Jeśli przyjrzymy się kolejnym reformom forsowanym przez partię rządzącą, nie sposób nie zaważyć, że tzw. Konstytucja dla Nauki budzi stosunkowo mało kontrowersji w debacie publicznej. Być może wynika to z tego, że w porównaniu z kolejnymi „zaoranymi” ważnymi obszarami życia publicznego, dotyczy stosunkowo wąskiej grupy obywateli: studentów, doktorantów, pracowników naukowo-dydaktycznych i administracyjnych polskich uczelni wyższych. Ale to chyba nie jest jedyny powód.

Reforma zaproponowana przez Jarosława Gowina różni się od wcześniejszych dokonań legislacyjnych rządu w kilku istotnych szczegółach. Po pierwsze, poprzedziły ją, zakrojone na szeroką skalę, środowiskowe konsultacje społeczne. Wicepremier od początku przyjął zasadę, że należy rozmawiać z osobami piastującymi najważniejsze funkcje w polskiej akademii oraz z gremiami, którym los tejże leży na sercu i którzy mają moc podejmowania decyzji. Dialog doprowadził do tego, że władze najważniejszych dla polskiej nauki instytucji (m.in. rektor UW czy prezes PAN) popierają wprowadzenie proponowanych zmian. Po drugie, nowa ustawa o szkolnictwie wyższym jest w ogromnej mierze kontynuacją rozwiązań wprowadzonych za rządów Platformy Obywatelskiej przez ówczesną minister nauki, prof. Barbarę Kudrycką. Ten fakt potwierdziła zresztą inna platformerska minister, prof. Lena Kolarska-Bobińska. Tym samym mniej powinien dziwić punkt trzeci, czyli fakt, iż reforma Gowina największe kontrowersje budzi w gronie Zjednoczonej Prawicy, chociaż wicepremier pospieszył z zapewnieniem, iż projekt raczej nie doprowadzi do rozpadu koalicji i że zmiany popiera sam prezes Kaczyński.

Ilustracja: Grzegorz Myćka
Ilustracja: Grzegorz Myćka

Śmierć przez zagłodzenie?

Na „Ustawę 2.0” można patrzeć przynajmniej z dwóch perspektyw: merytorycznej i politycznej. Co ciekawe, mamy tu do czynienia z dwoma strumieniami narracji, które chociaż spotykają się w kilku punktach, właściwie są prowadzone niezależnie. Podstawowe zarzuty merytoryczne, wysuwane między innymi przez Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej, dotyczyły postępującej marginalizacji mniejszych ośrodków akademickich. Faktycznie, przy proponowanych przez MNiSW rozwiązaniach oraz zaostrzeniu kryteriów parametryzacyjnych, wiele lokalnych uczelni właściwie nie ma szans na przetrwanie, ponieważ realnie grozi im całkowita utrata finansowania.

To nie znaczy, że dzisiaj sytuacja przedstawia się o wiele lepiej – jeśli jednostka akademicka nie uzyska oceny A+, A lub B, traci dużą część dotacji. Jeśli sytuacja powtórzy się w kolejnym okresie ewaluacyjnym, finansowanie zostaje odebrane w całości. Nie trudno zauważyć, że takie myślenie o nauce nie jest obliczone na wspieranie słabszych uczelni, lecz raczej na skazanie ich na powolną śmierć przez zagłodzenie. Zgodnie z projektem Gowina, ta polityka ma być kontynuowana, czemu będą towarzyszyć dodatkowe restrykcje, takie jak utrata uprawnień do nadawania stopni doktora i doktora habilitowanego. W przypadku małych, ale ważnych dla regionu ośrodków akademickich doprowadzi to z konieczności do zmniejszenia dostępności do edukacji wyższej, a co za tym idzie – do wyludniania się tych miejsc lub wzrostu nierówności społecznych. Znaczna część osób nie będzie mogła sobie przecież pozwolić na to, by dojeżdżać bądź przeprowadzić się do dużego miasta, w którym istnieje uniwersytet.

Przy proponowanych przez MNiSW rozwiązaniach oraz zaostrzeniu kryteriów parametryzacyjnych, wiele lokalnych uczelni właściwie nie ma szans na przetrwanie, ponieważ realnie grozi im całkowita utrata finansowania. To nie znaczy, że dzisiaj sytuacja przedstawia się o wiele lepiej. | Katarzyna Kasia

Ministerstwo odpowiada, że temu scenariuszowi ma zapobiegać wprowadzona po konsultacjach tzw. regionalna inicjatywa doskonałości. W ramach tego rozwiązania uczelnie, które nie mogą konkurować z największymi na wszystkich polach, ale w pewnych dziedzinach radzą sobie znakomicie, mają szanse na dodatkowe środki. Do rozdania na ten cel ma być 100 mln złotych.

