Liberał niejako z definicji zawsze z dużą dozą sceptycyzmu powinien przyglądać się zakazom wprowadzanym przez władze państwowe. Nie znaczy to, że każdy zakaz musi automatycznie krytykować. Ograniczenia w dostępie do broni palnej, ograniczenia regulujące ruch na drogach lub spożycie używek mogą mieć głęboki sens, o ile jednak pozwalają osiągnąć ważne i aprobowane powszechnie cele. Zakaz z natury rzeczy ogranicza naszą wolność, lecz niekiedy godzimy się na to ograniczenie w imię innych wartości – bezpieczeństwa, zdrowia, solidarności, współczucia wobec słabszych. Liberał nie musi więc automatycznie sprzeciwiać się rozszerzeniu ingerencji państwa, o ile jednak przynosi ona pożądane skutki. Dobrze byłoby też, gdyby była spójna z innymi działaniami tychże władz. Propozycja ograniczenia sprzedaży alkoholu, lansowana przez grupę posłów PiS-u, tych warunków nie spełnia. Dlaczego?

Po pierwsze, jak twierdzi poseł Szymon Szynkowski vel Sęk nowa ustawa nie ma na celu walki z alkoholizmem, ani nawet ograniczenia ilości kupowanych przez Polaków napojów z procentem. Chodzi wyłącznie o zmniejszenie liczby punktów sprzedaży alkoholu, co ma się przełożyć na poprawę bezpieczeństwa w newralgicznych punktach niektórych miast. Szynkowski vel Sęk chce walczyć z drobną przestępczością, a nie z piciem Polaków. Wiadomo jednak, że źródłem owej przestępczości nie jest sklep jako taki, ale mniej i bardziej pijani ludzie, którzy się w nim zaopatrują. A tych po wprowadzeniu nowych przepisów najpewniej nie będzie mniej.

Ilustracja: Bartosz Mamak

Nowe prawo może uderzyć w niektóre sklepy monopolowe, ale już nie „pijalnie” – czyli małe lokale oferujące kieliszek wódki czy kufel piwa do szybkiego spożycia na miejscu, zwykle w drodze na ostateczne miejsce zabawy. To przede wszystkim takie lokale rozsiane są dziś wzdłuż imprezowych arterii polskich miast – Nowego Światu czy Foksal w Warszawie, Piotrkowskiej w Łodzi i uliczek Starego Miasta w Krakowie. Wizyty w takich miejscach nie różnią się specjalnie od zakupów w sklepie monopolowym, a mimo to ustawa nie będzie miała na nie żadnego wpływu.

Po drugie, rodzi się pytanie, czy m o ż l i w o ś ć ograniczenia sprzedaży alkoholu w n i e k t ó r y c h sklepach położonych w n i e k t ó r y c h częściach miasta rzeczywiście wpłynie na spadek sprzedaży alkoholu. Jacek Moskalewicz – socjolog badający m.in. model picia Polaków – twierdzi, że brak ograniczenia nocnej sprzedaży „ma ogromny wpływ na wzrost spożycia”, bo kiedy podczas zakrapianej imprezy kończy się alkohol, pijani uczestnicy ruszają po kolejną butelkę. W polskich miastach taka ekspedycja musi przejść co najwyżej kilkaset metrów, by dotrzeć do celu. Czy nowa ustawa to zmieni? Raczej nie, właśnie dlatego, że dotyczy tylko niektórych sklepów i tylko niektórych – zwykle najbardziej turystycznych – części miasta. Uczestnicy domówki z dala od centrum nie będą mieli problemu z uzupełnieniem zapasów. A jeśli przeniosą się do centrum, gdzie monopolowych będzie nieco mniej, najwyżej nieco dłużej postoją w kolejce. Trudno przypuszczać, by zabrakło im determinacji.

sęk

Odpowiedzi na pytanie: dlaczego, dostarczają badania nad polską kulturą picia. Średnio rzecz biorąc, Polacy nie piją najwięcej w Europie, ale kiedy już piją, rzadko przestają na niewielkiej ilości alkoholu. „Jedna czwarta osób pijących w naszym kraju robi to w sposób ryzykowny, czyli na jednym spotkaniu wypija przynajmniej 200 ml wódki. Dla porównania we Włoszech robi tak mniej niż 10 proc. deklarujących spożywanie alkoholu”, czytamy w podsumowaniu badań wzorów picia różnych europejskich nacji.

Krzysztof Brzózka z Polskiej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych zwraca z kolei uwagę, że aż 70 proc. spożywanego w Polsce alkoholu wypija zaledwie 17 proc. konsumentów, co oznacza, że niewielka grupa pije bardzo dużo. Przy takim modelu picia okazjonalne ograniczenie dostępu do niektórych sklepów niewiele zmieni. A jeśli zakaz okaże się naprawdę uciążliwy, natychmiast pojawią się usługi oferujące dostarczenie alkoholu do spragnionego klienta. W dobie szybkiego rozwoju mediów społecznościowych i rozlicznego rodzaju komunikatorów czy aplikacji stworzenie takiego serwisu nie będzie stanowiło specjalnego problemu.

Po trzecie, Szynkowski vel Sęk w rozmowie z „Kulturą Liberalną” otwarcie przyznaje, że swoich propozycji nie konsultował wcześniej z Ministerstwem Zdrowia, a jego celem jest zajęcie się bardzo szczegółowym problemem. „Nie łączę tych prac z innymi pracami, zajmuję się swoją wąską działką”, mówi poseł, co przy tak złożonym problemie jak picie alkoholu powinno budzić co najmniej zdziwienie. Argumentuje przy tym, że próba stworzenia kompleksowej zmiany naraziłaby go na otwarcie zbyt wielu frontów, konflikty m.in. z producentami alkoholu i pogrzebałaby szanse na wprowadzenie jakichkolwiek zmian. Problem w tym, że zmiany w obecnej formie i tak mogą spotkać się z oporem producentów, części społeczeństwa i polityków, a jeśli – co prawdopodobne – okażą się nieskuteczne, skompromitują przyszłe próby zmiany polskiej kultury picia.

Jeśli członkowie PiS-u – lub innych partii, bo podobny projekt przedstawiała też PO – uważają, że Polacy piją zbyt dużo i zbyt ryzykownie, powinni przedstawić spójny program walki z problemem, omówić skutki, jakie przyniesie i podać argumenty na jego rzecz. Wprowadzanie wyrywkowych zakazów – niezależnie od tego czy na poziomie centralnym czy lokalnym – to nic więcej, jak bezcelowe i nieskuteczne ograniczanie swobód obywateli.

Paradoksalnie zatem protestować przeciwko nowym rozwiązaniom proponowanym przez posłów PiS-u powinni nie tylko obrońcy wolności, ale zwolennicy sprawnego, cieszącego się szacunkiem państwa. Mało co bowiem psuje relacje między państwem a obywatelem tak, jak prawo dziurawe jak ser szwajcarski i niezrozumiałe, a przez to – martwe.