Warszawska ulica, niedzielne popołudnie, ruch jest niewielki. Stoję na czerwonym świetle. Przede mną trzy samochody mieszczące się w statystycznej średniej, nic specjalnego, wyglądają na pojazdy z drugiej albo nawet trzeciej ręki, w rodzaju „Niemiec płakał, jak sprzedawał”. Zauważam, że na dwóch z nich naklejony jest symbol Polski Walczącej, a pod nim „Powstanie’44. Pamiętamy!”. Właściciel trzeciego auta, nieco kontrowersyjnie, zdecydował się na nalepkę z chrześcijańską rybą.
W sklepie spożywczym też wszystko jest „polskie”: masło, śmietana, „prawdziwy polski chleb”. Przyglądając się tym produktom, myślę o tym, że kiedy byłam mała, wszyscy na podwórku najbardziej cenili właśnie rzeczy „niepolskie” (fajny masz piórnik, niepolski!), bo polskość kojarzyła się nam z paździochem, bylejakością wyrobów czekoladopodobnych, szarością nieodmalowanych blokowisk i okładek szkolnych zeszytów. A teraz mogę ściągnąć sobie na telefon apkę, dzięki której będę mogła zweryfikować polskość wszystkich produktów, by nawet podczas banalnych zakupów dawać wyraz „świętej miłości kochanej ojczyzny”.
Od kilku tygodni spędzam czas nad przygotowaniem raportu zdającego sprawę z pracy mojego wydziału dla Komisji Akredytacyjnej, która do niedawna nazywała się „państwowa”, ale zmieniła nazwę na „polska”. To samo odnosi się do nazwy zbioru wytycznych zawartych w tak zwanej Ramie Kwalifikacji – niegdyś „krajowej”, teraz „polskiej”. Media publiczne również zmieniły nazwę. Teraz są „narodowe”.
Co jest dziś patriotyczne?
Słowo „patriotyzm” odmienia się przez przypadki od rana do wieczora. Jedni drugim go odmawiają lub odwrotnie – podziwiają jego wytwory. Czy kupowanie polskiej śmietany jest patriotyczne? Czy naklejanie na zderzak symbolu Polski Walczącej mieści się w katalogu patriotycznych zachowań? Czy odpowiednio wyrażę swój patriotyzm, jeśli wytatuuję sobie na łydce Małego Powstańca albo szarżę husarii na plecach? Strona jednego z patriotycznych salonów tatuażu reklamuje się hasłem „Znajdziesz tutaj setki polskich, narodowych dziar, które wyrażają przywiązanie do ojczyzny”. Nie mam żadnego tatuażu, bo trudno mi się zdecydować na wzór, który miałby ozdabiać moje ciało do końca życia, więc może powinnam „wyrazić przywiązanie do ojczyzny”, kupując sobie jakieś patriotyczne ubranie?
Po wpisaniu w wyszukiwarkę Google słowa „odzież patriotyczna” od razu trafiam na firmę reklamowaną przez samą głowę państwa. Ale sklepów jest o wiele więcej, a wybór odzieży imponująco szeroki. Nie będę miała problemu z dobraniem fasonu bluzy, koszulki czy nawet czapki-kominiarki. Szukam więc dalej, skupiając się na hasłach „Żołnierze Wyklęci”, „Bóg Honor Ojczyzna”, „Husaria”, „Rotmistrz Pilecki”, „Nie wstydzę się Polski nigdy i za żadne skarby”, „Wielka Polska”, „Śmierć wrogom Ojczyzny”. Każdemu z wstukiwanych przeze mnie haseł towarzyszą biało-czerwone flagi, orły, podobizny bohaterów, symbole Polski Walczącej, motywy o charakterze militarnym. Na dłuższą chwilę mój wzrok przykuwa, wychodzące nieco poza schemat, hasło w języku angielskim: „Don’t flirt with me, I love my woman, she’s a crazy POLISH GIRL, she will murder you”, w tle niezobowiązująca biało-czerwona flaga. Zastanawiam się też nad bluzą imitującą zbroję. W tych samych sklepach można nabyć również ubrania z nieco mniej patriotycznymi hasłami, wywodzącymi się z kręgu kultury penitencjarnej „Na psach sprzedałeś, grób sobie wykopałeś” albo „Dla brata bratem, dla frajera katem”.
Doroczną galą mody patriotycznej jest organizowany jesienią Marsz Niepodległości. Z uwagi na obawę przed płonącymi racami, oglądam go w telewizji, chociaż na pewno wiele tracę. Warszawiacy i przyjezdni manifestują swoje przywiązanie do ojczyzny nie tylko strojem (choć i tak sporo musieli zainwestować we wspieranie firm odzieżowych lansujących patriotyzm, bo zwykły T-shirt kosztuje od 50 do ponad 100 zł). Skandują również hasła mówiące na przykład o tym, że w naszej ojczyźnie „na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” oraz prezentują transparenty, na których przeczytać można o „białej sile”, o Europie, która stoi wobec dramatycznego wyboru – albo będzie „biała”, albo „nie będzie jej wcale”, o zagrożeniu „islamizacją”, niesioną przez zalewającą nas falę uchodźców. Podobno w tym roku w marszu brały udział nawet rodziny z dziećmi. Jeśli tak, to były one bardzo postępowe, wręcz transgresyjne, ponieważ na zdjęciach widzę przeważnie młodzieńców o skąpych fryzurach. Podobno w tym roku maszerowała również była lewicowa kandydatka na urząd prezydenta RP, która potem zdobiła okładkę jednego z bardziej patriotycznych tygodników bezpretensjonalnie spowita w polską flagę.
