Szanowni Państwo!
W roku 2018 minie dziesięć lat od czasu bankructwa Lehman Brothers, które stało się symbolem zarówno powagi kryzysu gospodarczego, jak i zaskoczenia, jakie mu towarzyszyło. Widok dziesiątków zwolnionych pracowników banku, wynoszących swoje rzeczy w kartonowych pudłach z nowojorskiej siedziby firmy, stał się dla wielu symbolem upadku dotychczasowego modelu gospodarki.
W kolejnych latach nie zabrakło innych obrazków ukazujących skalę załamania gospodarczego: całe osiedla niedokończonych lub przejętych przez kredytodawców domów na Florydzie kupionych w czasie boomu; tłumy rozgniewanych ludzi na protestach pod sztandarem #Occupy w Stanach Zjednoczonych i Europie; kolejki greckich obywateli czekających w kolejkach do bankomatów; czy zdjęcia pokazujące polityczne triumfy lewicowych partii w Grecji i Hiszpanii.
Rozgrzane do granic eksplozji emocje społeczne dobrze uchwycił niedługo po objęciu urzędu prezydent Barack Obama, który na spotkaniu z przedstawicielami największych amerykańskich firm amerykańskiego sektora finansowego miał powiedzieć: „Moja administracja to jedyne, co oddziela was od wideł [wściekłych obywateli – przyp. red.]”.
Słowa Obamy wypowiedziane w kwietniu 2009 r. rozbudziły nadzieję wielu sympatyków lewicy – nie tylko amerykańskiej – na radykalne zmiany. Jednak już kolejne działania przedstawicieli władz studziły oczekiwania. Dziś, dekadę po kryzysie, w oczach przeciętnego mieszkańca Stanów Zjednoczonych czy Europy system, który doprowadził do finansowego krachu, pozostaje w zasadzie niezmieniony. Owszem, między innymi dzięki gigantycznej pomocy państwa, amerykańska gospodarka radzi sobie nieźle, a bezrobocie spadło do rekordowo niskich poziomów. Podobnie jest w niektórych państwach Europy, a ożywienie gospodarcze powraca nawet w te miejsca, które zostały przez kryzys najbardziej poturbowane.
O tym, że podstawy owego ożywienia mogą się jednak okazać bardzo kruche, nie trzeba specjalnie nikogo przekonywać, a obawy mieszkańców dobrze pokazuje kariera ruchów populistycznych, które w ostatnich latach wstrząsały scenami politycznymi po obu stronach Atlantyku. Jednak jeszcze bardziej istotne od pytania, czy państwa zachodnie już wychodzą z kryzysu, jest to, czy kryzys może do nas wrócić. A jeśli tak, to kiedy?
Innymi słowy: czy reformy i nowe regulacje, które wprowadzono w ostatnich latach na poziomie międzynarodowym – nawet jeśli niewidoczne dla przeciętnego obywatela – zabezpieczają nas przed kolejnym załamaniem gospodarczym o takiej skali?
„Nasze systemy finansowe pozostają niestabilne, a kolejny kryzys w pewnym momencie w przyszłości jest praktycznie nieunikniony”, mówi Martin Wolf w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. Wolf to nie radykał snujący swoje teorie gdzieś na obrzeżach debaty ekonomicznej, lecz główny komentator ekonomiczny „The Finacial Times”, jednej z najbardziej poczytnych i wpływowych gazet na świecie. W rozmowie z „Kulturą Liberalną” ocenia wprowadzone dotychczas reformy jako „konserwatywne”, czyli dostateczne, by uspokoić sytuację i dostarczyć lepszych narzędzi reakcji na kolejny kryzys, lecz z pewnością niewystarczające, by go całkowicie wyeliminować. Co więcej, z biegiem lat prawdopodobieństwo kolejnego załamania będzie się zwiększać, ponieważ „wraz z upływem czasu obawy przed wybuchem kryzysu będą zanikać, a przekonanie, że to, co wydarzyło się kiedyś, należy do przeszłości i nie ma już żadnego znaczenia, wzrośnie. Im dłużej wszystko idzie dobrze, tym bardziej ludzie będą skłonni do podejmowania coraz to większego ryzyka, aż do czasu kolejnego kryzysu. To bardzo prawdopodobny scenariusz”.
Reakcją na to zagrożenie nie może być jednak zamykanie granic, ucieczka pod sztandary „narodowej suwerenności” czy „odzyskiwania kontroli” – co obiecują w Wielkiej Brytanii zwolennicy Brexitu, a w Polsce partia rządząca (która, tak na marginesie, jednocześnie chwali się zagranicznymi inwestycjami i zapewnia o chęci przyciągania zagranicznego kapitału).
„Słynne powiedzenie w języku angielskim mówi, że «patriotyzm jest ostatnią ostoją łajdaka» [ang. patriotism is the last refuge of a scoundrel]. To bardzo często machanie szabelką, które w rzeczywistości maskuje pragnienie niekonkurencyjnych branż i grup, aby skłonić pozostałych obywateli kraju do tego, żeby się nimi zaopiekowali”.
Co w takim razie należy robić? Do radykalnych kroków wzywa Steve Keen, profesor ekonomii na Kingston University w Londynie, który w rozmowie z Adamem Puchejdą wzywa przede wszystkim do radykalnego okrojenia sektora finansowego naszych gospodarek i prywatnego zadłużenia.
„Żyjemy w największej w historii kapitalizmu bańce wywołanej prywatnym zadłużeniem. Jego poziom nigdy nie był tak wysoki”. A to właśnie „proces polegający na zachęcaniu do zaciągania coraz to nowych zobowiązań jest przyczyną kryzysów finansowych”. Wyjściem z tej sytuacji jest ogranieczenie sektora finansowego połączone z anulowaniem znacznej części zaciągniętych długów, które i tak nie zostaną spłacone.
Recepty Keena brzmią radykalnie. Z drugiej jednak strony, nawet bardziej umiarkowany Martin Wolf przyznaje, że „konserwatywne reformy” nie uchronią nas przed kolejnym załamaniem.
Czy kolejny kryzys objąłby nasz kraj? Warto wsłuchać się w głosy ekspertów, by zawczasu dmuchać na zimne. Polska – pogrążona w politycznych sporach wewnętrznych – przecież tylko w niewielkim stopniu przygotowuje obywateli na czarne scenariusze finansowe.
Tym bardziej zapraszamy do lektury!
Redakcja
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Jarosław Kuisz, Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda.
Korekta: Marta Bogucka, Dominika Kostecka, Kira Leśków, Ewa Nosarzewska, Anna Olmińska.