Szanowni Państwo,

i mamy polski serial, o którym mówi cały kraj.

Początek 2018 r. zdominowała – zarówno w mediach społecznościowych, jak i tradycyjnych – gorąca dyskusja o „Koronie królów”, nowej produkcji historycznej TVP. Szerokiej telewizyjnej publiczności przybliżyć miała ona dokonania ostatnich Piastów. Jackowi Kurskiemu zaś przynieść laur zwycięstwa w dziedzinie popularyzacji chwalebnej historii Polski.

I choć wskaźniki oglądalności wyglądają nie najgorzej, to trudno uznać, żeby ze starcia z popkulturą prezes TVP wrócił z tarczą. Nawet Jacek Karnowski, tłumacząc różne niedostatki historycznej telenoweli, z wielkim wysiłkiem musiał sam siebie przekonać, że „naprawdę, nie ma wstydu”. Te słowa raczej trudno uznać za wyraz szczerego uznania. Całą nieudaną realizację można by zbyć wzruszeniem ramion – nie pierwszy to w końcu wytwór rodzimej produkcji historycznej, który rozczarowuje (dość wspomnieć tylko „1920. Bitwę warszawską” Jerzego Hoffmana). A jednak z „Koroną królów” miało być inaczej.

Rzecz w rozdźwięku pomiędzy zapowiedziami polityki historycznej PiS-u a rzeczywistością. Wydawało się bowiem, że wystarczy zdobyć władzę nad stosownymi instytucjami oraz pieniądze, a produkcja znakomitych filmów popłynie wartkim strumieniem. Tak się nie stało. Dlaczego?
Powodów jest kilka.

Po pierwsze, zza porażki serialu wyłania się pytanie o rolę, jaką państwo może – z powodzeniem – odgrywać na polu kultury i edukacji. A także, jaką politykę może i powinno – znów: z sukcesem – prowadzić w obszarze historii i pamięci.

Nie od dziś wiadomo, że nadmierne oczekiwania ze strony politycznych decydentów nie pomagają twórcom. A jednak w dyskusji nad „Koroną królów” często przywoływane są PRL-owskie seriale, takie jak „Królowa Bona”, „Czarne chmury” czy „Przygody pana Michała”. Wychowały się na nich, chcąc nie chcąc, miliony Polaków. Największym jednak sukcesem doby PRL-u byli nieśmiertelni „Czterej pancerni i pies”, sprawnie zrealizowani i szeroko czerpiący z zachodnich wzorów kina przygodowego, którym popularności odmówić nie można.

Truizmem jest jednak stwierdzenie, że serial ten niósł w sobie potężny ładunek treści zgodnych z linią ówczesnych władz. Warto więc zadać pytanie, czy przemycanie pożądanej wizji historii w łatwostrawnych produktach kultury masowej nie zbliża nas do działań propagandowych minionej epoki? O to ma chodzić w nowej, serialowej polityce historycznej, która rzekomo ma służyć ostatecznej dekomunizacji?

Po drugie, po 1989 r. polskie produkcje historyczne zbyt często cierpiały na przerost ideowego zacięcia nad profesjonalizmem. Zamiast wartko opowiedzianej historii czy pełnokrwistych bohaterów, otrzymywaliśmy na ogół filmowe produkcje, przed którymi trzeba było salwować się ucieczką z kina. Litościwie pomińmy tytuły. Co istotne, szlachetne intencje realizatorów miały wystarczyć za cały rezultat. I to jest zasadniczy problem z polskimi produkcjami historycznymi. I to jest problem z „Koroną królów”! Za dużo myśli się o nadawcy, a za mało o odbiorcy jako partnerze w dyskusji o przeszłości naszego kraju. A, jeśli już się myśli, to nie bez dozy lekceważenia.

Po trzecie, serial wydaje się rozwiewać złudzenia co do misyjności TVP w obszarze polityki historycznej. Politycy i publicyści związani z „dobrą zmianą” wiele sobie obiecywali po objęciu władzy w telewizji publicznej. Tymczasem rodzi się pytanie, co będzie dalej z misją TVP, jeśli głównym miernikiem jej powodzenia ma być oglądalność? Władze TVP odpowiadają, iż dostarczają widzom tego, czego widz oczekuje. A jednak w filmie widzowie wskazują na rażące błędy historyczne. Polityka historyczna z takimi błędami, to już co najwyżej tylko polityka.

Trudno nie otrzeć łzy na myśl, że miało być inaczej. Przed 2015 r. na prawicy zapowiadano, że może jednak TVP powinna równać do góry i kształtować gusty swoich odbiorców, tym bardziej, że wielu z nich nie ma dostępu do tak szerokiej oferty kulturalnej jak mieszkańcy dużych miast. Zostaliśmy z serią pytań tak starych jak III RP. Czy telewizja publiczna ma się przede wszystkim podobać? Na to powinny być wydatkowane nasze pieniądze?

Profesor Andrzej Nowak w rozmowie z Jakubem Bodzionym i Filipem Rudnikiem odpowiada częściowo na te pytania i wskazuje na edukacyjną rolę najnowszej produkcji TVP. Wyjaśnia, że: „Od tego formatu oczekujemy plakatowej opowieści. To ma być popkulturowa guma do żucia, której sens polega na tym, żeby wprowadzać i podtrzymywać pewne wątki w kulturze masowej. Może zamiast 90 proc. społeczeństwa, które do tej pory nie słyszało o Kazimierzu Wielkim, teraz będzie to już tylko 70 proc., może ktoś skojarzy Władysława Łokietka czy Jadwigę. To jest wymierna korzyść, której można oczekiwać od telenoweli”. Jednocześnie ostro krytykuje inne projekty filmowe za jednostronne prezentowanie historii i niebezpieczeństwo tworzenia politycznych agitek dla świadomości historycznej Polaków.

A może problem wcale nie tkwi w zakusach państwowej polityki historycznej, tylko w niedostatkach pamięciowego pluralizmu i w ubóstwie interesujących kontrpropozycji artystycznych? Zwraca na to uwagę Tomasz Bagiński w rozmowie z Adamem Puchejdą, gdy mówi o IPN-owskim filmie animowanym „Niezwyciężeni”. Twórca „Katedry” tłumaczy również, jak istotna dla narodowej tożsamości i poczucia kulturowej odrębności jest popkultura, i przekonuje: „Posiadanie jakiejś swojej formy kultury masowej, swoich gwiazd na Pudelku, swoich ploteczek ze świata popkultury i swojego, nawet niedorobionego i beznadziejnego superbohatera – tak, w ten sposób zaznaczamy też swoją odmienność. Wychodzimy z innej niż amerykańska kultury i nasi widzowie chcieliby oglądać świat inaczej”.

Helena Jędrzejczak z naszej redakcji zwraca natomiast uwagę, że „w demokracji liberalnej ważne jest stawianie pytań, pobudzanie społeczeństwa do refleksji i położenie nacisku na to, by prowadzone działania wynikały także z oddolnego zaangażowania obywateli; by państwo ich «nie wyręczało» i nie narzucało jednej, mającej obowiązywać wszystkich, narracji”.

Zapraszamy do lektury!
Iza Mrzygłód, Jarosław Kuisz

Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Filip Rudnik, Jagoda Grondecka, Natalia Woszczyk, Jakub Bodziony.