Adam Puchejda: Jak ocenia pan zmianę na stanowisku premiera?

Antoni Dudek: To eksperyment, dlatego że prezes Kaczyński zrobił to jednak wbrew większości kierownictwa swojej partii i wbrew znaczącej części elektoratu PiS-u. To zawsze bardzo ryzykowne posunięcie. Nie potrafię też jednoznacznie powiedzieć, dlaczego się na to zdecydował.

Premier Szydło nie była nielojalna wobec Kaczyńskiego, a przynajmniej nic o tym nie wiemy. Wydaje się, że wykonywała wszystkie jego polecenia, a do tego była bardzo popularna. Mimo to została usunięta ze stanowiska bez żadnych publicznych sygnałów ostrzegawczych. Dla mnie to dowód, że decyzja o postawieniu na Mateusza Morawieckiego została podjęta w ostatniej chwili. Gdyby prezes Kaczyński był w tej sprawie zdecydowany wcześniej, dałby Morawieckiemu czas na przedstawienie swoich kandydatów do poszczególnych resortów i sama rekonstrukcja nie byłaby przeprowadzana na raty, co jest ewidentnie szkodliwe dla PiS-u.

Skąd jednak w ogóle taka decyzja?

Są w tej sprawie różne punkty widzenia. Mnie najbardziej przekonuje ten mówiący, że Morawiecki ma zawalczyć o nowy budżet UE dla Polski. Prezes Kaczyński uświadomił sobie, że dotychczasowa krytyka ze strony Brukseli była tylko przygrywką do nadchodzących negocjacji nowego budżetu Unii na okres po 2020 r. A jego projekt, który Komisja Europejska ma przedstawić w maju 2018 r., może być dla polskiego rządu bardzo bolesną wiadomością. Być może więc, spodziewając się złych wiadomości, prezes Kaczyński uznał, że Morawiecki jest jedyną osobą w jego otoczeniu, do której sam ma jakie takie zaufanie, a która jednocześnie jest w stanie cokolwiek w tej sprawie jeszcze zrobić.

Wystarczy zmienić w Polsce premiera i wszystkie problemy, takie jak choćby spór Polski z Komisją Europejską dotyczący ustaw sądowych, nagle znikną?

Nie sądzę, żeby Kaczyński zakładał, że te rzeczy znikną. Raczej uznał, że można pewne sprawy zaostrzać, ale można też łagodzić. Rozumiem, że zadaniem Morawieckiego ma być właśnie łagodzenie. Oczywiście nie znaczy to, że dojdzie do cofnięcia reformy sądownictwa – te zmiany są przesądzone. Proszę zwrócić uwagę, że wedle pierwotnego planu, gdyby ustawy sądowe nie zostały zawetowane w lipcu, to już by weszły w życie, a do zmiany w rządzie doszłoby z końcem roku. To się przesunęło, ale druga część planu – rekonstrukcja – nie została porzucona.

Pańskim zdaniem Komisja Europejska jest gotowa na obniżenie temperatury konfliktu z Polską? 

Widziałem już zbyt wiele zmian w UE, porzucających poprzednie ustalenia, by z góry wykluczyć, że retoryka obrony polskiego wymiaru sprawiedliwości ze strony Brukseli nagle nie ulegnie wyciszeniu. Wystarczy, że rozpocznie się dyskusja o pieniądzach i innych sprawach związanych z nowym kształtem Unii po Brexicie. Przestrzegałbym przed wiarą, że dla KE kształt polskiego sądownictwa jest sprawą o fundamentalnym znaczeniu. Tak samo było zresztą z innymi fundamentami, na przykład dopuszczalną w strefie euro granicą długu publicznego. W tej sprawie ogólne ustalenia były naginane w interesie najsilniejszych państw Unii, przymykano oczy na różne działania między innymi rządu francuskiego. Nie wykluczam, że Kaczyński liczy na to, że skoro Francuzom udało się z polityką finansową, to rządowi PiS-u może się udać z wymiarem sprawiedliwości. Nie mówię, że tak będzie, próbuję tylko wczuć się w kierunek rozumowania Kaczyńskiego i zrozumieć sens awansu Morawieckiego.

A jak postrzega pan priorytety rządu zarysowane w exposé? Czy ono było dla pana zaskoczeniem?