Kolejną sprawą jest propozycja powołania na uczelniach rad posiadających niebywale rozbudowane uprawnienia, złożonych w większości z osób spoza szkół. Ten zapis budzi obawę, że naruszona zostanie autonomia akademii, uczelnie zostaną upolitycznione, a władzę nad rektorami zaczną sprawować bliżej niedoprecyzowane ciała kolegialne.

Śmiesznie króciutka kołderka

W ogóle warto dodać, że zaprezentowany we wrześniu projekt nie jest przesadnie precyzyjny i wiele jego zapisów można bardzo różnie interpretować. Faktem jest, że wicepremier podjął dalszy dialog ze środowiskiem, co zaowocowało wycofaniem się z kilku kontrowersyjnych pomysłów (między innymi związanych z listami czasopism punktowanych), lecz przy okazji zasiało konkretny niepokój tam, gdzie wcześniej dopiero kiełkował – na przykład pomysł „radykalnego zmniejszenia liczby dyscyplin naukowych” sprowokował pytania o to, które z nich zostaną wykreślone z listy? W pierwszej wersji „Ustawy 2.0” skreślone zostało na przykład kulturoznawstwo. Niewesoło wygląda też sytuacja tak szacownej dyscypliny jak historia sztuki.

Krytyka merytoryczna odnosi się do nadmiernej fetyszyzacji rankingów, zwłaszcza tych międzynarodowych. Marzeniem Jarosława Gowina jest, aby wreszcie jakaś polska uczelnia znalazła się w drugiej, a nie w czwartej (UW) czy piątej (UJ) setce listy szanghajskiej. Stąd pomysł tworzenia „uczelni flagowych”, na których finansowanie przeznaczono by lwią część budżetu, pozostającego w dyspozycji ministerstwa.

I tutaj pojawia się najbardziej palący problem nauki w Polsce: pieniądze. Jakbyśmy się nie starali, finansowa kołderka jest śmiesznie i strasznie krótka, a zapowiedzi, że na szkolnictwo wyższe ma być przeznaczone 1,8 proc. PKB, na razie z całą pewnością można włożyć między bajki. Tym bardziej, że w tej chwili nakłady wynoszą ok. 0,43 proc. Nie warto chyba podnosić sobie ciśnienia porównaniami, ale jeśli ktoś nie wypił jeszcze kawy, to proszę bardzo: na badania i rozwój przeznacza się w Polsce 1,003 proc. PKB, 4,4 w Izraelu, 2,794 w Stanach Zjednoczonych czy 3,26 proc. w Szwecji.

Polityka, głupcze!

O tym, jaki procent produktu krajowego brutto będzie przeznaczony na naukę, decydują rządzący. Dlatego łatwo można w tym miejscu przejść do politycznego kontekstu proponowanej reformy, która, co bardzo symptomatyczne, wydaje się budzić o wiele większe kontrowersje w obozie Zjednoczonej Prawicy niż poza nim. Wspomniałam wcześniej, że pocałunek śmierci na czole Jarosława Gowina złożyła prof. Lena Kolarska-Bobińska, chwaląc założenia Konstytucji dla Nauki. Kilka dni później Ryszard Terlecki z PiS-u na pytanie dziennikarza o prace nad reformą, stwierdził, że nie była ona konsultowana z politykami rządzącej koalicji, a nawet, że jest „dziwna”.

Wypowiedzi jego kolegów z partii szły dalej, przeciw ustawie wytoczono nawet najcięższą armatę w postaci zarzutu, iż nie współgra ona z „dobrą zmianą”. W związku z taką wewnętrzną krytyką, wicepremier wydłużył konsultacje o kolejne miesiące, równocześnie starając się wzmocnić swój polityczny potencjał: powołał nowe ugrupowanie, Porozumienie, które zastąpiło Polskę Razem. Gowin uzasadniał tę zmianę poszerzeniem spektrum ewentualnych członków, chociaż dosyć ewidentne jest nawiązanie w nazwie do Porozumienia Centrum braci Kaczyńskich przy jednoczesnym wyeliminowaniu słowa „razem”, kojarzącego się wyborcom z partią zdecydowanie odcinającą się od politycznej wizji proponowanej przez wicepremiera. Wicepremier skrupulatnie pracował też na zaufanie Jarosława Kaczyńskiego (przypomnijmy sobie słynne głosowanie nad ustawą o Sądzie Najwyższym, w którym Gowin głosował za, ale nie przyłączył się do oklasków).

muller

Teraz zresztą wicepremier przypomina o swoich zasługach, a w wywiadzie udzielonym Radiu Gdańsk powiedział: „Chcę przypomnieć, że wszystkie sześć ustaw, które moje ministerstwo przygotowało w tej kadencji, zostało poparte nie tylko przez klub Zjednoczonej Prawicy, ale także przez wszystkie kluby opozycyjne. Bardzo się cieszę, że udaje nam się budować takie ponadpartyjne porozumienie i wierzę, że podobnie będzie z Konstytucją dla Nauki”.

