Psi gwizdek, margines i nikt nic nie wie

Określenie dog whistling po angielsku oznacza dokładnie „gwizdanie za pomocą gwizdka dla psów”. To specjalne urządzenie, którego dźwięku nie słyszą ludzie, lecz zwierzę, odbierające wyższe częstotliwości dźwiękowe, już tak. Ale dog whistling ma także znaczenie polityczne i określa sytuację, w której polityk, posługując się niby neutralnym językiem, w rzeczywistości wysyła sygnały do radykalnego elektoratu.

W Stanach Zjednoczonych przykładem takiej strategii jest na przykład mowa o konieczności zaprowadzenia „prawa i porządku” w inner cities, czyli podupadłych częściach centrów miast. W rzeczywistości taka zapowiedź to obietnica częstszych aresztowań i dłuższych wyroków dla czarnych Amerykanów, którzy stanowią nieproporcjonalnie duży odsetek mieszkańców inner cities.

Dog whistling bywa też mniej subtelne, jak wówczas gdy po starciach neonazistów i członków Klu-Klux-Klanu z ich przeciwnikami w Charlotseville prezydent Trump mówił, że za przemoc odpowiadają obie strony sporu i że po obu stronach byli też „bardzo porządni ludzie”.

Z podobnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia w Polsce po publikacji materiału „Superwizjera”, kiedy politycy prawicy na wyścigi zaczęli podkreślać, że „heilujący” w lesie mężczyźni, to margines marginesów, który nic nie ma wspólnego z wartościowym środowiskiem polskich narodowców czy szerzej – z polską prawicą. Najdalej chyba w tego rodzaju wyjaśnieniach poszedł Jacek Lanuszny, szef Ruchu Narodowego na Śląsku i jednocześnie były już wiceprzewodniczący zarządu Dumy i Nowoczesności. Prezes tej organizacji, Mateusz S. ps. „Sitas”, to bohater materiału „Superwizjera”. W wydanym oświadczeniu Lanuszny nie tylko twierdził, że o wielkiej sympatii Mateusza S. dla Hitlera nic nie wiedział, lecz także utrzymywał, że DiN nie ma nic wspólnego z Ruchem Narodowym – mimo że zajmował ważne funkcje w obu organizacjach. Paradoksalnie, jednocześnie twierdził, że DiN ma pokaźny i bardzo pozytywny dorobek.

W podobne tony uderzał szef Ruchu Narodowego, poseł Robert Winnicki, którego Lanuszny jest asystentem. Choć Winnicki odcina się od jakichkolwiek związków z nazizmem, w przeszłości bronił festiwalu muzycznego Orle Gniazdo, na którym występowały grupy wyrażające sympatię do nazistów, co również pokazał materiał TVN-u. W interpelacji poselskiej lider Ruchu Narodowego nazywał festiwal wydarzeniem o „szlachetnym charakterze” oraz „innowacyjną imprezą muzyczną, rozwijającą się na młodzieńczej fali fascynacji myślą narodową, a przejawiającą się w sukcesach organizacyjnych «Marszu Niepodległości», kulcie podziemia antykomunistycznego, któremu poświęcona jest spora część repertuaru zapraszanych zespołów muzycznych, oraz w ogólnym wzroście tendencji patriotycznych wśród młodego pokolenia”. Krótko mówiąc, nawet jeśli zdarzają się „ekscesy”, narodowcy przede wszystkim czynią dobro.

Analogiczną drogą idą też prominentni politycy partii rządzącej. „Są to zjawiska na szczęście zdecydowanie marginalne”, mówił podczas wystąpienia w Sejmie szef MSWiA, Joachim Brudziński. „Dlatego chciałbym zaapelować, by z marginesu nie czynić masowego problemu”.

Identyczne „argumenty” słyszeliśmy po Marszu Niepodległości z 11 listopada, kiedy rasistowskie hasła prezentowano nawet na czele pochodu. Wówczas również powtarzano, że radykalna prawica to margines i to nawet wówczas, gdy jawnie rasistowski komentarz o tym, że czarnoskóry z definicji nie może być Polakiem wygłosił rzecznik Młodzieży Wszechpolskiej, czyli współorganizatora całego marszu! Znów usłyszeliśmy, że to margines, o którym nikt wcześniej nie wiedział, a marsz przede wszystkim przyciągnął rodziny z dziećmi i wspaniałych patriotów.

Za każdym razem słyszymy, że zwracając uwagę na jakiekolwiek niedostatki III RP pod rządami PiS-u, stajemy ramię w ramię z wrogami ojczyzny. | Łukasz Pawłowski

Nagonka na Polskę!

