Zasięg oskarżeń ruchu #MeToo zaskoczył wielu, najbardziej jednak tych, którzy wierzyli w swoją nietykalność. Wiele kobiet po raz pierwszy, zarówno indywidualnie, jak i zbiorowo, poczuło, że ich zeznania mają ogromną siłę rażenia. #MeToo zaczęło kształtować rzeczywistość, wpływając na dotychczas ślepe i głuche społeczeństwa. Gwiazdy spadały z impetem wprost proporcjonalnym do zajmowanej wcześniej pozycji – im była ona wyższa, tym bardziej bolesny był upadek. I słusznie.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że ruch #MeToo wyniknął z konieczności. Mowa przecież o latach bezkarności licznych mężczyzn, którzy w bezwstydny sposób wykorzystywali swoją uprzywilejowaną pozycję w różnych celach: od wyżywania się na zależnych od siebie zawodowo kobietach, ubliżania i poniżania, po akty najgorsze, związanie w mniej lub bardziej drastyczny sposób z jakąś formą molestowania seksualnego. Każdy przypadek, w którym doszło do naruszenia czyjejś nietykalności cielesnej, powinien skończyć się w sądzie. Nawet jeśli sprawa dotyczy sytuacji sprzed lat. Choćby dlatego, że w wielu krajach ściganie za gwałt z urzędu to zjawisko relatywnie nowe. Oczywistym jest, że nie każda kobieta musiała mieć odwagę i siłę walczyć z oprawcą w czasach, gdy uwarunkowania kulturowo-prawne temu nie sprzyjały. Jeśli istnieje jakaś forma zadośćuczynienia, nawet po wielu latach, z pewnością im się ona należy. Ostracyzm społeczny i utrata pozycji zawodowej oprawcy to i tak minimum w porównaniu z krzywdą wyrządzoną ofiarom.
W przypływie całkowicie zrozumiałych emocji, nawarstwionych zresztą w wyniku konieczności mierzenia się z krzywdzącymi stereotypami, wiele kobiet zapomina jednak, że to właśnie teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej spoczywa na nich odpowiedzialność za dalekosiężne konsekwencje fali #MeToo oraz, co również kluczowe, za przyszłość feminizmu. I choć wszystkie chcemy krzyczeć i domagamy się długo wyczekiwanej sprawiedliwości, musimy walczyć z pokusą uproszczeń.
Po początkowej fazie dumy powinna przyjść refleksja. Funkcjonujemy w rzeczywistości internetu i mediów społecznościowych, które wyrokują bez procesu, tworząc przestrzeń do publicznych linczów. Na to nie powinien godzić się żaden odpowiedzialny i racjonalnie myślący człowiek. Krytyka skierowana do wewnątrz to najlepsze, co możemy teraz zrobić, żeby przyszłe pokolenia kobiet mogły funkcjonować w rzeczywistości postfeministycznej, rozumianej jako zwieńczenie procesu walki o swoje prawa i początek kreowania praw wspólnych. Tylko wtedy zrealizujemy postulaty pełnego równouprawnienia, które jest podstawowym warunkiem stworzenia zdrowego społeczeństwa.
Tymczasem worek z napisem „winny”, do którego wpadło ostatnimi czasy wiele nazwisk, jest coraz bardziej pojemny. Trafiają do niego zarówno przestępcy, którzy dokonali gwałtu, jak i zwyczajni głupcy. Ci ostatni zasługują na kategoryczną reakcję otoczenia, które jest świadkiem prostackiego zachowania, jednak publiczny lincz i koniec kariery – często na jej wczesnym etapie i w młodym wieku – jest karą nieproporcjonalną do czynu. Zwłaszcza, że każdy głupiec ma szansę na rehabilitację.
