Od kilku dni prawicowi komentatorzy dwoją się i troją, chcąc wytłumaczyć zachowanie rasistowskich band podczas Marszu Niepodległości. Ich nieporadne konstrukcje myślowe można by nawet uznać za całkiem zabawne, gdyby nie fakt, że sprawa jest poważna. Mamy w Polsce problem z nasilającym się rasizmem, czego nie da się już dłużej ukrywać, stosując rozmaite gry językowe. Rasizm to rasizm.

Rasizm nie jest i nigdy nie będzie odłamem patriotyzmu, co próbują nam cynicznie wmówić niektórzy prawicowi komentatorzy, sugerując, że to, co się wydarzyło, choć wizualnie może nie jest ładne, to jednak można rozumieć intencje organizatorów. Ano nie można! Ich intencje są tak samo oczywiste, jak i hasła widoczne na transparentach. Za ich wersją katolicyzmu, szczególnej wiary w Boga i konserwatywne wartości kryje się zwyczajna nienawiść do ludzi o innym kolorze skóry czy religii. I nie wynikają one z biedy czy braku perspektyw – to najzwyklejsza ignorancja.

Owszem. Świat jest skomplikowany i złożony. Większość aspektów ludzkiego życia ma raczej odcień szarości niż bieli lub czerni. Przy odrobinie dobrej chęci, odpowiedniej dozie empatii i inteligencji można jednak odbyć otwarte i rzeczowe debaty o sprawach trudnych, na przykład o realnych konsekwencjach migracji. Tak było między innymi w Irlandii, do której Polacy masowo wyjechali po wejściu naszego państwa do Unii Europejskiej.

Ten mały kraj musiał zmierzyć się z dylematem przyjęcia rzeszy ludzi gotowych do pracy za niższe stawki, co przerażało przyzwyczajonych do wysokich płac Irlandczyków. A jednak nikomu nie przychodziło wówczas do głowy, by wychodzić na ulice i krzyczeć; nie straszono, że skolonizujemy Irlandię i wprowadzimy nowe zwyczaje. Wszelkie odizolowane (co trzeba mocno podkreślić) próby demonizowania polskich imigrantów spotykały się z ostrą reakcją polityków i dziennikarzy. Dyskutowano o ekonomicznych korzyściach wynikających z zasilenia tych sektorów gospodarki, w których brakowało rąk do pracy, jak choćby sektorze budowlanym czy usługowym. Podawano liczby, a na wyssanych z palca teoriach nie pozostawiano suchej nitki.

Kluczowy w tym wszystkim okazał się fakt, że Irlandczycy z natury są narodem otwartym, stać ich na dystans i nie znoszą pompatycznych, nacjonalistycznych haseł. Rasizm na poziomie retoryki politycznej nie ma w tym kraju racji bytu, ponieważ wiązałby się z ośmieszającą wręcz hipokryzją – Irlandczycy sami są przecież krajem emigrantów i wiedzą, czym jest stygmatyzacja całej grupy.
Niestety ta sama logika nie funkcjonuje w polskiej rzeczywistości. Rasiści maszerujący w pochodach rocznicowych zdają się doświadczać grupowej amnezji, zapominając, że pewnie niejeden z nich ma w rodzinie migrantów, których gdzieś przyjęto. Pewną formę amnezji można też zauważyć u niektórych dziennikarzy. Skąd bierze się ich nieumiejętność nazwania rzeczy po imieniu? Skąd przyzwolenie na ignorowanie rasistowskich sformułowań? Prawicowi publicyści, którzy tak prężą się i wiją, tłumacząc, że Marsz Niepodległości to wyraz patriotycznego przywiązania do katolickiej tradycji naszego kraju, wolą chować głowy w piasek lub udawać, że nic się nie stało?

Twierdzenia, że rasizm uczestników marszu to margines, są tak idiotyczne, że aż śmieszne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że są to po prostu wypowiedzi cyniczne. Wydaje się, że mimo zawiłej retoryki o potrzebie konserwatyzmu, wielu prawicowych dziennikarzy znajduje w hasłach narodowców coś bliskiego. Tylko pozycja zawodowa i społeczna nakazuje im autocenzurę, bo przecież nie wypada w dzisiejszych czasach przyznawać się otwarcie do rasizmu.

Teoretycznie wszyscy przecież wiemy, że rasista to niemal barbarzyńca, prawdopodobnie niewykształcony, bez ogłady, który świata nie widział, a z tym prawicowa dziennikarska elita kojarzona być nie chce. Same postulaty to już jednak co innego. Wystarczy zmienić trochę język, wyrzucić kilka słów na „k”, zamienić „Europa będzie biała albo bezludna” na „konieczność walki o zachowanie chrześcijańskich wartości Europy” i voilà! Mamy sobie taki rasizm nie-rasizm. Niby nie, a jednak tak. Są to zabiegi od lat bezwstydnie stosowane przez wykształconą prawicę. Język może jest i ładniejszy, słownictwo bardziej wyszukane, ale groźne poglądy pozostają i tworzą przestrzeń dla późniejszych rasistowskich pochodów.

Z tego typu bezczelnością, łgarstwem i cynizmem trzeba też walczyć. Nie można oferować platformy, z której prawicowi publicyści wygłaszają płomienne mowy tłumaczące rasistowskie wypowiedzi. Ileż można pytać, czy pan/pani utożsamia się z rasistowskimi hasłami na plakatach?! Każdy – zwłaszcza przed kamerą – odpowie, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Ale gdyby tak zmusić do odpowiedzi na pytanie, z którymi hasłami pan/pani się zgadza, z którymi nie, niejeden okazałby się nagi. Nie możemy dłużej akceptować wypowiedzi typu: „Nie jestem rasistą, ale…”. W tej kwestii nie ma miejsca na negocjacje. Albo wierzy się w prawo każdego do równego traktowania w kwestiach wiary, prawo do przemieszczania, do pomocy humanitarnej bez względu pochodzenie czy kolor skóry, albo nie. Kropka.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: nadruksklep, Pixabay.com