Zarówno PO, jak i Nowoczesna przez długi czas po wyborach nie prezentowały żadnych wyrazistych propozycji programowych. Ograniczały się do ogólnej obrony porządku konstytucyjnego przed PiS-em. Grzegorz Schetyna przyjął strategię, zgodnie z którą należało skupić się na defensywie, i zakładał, że gdy przyjdzie zmęczenie rządami PiS-u, ludzie wybiorą Platformę jako największą partię opozycyjną. Nowoczesna z mniejszym lub większym zapałem walczyła o jakiś rodzaj niezależności od PO.

Z czasem okazało się, że to podejście – jak przewidywaliśmy to wielokrotnie na łamach „Kultury Liberalnej” – nie przynosi żadnych rezultatów, a strategia „opozycji totalnej” prowadzi tylko do wzrostu poparcia partii rządzącej. Grzegorz Schetyna zaczął więc od niedawna mówić o „totalnej propozycji”, a Nowoczesna postanowiła zostać partią klasy średniej, wyraźniej odróżniając się od PO, a zarazem ograniczając swoje cele wyborcze do uzyskania poparcia rzędu 10–15 proc.

Owa zmiana strategii to w dużej mierze jednak kwestia deklaracji, nie praktyki. Opozycja nie zmieniła istotnie sposobu działania. Zamiast tego, od czasu do czasu sondowała opinię publiczną, sprawdzając ostrożnie, czy dane hasło lub dany pomysł „chwyci”. Wygłaszała więc różne twierdzenia niby szeptem i chwilę później zapominała o nich albo się z nich wycofywała.

Zresztą, propozycje przedstawione przez Schetynę – na czele z likwidacją CBA czy IPN-u albo rozszerzenie programu Rodzina 500+ – trudno uznać za poważny program polityczny. To tylko wymęczony i reaktywny zbiór tymczasowych postulatów, będący efektem zagubienia. Podejście Nowoczesnej – mimo godnego pożałowania ograniczenia ambicji wyborczych i programowego zakotwiczenia w latach 90. – można uznać za nieco bardziej realistyczne – partia Katarzyny Lubnauer określiła przynajmniej, do jakiego wyborcy adresuje swoją politykę. Jej przekaz nadal pozostaje jednak chaotyczny. A od czasu wyborów na przewodniczącego Nowoczesnej partia znajduje się wręcz na krawędzi rozpadu.

Tak czy owak, ilekroć w sferze publicznej pojawia się relatywnie nowa kwestia – jak ostatnio obywatelski projekt ustawy w sorawie aborcji – opozycja ma kłopot z właściwą reakcją.

Kasyno zawsze wygrywa

Niektórzy twierdzą, że kłopot partii opozycyjnych polega na tym, że w nic nie wierzą. Gdyby było inaczej, problemy tego rodzaju nie mogłyby się pojawić. Istnieje jednak w pełni racjonalny powód najpierw programowej bezprogramowości opozycji, a następnie ostrożnego sondowania opinii publicznej. I jest on bardzo prozaiczny: w obliczu prowadzonej przez PiS rewolucji politycznej po prostu nie wiadomo, co chwyci.

Problem opozycji to nieszczęśliwy splot dwóch okoliczności. Po pierwsze, tak z perspektywy PO, jak i Nowoczesnej, każda ich wersja będzie lepsza niż nieliberalne rządy Prawa i Sprawiedliwości. A po drugie, opozycja nie wie, w co dokładnie wierzyć, by skutecznie odsunąć PiS od władzy.

Posiadanie zdecydowanych opozycyjnych poglądów przypomina więc dziś grę w ruletkę. Nie wiadomo, który numer przyniesie wygraną. Co więcej, samo posiadanie jakichkolwiek przekonań niczego nie gwarantuje – partia Razem ma poglądy, ale ledwo istnieje w sondażach. Wszyscy przyglądają się więc planszy z numerami, lecz ostatecznie nikt niczego nie obstawia – stawka jest zbyt duża, a porażka wiąże się z ogromnym ryzykiem.

Nie twierdzę, że w innych warunkach opozycja odznaczałaby się ideową wirtuozerią. Niemniej opis ten wyjaśnia w stosunkowo neutralnym tonie, dlaczego – w szczególności w sytuacji dysponowania mocno ograniczonymi zasobami – obecne warunki uprawiania polityki nie skłaniają partii opozycyjnych do formułowania przesadnie jednoznacznych wizji politycznych.

Czas synkretyzmu

Program PiS-u nie jest pod tym względem inny, a wręcz przeciwnie: jest całkowicie plastyczny, stąd trudny do rozliczenia. Partia rządząca twierdzi, że reprezentuje lud, ale w praktyce tylko wytwarza pewien obraz ludu, któremu następnie służy. Jej polityka tak naprawdę wyczerpuje się w zasadzie czysto formalnej: żądaniu posłuszeństwa wobec elity władzy.

Sytuacja wymaga od obserwatorów sfery publicznej przyjęcia, że żyjemy w czasach radykalnego synkretyzmu politycznego. Od polityków opozycji konsekwentnie nie powinniśmy oczekiwać nadmiernej spójności ideowej. Niekoniecznie dlatego, że żadna wielka wizja nie mogłaby okazać się skuteczna – patrząc na scenę polityczną, takiej wizji nie należy się po prostu spodziewać.