Funkcjonujemy w rzeczywistości internetu i mediów społecznościowych, które wyrokują bez procesu, tworząc przestrzeń do publicznych linczów. Na to nie powinien godzić się żaden odpowiedzialny i racjonalnie myślący człowiek. | Katarzyna Czernik
Właśnie teraz wypada więc zadać sobie pytanie, co dalej? Jak ma wyglądać świat, gdy fala #MeToo opadnie? Co w normalnych i codziennych relacjach obu płci będzie dopuszczalne, a co nie? Wbrew pozorom jest to pytanie chyba najtrudniejsze i to z wielu powodów. Relacje te i tak są z natury bardzo skomplikowane i płynne, zwłaszcza gdy towarzyszą im emocje. Każdy w innym miejscu wytacza granicę i inaczej interpretuje pewne zachowania. Co więcej, granice i reakcje mogą różnić się nie tylko wśród kobiet z różnych grup wiekowych, często uwarunkowane są też geograficznie i kulturowo.
I to chyba właśnie tu rodzą się największe frustracje. Bo choć ruch #MeToo to obecnie globalna inicjatywa, jej implikacje widoczne są lokalnie. W miejscach pracy i barach toczą się przecież zaciekłe dyskusje o tym, kto i za co powinien ponieść konsekwencje i czy w ogóle? Rozmawiają mężczyźni i kobiety. Wiele kwestii jest oczywistych dla obu stron. Wiele jednak pokazuje, jak łatwo o nieporozumienie, nawet wśród mężczyzn, którzy postrzegają się jako feminiści. Co ważne, także kobiety różnią się w swoich interpretacjach.
Inaczej zresztą wygląda debata w Polsce, a inaczej na przykład w Ameryce. Tam, gdzie zrodził się ruch #MeToo i gdzie dyskusja toczy się od wielu miesięcy, feministki zaczynają powoli dostrzegać niebezpieczeństwo rzucanych z lekkością oskarżeń, które przy pomocy i czynnym udziale mediów społecznościowych jeszcze tego samego dnia kończą się wyrokiem bez wysłuchania obu stron. W efekcie czyjeś życie ulega nagłej degradacji, a ciężko wypracowana kariera pada z prędkością tweeta. Nikt, kto nie popełnił przestępstwa, na to nie zasługuje.
Tam, gdzie zrodził się ruch #MeToo i gdzie dyskusja toczy się od wielu miesięcy, feministki zaczynają powoli dostrzegać niebezpieczeństwo rzucanych z lekkością oskarżeń, które przy pomocy i czynnym udziale mediów społecznościowych jeszcze tego samego dnia kończą się wyrokiem bez wysłuchania obu stron. | Katarzyna Czernik
Ruch #MeToo, co wynika zresztą z nazwy, to akcja doby internetu, a ten przecież radykalnie odmienił sposób, w jaki ludzie współżyją ze sobą społecznie. Żyjemy w dobie tzw. hook-ups, spotkań organizowanych przy pomocy aplikacji, których potencjalny charakter (randka vs. seks) weryfikowany jest często szybką wiadomością tekstową. Ryzyko nieporozumienia jest ogromne.
Stąd właśnie rosnąca liczba przypadków, gdy oskarżenia #MeToo przestają już tylko dotyczyć molestowania seksualnego oraz relacji płciowych w miejscu pracy, a zaczynają wkraczać w przestrzeń prywatną. Zakłada ona, że do seksu dochodzi za zgodą obu stron, jednak związane z nim oczekiwania mogą się różnić. I choć trzeba o tym dyskutować, #MeToo, z wyraźnym naciskiem na jakąś formę fizycznej i psychicznej przemocy seksualnej, nie może być punktem wyjścia. Kiepska randka z prostakiem lub idiotą, który nie wyrządza nam żadnej krzywdy, lub inne oczekiwania wobec przyszłej relacji, to jeszcze nie powód, żeby zrównywać kogoś ze zwykłym przestępcą.
Jeśli szybko nie zdamy sobie z tego sprawy, wylejemy dziecko z kąpielą.
*/ Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Wolfmann [CC BY-SA 4.0]; Źródło: Wikimedia Commons.