związana z losami molestowanych przez niego kobiet. Najnowsze doniesienia mówiące o tym, że Weinstein wynajmował agencje detektywistyczne prowadzone przez byłych pracowników Mosadu po to, by śledziły jego ofiary, na wypadek, gdyby chciały ujawnić przestępstwa producenta, pokazują gigantyczną skalę całej afery. Weinstein nigdy nie mógłby sobie pozwolić na takie działania, gdyby nie jego pozycja zawodowa, koneksje i zarobki, jakie przynosiła. Oczywiste jest więc, że należy pozbawić go wszelkich przywilejów, które umożliwiały mu ten proceder. Reakcja społeczna, przez Engelkinga przedstawiana histerycznie jako lincz i samosąd na nieosądzonym i nieskazanym jak dotąd producencie, jest słusznym wyrazem braku akceptacji dla przemocy i molestowania.
Przyzwoitość nie jest groźna
Nikt nie jest przecież doskonały, zdaje się jednak mówić Engelking, podkreślając, że „człowiek to nie Harry Potter”, czyli bohater bez skazy. Trudno się z tym nie zgodzić. Jednak czy oczekiwanie zachowania podstawowych zasad moralnych oraz niełamania obowiązującego prawa jest „roszczeniem do bezgrzeszności”? Engelking boi się wizji świata, w którym zapanuje „pełna bezgrzeszność”, a od ludzi będziemy oczekiwać, by zawsze i wszędzie zachowywali się zgodnie z normami. My określiłybyśmy taki świat mianem szanującego elementarne prawa człowieka. I nie wydaje nam się on groźny, ale po prostu przyzwoity. Samemu Engelkingowi pozostaje zaś tylko życzyć, by „mógł dalej oglądać produkowane przez Weinsteina filmy z radością”, nie zaprzątając sobie głowy refleksją, że pierwszoplanowa aktorka jest zapewne ofiarą producenta.
Ilustracja wykorzystana jako ikona wpisu: Marta Zawierucha