W tym kontekście, pytanie o powody oporu w łonie Zjednoczonej Prawicy jest bardzo interesujące. Z jednej strony komentatorzy zwracają uwagę na znaczne wzmocnienie pozycji Jarosława Gowina i jego ludzi w zrekonstruowanym rządzie Mateusza Morawieckiego oraz na to, że pojawiła się tu ewidentna dysproporcja w stosunku do tego, jak potraktowano Zbigniewa Ziobrę. Z drugiej strony, szczerze mówiąc, trudno byłoby jeszcze bardziej dowartościować tego drugiego, skoro dzięki „reformie” jednoosobowo trzyma w ręku cały wymiar sprawiedliwości.

Powodem oporu nie jest również nagle obudzona troska o los nauk humanistycznych, bo chociaż ten wątek przewija się w wypowiedziach polityków PiS-u, zdecydowanie na pierwszy plan wybija się troska o dobro małych uczelni – ze szczególnym uwzględnieniem jednostek niepublicznych. Podczas posiedzenia sejmowej podkomisji to posłowie partii Jarosława Kaczyńskiego najbardziej krytykowali projekt, zarzucając mu, że jest neoliberalny (a nie oparty na społecznym nauczaniu Kościoła), wykluczający słabsze, mniejsze ośrodki akademickie oraz, jak powiedział profesor Włodzimierz Bernacki z PiS: „zły i niedobry”.

Rydzyk broni… humanistyki

Dodatkowo, w debacie o reformie nauki bardzo głośno brzmi głos z Torunia. W rozmowie z prezydentem Andrzejem Dudą na antenie Telewizji Trwam, Tadeusz Rydzyk, w swoim niepowtarzalnym stylu, zdecydowanie występował przeciw „Ustawie 2.0”, broniąc… polskiej humanistyki. „Wszystko z tą reformą idzie w kierunku dehumanizacji”, zauważył, krytykując „technokrację” oraz „automaty wychowywane”. Nie brakowało również odniesień do ciężkiego losu uczelni niepublicznych, których finansowanie ma być znacząco ograniczone, chociaż, jak stwierdził „katolicy też płacą podatki”.

Jak wiadomo, fundacja Tadeusza Rydzyka, Lux Veritatis, prowadzi własną uczelnię, Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej, której los może być zagrożony przez reformę. Podejrzewam, że nagłe zainteresowanie losem polskiej humanistyki wyrażane przez posłów PiS-u ma z tym faktem całkiem dużo wspólnego, a w najlepszym razie możemy je potraktować jako ukłon w stronę najtwardszego, radiomaryjnego elektoratu tej partii (nawiasem mówiąc, mocno podrażnionego przez dymisję Antoniego Macierewicza).

W rozmowie z prezydentem Andrzejem Dudą na antenie Telewizji Trwam, Tadeusz Rydzyk, w swoim niepowtarzalnym stylu, zdecydowanie występował przeciw „Ustawie 2.0”, broniąc… polskiej humanistyki. | Katarzyna Kasia

Podsumowując tę bardzo ogólną analizę: Jarosław Gowin znalazł się między młotem a kowadłem. Z jednej strony zarzuca się firmowanemu przez niego projektowi błędy merytoryczne i liczne nieścisłości – niejasny jest na przykład los uczelni artystycznych, nie wiadomo, co z obowiązkiem habilitacyjnym ani jak ma wyglądać lista czasopism punktowanych czy wydawnictw – z drugiej, musi wyjść naprzeciw bezpardonowej krytyce ze strony zwolenników Tadeusza Rydzyka.

Na razie minister zdecydował się na pewne ustępstwa i w czasie prezentacji najnowszej wersji projektu podkreślał, jak bardzo leży mu na sercu dobro uczelni regionalnych, ale obawiam się, że bez paragrafu dotyczącego specjalnego traktowania jednostek akademickich o charakterze wyznaniowym, a zwłaszcza katolickich, prace nad Konstytucją dla Nauki nie tylko nie ruszą pełną parą, lecz w ogóle się serio nie rozpoczną.