Tak, zaskoczyła mnie skala obietnic Morawieckiego. I to obietnic, które idą jednak w dwóch przeciwstawnych sobie kierunkach. Z jednej strony to zapowiedzi znaczącego wzrostu konsumpcji i poziomu życia, między innymi poprzez podnoszenie płac i różnych świadczeń społecznych. Z drugiej zaś – plany olbrzymich inwestycji publicznych, co się wzajemnie wyklucza. Oczywiście, można powiedzieć, że to jest marzenie każdego polityka – będzie podnosił ludziom poziom życia, a jednocześnie będzie dla nich realizował wielkie inwestycje na czele z Centralnym Portem Komunikacyjnym. Każdy by tak chciał, ale to się po prostu może nie udać, a wtedy poziom rozczarowania będzie proporcjonalnie duży do skali obietnic. Dziwię się, że człowiek, który latami pracował w banku i powinien chłodno kalkulować, decyduje się na takie obietnice. Przecież z pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że na przykład uszczelnianie VAT-u ma swoje granice, że 30 mld złotych z tego tytułu ani się nie powtórzy, ani nie sfinansuje kosztów choćby CPK. Nie wiem, na czym Morawiecki opiera swój optymizm. Koniunktura gospodarcza jest przecież zmienna. Można sobie wyobrazić mnóstwo sytuacji, które spowodują spowolnienie, a propozycje Morawieckiego są obliczone na długi, nieprzerwany i bardzo dynamiczny wzrost gospodarczy.

Nie jest też tajemnicą, że Morawiecki nie ma obecnie żadnego silnego zaplecza politycznego w PiS-ie. Czy z tego powodu to będzie jednak słaby gabinet, podgryzany przez wewnętrzne walki frakcyjne?

Może tak się zdarzyć, ale moim zdaniem Morawiecki bardzo szybko przystąpi teraz do budowania swojego zaplecza. I będzie to konstrukcja dwunożna. Jedna noga to grupa Morawieckiego w PiS-ie, która już istnieje, choć jest słaba i wiemy o niej stosunkowo mało. W miarę kolejnych nominacji premiera ona będzie się jednak ujawniać. Podejrzewam, że Morawiecki ma już pokaźną listę nazwisk ludzi, którzy w spółkach skarbu państwa zastąpią tych z nominacji Szydło i Kowalczyka. Drugą nogą będzie zaś partia Kornela Morawieckiego, która będzie moim zdaniem tworzona. Ona już ma rosnące koło poselskie Wolni i Solidarni i ten proces będzie postępował w miarę sypania się ruchu Kukiza. Co więcej, może się w pewnym momencie okazać – i tu puszczę wodze fantazji – że za Morawieckim będzie stało 20–30 posłów, ale będą tak zdeterminowani, że trudno będzie go odwołać w jakiejś kryzysowej sytuacji.

Morawiecki nie będzie zatem malowanym premierem?

Zważywszy na jego olbrzymie ambicje polityczne, które pierwotnie próbował realizować w kręgach zbliżonych do Platformy Obywatelskiej, gdzie się to nie udało, to myślę, że nie. To będzie zupełnie inny premier niż Beata Szydło. I to jest największa zagadka – dlaczego Kaczyński zdecydował się postawić na Morawieckiego, czyli wpuścić lisa do swojego kurnika? Być może prezes zakłada, że jest ciągle tak silny, że może tego lisa w dowolnej chwili wyrzucić. Powiedzmy sobie szczerze, polityka to bardzo brutalna dziedzina. Zobaczymy. Tu dużo będzie też zależało od pozycji szefa rządu w rankingach popularności. Jeśli za parę miesięcy Morawiecki będzie w nich wypadał niekorzystnie, a niektórzy już zwracają uwagę na pewną jego kostyczność, to oczywiście jego pozycja będzie słabsza i ambicje będą musiały zostać urealnione. Jeśli zaś będzie przeciwnie, Morawiecki stanie się bardzo popularny, to będzie miał daleko dalej idące osobiste ambicje niż Beata Szydło. Należy też podkreślić, że najbliższe dwa lata – także ze względu na cykl wyborczy – będą znacznie bardziej burzliwe niż pierwsza połowa kadencji. W konsekwencji nastroje społeczne, szczególnie po wyborach samorządowych, mogą zacząć ulegać szybszym niż obecnie zmianom. Tak jak to można było zaobserwować na przełomie 2014 i 2015 r.

*/ Fot. KPRM, PC.