Nacjonalizm=patriotyzm?
Coś mi w tym wszystkim jednak nie gra: czy patriotyzm na pewno powinien tak wyglądać? Czy miłość do ojczyzny musi z konieczności zakładać przekonanie o wyższości mojego narodu nad innymi? Czy musi oznaczać epatowanie na każdym kroku wojną? Może należałoby się odczepić od tej kategorii i przywołać inną – nacjonalizm. Mimo fatalnych konotacji historycznych, to pojęcie pojawia się w Polsce coraz częściej nie tylko jako element krytyki pewnych zachowań, ale również bez odcienia pejoratywnego. Bycie nacjonalistą ma szansę stać się równie popularne i mainstreamowe jak bycie patriotą. A dokładniej mówiąc, tym szczególnym rodzajem patrioty, który odziany w patriotyczną odzież bohatersko broni Polski przed „obcymi”. Tym rodzajem patrioty, który nie widzi sprzeczności między biblijnym nakazem miłości bliźniego a nienawiścią do uchodźców. Tym, który powtarza antysemickie hasła. Trawestując słynny modowy bon mot: brunatny w następnym sezonie ma szansę stać się nowym biało-czerwonym.
Ta zmiana wiąże się z radykalizacją postaw oraz przyzwoleniem ze strony aparatu państwa na przemoc i głoszenie treści otwarcie nienawistnych. Zapytany po 11 listopada o rasistowskie hasła z warszawskiego Marszu Niepodległości, minister spraw wewnętrznych, Mariusz Błaszczak, odrzekł, że „osobiście ich nie widział”. Nieco ponad dwa tygodnie później, w Katowicach, policja nie zauważyła, że członkowie Ruchu Narodowego wieszali na szubienicach zdjęcia eurodeputowanych z Platformy Obywatelskiej. Postępowanie w tej sprawie zostało przez prokuraturę wszczęte dopiero po pięciu dniach i nie bez znaczenia był tu też chyba dramatyczny list przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, Antonio Tajaniego, do premier Beaty Szydło. Od dwóch lat stale rośnie liczba aktów przemocy wobec obcokrajowców, zaś sprawcy coraz częściej pozostają bezkarni. Przesuwanie się granic sprzyja wprowadzaniu gradacji tej nowej „miłości do ojczyzny” – nowy polski nacjonalizm ma co najmniej 50 odcieni, od tego najciemniej brunatnego po wersję „light” czy „soft”, do której przyznają się niektórzy prawicowi intelektualiści, zdający sobie sprawę z tego, że ich poglądy dalece wykraczają poza granicę patriotyzmu, tak samo jak koszulka z hasłem „Śmierć wrogom Ojczyzny”.
Łagodzenie to przyzwolenie na przemoc
Problem polega na tym, że zawłaszczone przez prawicę symbole narodowe zostały nie tylko strywializowane, ale wręcz ośmieszone. Przerabianie wszystkiego na „polskie” jest tylko marketingowym zabiegiem, który przez jakiś czas może być skuteczny, lecz w końcu doprowadzi do narodzin tęsknoty za „niepolskim”. Przymiotnik „patriotyczny” jest dzisiaj tak samo żałosny jak opisane wyżej ubrania, Polska Walcząca na zderzakach czy hasło „nie wstydzę się”, wpisujące się doskonale w ksenofobiczną politykę spod znaku „wstawania z kolan”. Jest śmieszny i straszny zarazem, jak media „narodowe”, jak przywracanie przedwojennych stopni wojskowych przez ministra obrony narodowej, jak oddawanie hołdu Narodowym Siłom Zbrojnym przez Sejm RP. Nacjonalizm jest najgorszym wrogiem patriotyzmu. Próby odwrócenia uwagi od jego niszczycielskiego działania poprzez łagodzenie przekazu są skazane na niepowodzenie. Czy przejawem nacjonalizmu „light” miałoby być spanie pod „patriotyczną” kołdrą za jedyne 169 złotych czy zabranie dziecka na Marsz Niepodległości, żeby mogło sobie posłuchać o wyższości „białej rasy”? Dziecku należałoby raczej wytłumaczyć, że „biała Europa” z transparentów oznacza tak naprawdę Europę brunatną, zainfekowaną wirusem faszyzmu.
Odpowiedzią na radykalizację postaw nacjonalistycznych nie jest łagodzenie narracji, ale całkowite jej odrzucenie. Bo łagodzenie oznacza przymykanie oczu i przyzwolenie, którego konsekwencje mogą przerosnąć najgorsze wyobrażenia. Ekipa aktualnie rządząca Polską bardzo dużo ryzykuje, wdając się we flirt z narodowcami, ponieważ inwestuje w ten sposób w tworzenie ich politycznego potencjału.