Dochodzimy w ten sposób do drugiego powodu, dla którego radykalna prawica może spać spokojnie. Obecne władze każdą krytykę niepokojących zjawisk w naszym kraju próbują przedstawić jako atak na Polskę jako taką. A Polski, jak wiadomo, trzeba bezwzględnie bronić. Nie inaczej było i tym razem, kiedy Brudziński przekonywał, że to „opozycja i brukselskie elity chciałyby nam wmówić, że to my mamy problem z nazizmem”.

Jeszcze dalej zapędził się Marek Jakubiak z Kukiz’15, który krzyczał z mównicy sejmowej: „Pan minister mówił, że niemiecka telewizja będzie jutro debatować o nazizmie w Polsce. W Niemczech nie mają moralnego prawa w ogóle mówić o Polsce!”.

Dokładnie tę samą taktykę polskie władze oraz ich poplecznicy stosują w przypadku każdej innej krytyki płynącej z instytucji zagranicznych lub międzynarodowych: zmian w sądownictwie, polityki migracyjnej, czy nawet smogu i troski o środowisko. Zawsze słyszymy, że zwracając uwagę na jakiekolwiek niedostatki III RP pod rządami PiS-u, stajemy ramię w ramię z wrogami ojczyzny.

W omawianej sprawie skutek będzie taki, że służby państwowe być może aresztują tego lub owego nazistę, jednak rząd nigdy nie przyzna, że mamy problem z radykalną prawicą, bo to uderzałoby w dobre imię Polski. A skoro problemu nie uzna, to się nim poważnie nie zajmie.

Służby państwowe być może aresztują tego lub owego nazistę, jednak rząd nigdy nie przyzna, że mamy problem z radykalną prawicą, bo to uderzałoby w dobre imię Polski. A skoro problemu nie uzna, to się nim poważnie nie zajmie. | Łukasz Pawłowski

Spójrzcie w drugą stronę

Wreszcie, trzeci element reakcji polskich władz na kryzys, który powinien uspokoić sympatyków Dumy i Nowoczesności. Doskonale opisuje go inne angielskie słowo whataboutism. To technika banalnie prosta i również często stosowana między innymi przez prezydenta Donalda Trumpa, a polegająca na tym, by zamiast skoncentrować się na problemie, przekonywać, że inni są gorsi.

I znów sejmowe wystąpienie Joachima Brudzińskiego dostarcza książkowego wręcz przykładu. Według ministra „w Polsce takie kreatury muszą chować się po lasach, w Niemczech maszerują przez centrum Berlina”. Polska jest zdaniem Brudzińskiego „krajem bezpiecznym i tolerancyjnym” w odróżnieniu od Europy Zachodniej, gdzie dochodzi do „napadów na emigrantów i podpaleń ośrodków [dla uchodźców – przyp. red.]”. W skrócie: problemu nie ma, bo gdzie indziej jest rzekomo gorzej.

Tę technikę obrony znają doskonale rodzice małych dzieci. Pytając o to, dlaczego nasza pociecha dostała słabą ocenę albo źle się zachowywała w szkole, często słyszą, że Krzyś/Jaś/Staś dostali ocenę jeszcze gorszą i też zachowywali się źle. Posługując się takimi argumentami, minister Brudziński i jego koledzy, nawet jeśli mają takiego zamiaru, schodzą na poziom kilkulatka.

Jeszcze niżej, na poziom, który trudno określić, schodzą z kolei ludzie, którzy zamiast uznać problem, wolą pytać o… datę publikacji materiału. Dlaczego ukazuje się on właśnie teraz?

Maciej Świrski, członek zarządu Polskiej Fundacji Narodowej – znanej z kampanii „Sprawiedliwe sądy” (broniącej między innymi dobrego imienia Polski poprzez publikowanie billboardów o sędzim, który ukradł kiełbasę) – zna odpowiedź: „Dlatego, żeby wypuścić przed wizytą Tillersona [amerykańskiego sekretarza stanu – przyp. red.] w PL i PMM [Premiera Mateusza Morawieckiego; przyp. red.] w USA”, napisał Świrski na Twitterze.

Portal wpolityce.pl należący do wydawców tygodnika „Sieci” nazwał pytanie o datę emisji materiału „ciekawym”, a odpowiedź Świrskiego „celną”. Wziąwszy pod uwagę fakt, że premier Morawiecki i inni najważniejsi politycy w Polsce nieustannie odbywają jakieś międzynarodowe spotkania, wniosek jest jeden – nigdy nie będzie dobrego momentu na publikację krytycznego materiału o polskich nazistach, radykalnych narodowcach oraz ich powiązaniach.

Dla obu tych grup to znakomita wiadomość.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Pixabay.com; [CC0]