Książka autorstwa Frédérica Bagèresa niestety nie jest pozycją, która zafascynuje dzieci i zauroczy dorosłych. Syn, miłośnik kolorów i zawzięty tropiciel szczegółów, po pierwszym przejrzeniu odmówił dalszych kontaktów z tą pozycją. Nie dziwię mu się wcale. Po pierwsze zadanie – zbyt łatwe i banalne, polegające na odnalezieniu Czerwonego Smoka, który podróżuje po świecie w poszukiwaniu ukochanej smoczycy – zajmuje dosłownie chwilę. A potem – cóż, nie ma innych wątków ani przewijających się przez kolejne strony postaci, których perypetie można by śledzić. Ilustracje są przeładowane, na każdej znajduje się tak wiele detali, zwierząt, budowli, przedmiotów, że dziecko, i dorosły zresztą też, nie potrafi wyodrębnić scen ani zauważyć minihistoryjek. Styl rysowniczki Maud Lienard być może sprawdza się, gdy na stronach panuje mniejszy ścisk, ale w tej konkretnej pozycji nadmiernie zgeometryzowane i kanciaste ilustracje są po prostu trudne w identyfikacji i zlewają się w jedno kolorowe kłębowisko. Nie przemawia do mnie łączenie na jednej planszy rzeczy współczesnych z dawnymi. Obok siebie Big Ben i łódź wikingów, Kreml i gladiatorzy? Polski czytelnik zasmuci się również magicznym zniknięciem naszego kraju. Na stronach pokazujących Europę Moskwa przytula się do zamku Neuschwanstein, a w miejscu, gdzie powinien znajdować się Wawel albo chociaż Pałac Kultury, dwie wydry grają na bałałajkach. Zirytował mnie sposób przedstawienia poszczególnych kontynentów – zdaniem twórczyni jedynie w Europie i Ameryce Północnej znajdują się nowoczesne budowle i jakaś cywilizacja, reszta świata to albo dzicz, jak w Afryce, gdzie pojawiają się prawie wyłącznie dzikie zwierzęta i raptem dwie budowle starożytnego Egiptu, albo skansen, jak w Azji, gdzie przecież wszyscy nadal mieszkają w pagodach i pływają dżonkami wśród smoków, a pandy uprawiają kung fu na ulicach.
Gdy zawodzą ilustracje, ukojenie i pociechę potrafi czytelnikowi przynieść tekst. Nie tym razem. Rysunki nie są nawet w części tak denerwujące, jak manieryczny styl autora (zakładam, że tłumaczka wiernie oddała stylistykę i humor oryginału). Tekst zbudowany jako korespondencja z podróży zwiedzającego świat smoka iskrzy się od humoru – dosłownie, bo zdania typu „zaiskrzyło między mną i pewnym węgorzem elektrycznym”, które w natężeniu jedno na stronę byłyby pewnie zabawne, zwyczajnie nużą i drażnią, gdy pojawiają się w praktycznie każdej linijce. Niekiedy dowcipy mogą okazać się groźne dla edukacji najmłodszych, bowiem w Oceanii, zdaniem autora, „kaczki i bobry krzyżują się w jedno zwierzę – dziobaka”. Co rusz pojawiają się aluzje zrozumiałe jedynie dla dorosłych, choć chyba też nie dla wszystkich… Czy naprawdę trzeba wpychać w tekst książki dla dzieci Szalonego Maksa, który szybko jeździ po pustyni, a Thora opisywać, że „jest trochę walnięty młotem”?
Irytacja rosła we mnie ze strony na stronę, ale na przedostatniej, na której Czerwony Smok w końcu odnalazł swoją miłość, zamieniła się w zdumienie. Otóż, ukochaną naszego podróżnika okazał się… smoczy latawiec, co więcej, trzymany na smyczy przez pandę. Dobrze, to kolejny słaby żart i kiepskie zakończenie całej historii, ale wisienką na torcie i gwoździem do trumny okazał się ostatni akapit, który pozwolę sobie przytoczyć w całości: „Miłość trzyma się tylko na sznurku (nie ma powodu zmieniać się w kłębek nerwów!). Znalazłeś za gruby sznurek? Jeśli jednak to nie jest grubymi nićmi szyte i daje się rozsupłać węzły, życie okazuje się pełne niespodzianek. Szczęśliwym można być jedynie z dwoma końcami sznurka. Wystarczy umieć tworzyć więzi”. To przecież takie proste, wystarczy umieć tworzyć więzi, a szczęśliwym można być wyłącznie w parze. Zamykamy książkę, przeklinamy w duchu swoją niewiedzę i ruszamy na poszukiwania drugiego końca swojego sznurka!
Gdy już ochłoniemy, wrócimy z tym sznurkiem w garści i zajrzymy na ostatnią stronę, dostaniemy kolejny prezent – kolaż ze zdjęć smoka z podróży. Na jednym z nich nosi koszulkę z wizerunkiem Che Guevary i podpisem „Che jest super!”. Mam wrażenie, że dla wielu rodziców Che jednak nie jest tak do końca super i wprowadzanie kontrowersyjnych postaci politycznych na karty książki dla małych dzieci to niezbyt szczęśliwy pomysł.
Osobną kwestią są wykrzykniki, którymi cała książka jest upstrzona (zdarzają się akapity, gdzie trzy kolejne zdania są nimi zakończone) i przez których nadmiar nabiera ona histerycznego tonu.
„W poszukiwaniu Czerwonego Smoka” zawiodło mnie niestety pod każdym względem. Ilustracyjny chaos, brak refleksji, nieciekawa i naszpikowana nieśmiesznymi żarcikami historia, moralizowanie i permanentne puszczanie oka do dorosłego czytelnika, które po dwóch stronach wygląda jak chorobliwe drganie na skutek niedoboru magnezu. Mniej kawy, drodzy autorzy, mniej kawy!
Książka:
Frédéric Bagères, „W poszukiwaniu Czerwonego Smoka”, il. Maud Lienard, tłum. J. Sztuczyńska, Nasza Księgarnia, Warszawa 2017.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.