Oznacza to też, że nasze oczekiwania względem opozycji należałoby ograniczyć do f o r m y jej aktywności, która byłaby kompatybilna z różnymi alternatywnymi wariantami treści. Domaganie się od nich „programu” nie powinno dziś raczej wykraczać poza te ramy.

Zmienić zasady gry

Można by wymienić trzy punkty, w których opozycja naprawdę ma coś do zrobienia. Post factum można to też uznać za jakąś formę spójnej politycznej wizji, chociaż jej szczegółowa treść jest w tej chwili w gruncie rzeczy sprawą drugorzędną.

Zatem, po pierwsze, polityka potrzebuje dziś profesjonalizmu. Zamiast wielkich wizji wystarczy ograniczona lista tematów, w których przedstawiciele opozycji będą poruszać się jak ryba w wodzie. Nie od dziś wiadomo, że takie kwestie jak postkomunizm, polityka historyczna czy sądownictwo to tematy, które nadają żywiołowość polityce partii rządzącej. Nie ma tu zaskoczeń. Politycy opozycji powinni znać je na wylot i w porę neutralizować klarownymi formułkami. Długofalowy cel jest prosty: podejmować próby takiego przekształcenia reguł gry w sferze publicznej, by PiS wyglądał jak strona przegrywająca.

Wskazówka praktyczna: położyć większy nacisk na sprawne funkcjonowanie organizacji, a w parlamencie stawiać raczej na godność i powagę niż happening. W dłuższym okresie przyniesie to tylko korzyści, a droga do zwycięstwa okaże się być może bardziej klarowna.

Rozładować napięcie

Po drugie, polityka potrzebuje dziś wrażliwości społecznej, czy po prostu inteligencji emocjonalnej. Politycy muszą w szczególności rozumieć kontekst wygłaszanych twierdzeń – za każdym razem, gdy coś mówią, muszą próbować zdać sobie sprawę z tego, w jakiej rozmowie biorą udział, jaka jest jej stawka i z jakiej pozycji przychodzi im mówić. Polecenie „proszę uśpić pacjenta” ma inne znaczenie, gdy wypowiada je chirurg, a inne, gdy mówi handlarz organami. Analogicznie, nie ma sensu bronić przeszłości, gdy przeszłość przegrywa, albo szydzić z elektoratu rywali, gdy czerpią oni siłę z rzekomego elitaryzmu poprzedników. Innymi słowy, chodzi po prostu o to, by w miarę możliwości nie strzelać sobie w stopę.

Po trzecie, nie bez związku z poprzednim, polityka potrzebuje konwersacyjnego nastawienia. Polityka jest immanentnie retoryczna. Należy więc odrzucić dogmatyczne podejście, zgodnie z którym w polityce istnieją pewne obszary oczywistości; odrzucić pogląd, że istnieje taka część ogrodu demokracji, której nie trzeba uprawiać. Polityka demokratyczna nie opiera się na niczym innym niż na perswazji, na przekonaniu, że akceptujemy tylko te zasady wspólnego życia, dla których możemy przedstawić dostateczne uzasadnienie. Trzeba je przedstawić.

Dla wspólnego dobra

Konsekwentnie, polityka musi zostać podana wyborcom w taki sposób, aby było jasne, że celem jej realizacji jest dobro wspólnoty. Wydaje mi się, że w sytuacji, w której politycy opozycji cieszą się wśród znacznej grupy wyborców niewielką wiarygodnością, jest to niezwykle istotna sprawa. Nie wystarczy sama negacja dokonań PiS-u. Nawet zmęczony wyborca partii rządzącej nie musi wcale zakładać, że alternatywa będzie lepsza.

W sferze publicznej mamy dziś do czynienia z ogromnym napięciem. Jest w interesie wszystkich, żeby to napięcie rozładowywać. To właśnie warunki fundamentalnego konfliktu pomagają partii rządzącej ukazywać swoją politykę w abstrakcyjnych kategoriach demokratycznej rewolucji. Wtedy ocena realnej praktyki politycznej staje się drugorzędna. Wbrew interesowi PiS-u podejście konwersacyjne pozwala spuścić z tonu. Rozmowa co do zasady obniża temperaturę sporu, wymuszając na rozmówcach wzajemny szacunek. Im więcej punktów spotkania, tym mniej demonicznych wizji wroga (nie myślcie w tym momencie o radykałach, których jest mniejszość, ale o zwykłym obywatelu!).

Ale co być może najważniejsze – należy położyć większy nacisk na bezpośredni kontakt z ludźmi, ponieważ kanały pośredniczące w komunikacji politycznej nie dają dziś wielkiej perspektywy zmiany, służą raczej do utrwalania przekonań już przekonanych (innymi słowy, można przyjąć większy dystans wobec tego, co piszą gazety).

Żadne z powyższych nie daje oczywiście gwarancji pokonania PiS-u, ponieważ nie ma dzisiaj gwarantowanej metody sukcesu. Emmanuel Macron przed swoim zwycięstwem powiedział, że wybory wygra ten, kto pokaże, że bardziej chce. Możliwe, że tak będzie i u nas. Niemniej zaryzykowałbym twierdzenie, że pominięcie tych trzech punktów w kalkulacji znacząco zmniejszy szanse opozycji na wygraną. Kto je pomija, zachowuje się tak, jakby nie chciał wygrać.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Platforma Obywatelska – Official Flickr of Platforma Obywatelska, CC BY-SA 2.0