Jakub Bodziony: Czy wojna w Syrii zmierza ku końcowi?

Karol Wasilewski: W żadnym wypadku.

Jeszcze miesiąc temu, ze względu na amerykańskie sukcesy w wojnie z tzw. Państwem Islamskim, zakończenie konfliktu wydawałoby się, że możliwe.

Nie do końca. Sukcesy Amerykanów przysłoniły opinii publicznej na przykład rosnące napięcia w trójkącie Rosja–Turcja–Syria, których interesy ścierały się w zachodniej części kraju. Nastroje uspokoić miały ustalenia poczynione przez te trzy kraje podczas listopadowego kongresu w Soczi.

W wyniku, którego ustalono cztery tzw. strefy deeskalacyjne, które miały doprowadzić do wygaszenia konfliktu na zachodzie. Mowa była również o zorganizowaniu wyborów parlamentarnych i przyjęcia nowej syryjskiej konstytucji.

Tak, ale większość postanowień tego kongresu nie została wcielona w życie, co wywoływało napięcia między jego uczestnikami. Kreml na przykład zarzucał Turcji, że nie buduje wystarczającej liczby posterunków w prowincji Idlib, do czego się zobowiązała, a także to, że przymyka oko na działalność powiązanych z Al-Kaidą grup terrorystycznych.

To pokazywało, że istnieją bardzo poważne rozbieżności pomiędzy syryjskimi graczami. Dlatego pokonanie tzw. Państwa Islamskiego trudno nawet uznać za początek końca wojny w Syrii. To po prostu przejście do kolejnego etapu rozgrywki.

Jak przedstawia się układ sił w tej nowej rundzie?

Podstawową i stałą cechą konfliktu w Syrii jest to, że dalej pozostaje on nierozstrzygnięty. Moskwa osiągnęła swój regionalny cel rozgrywki o Syrię, czyli utrzymała reżim Baszara al-Assada. To działanie jest jednak jednocześnie elementem celu globalnego, który polega na wykorzystaniu wojny w Syrii do rozmów z Amerykanami, co miałoby w oczach Rosjan, przywrócić im status jednego z dwóch najważniejszych mocarstw.

Turcy są zdeterminowani do tego, aby pozostać w grze o przyszłość Syrii, a zależy im także na pokonaniu Kurdów syryjskich pod egidą Partii Unii Demokratycznej i jej zbrojnego ramienia – Ludowych Jednostek Samoobrony. Recep Tayyip Erdoğan swoimi ostatnimi działaniami demonstruje Donaldowi Trumpowi i Władimirowi Putinowi determinację w obronie swoich interesów.

Stany Zjednoczone są co prawda bliskie pokonania tzw. Państwa Islamskiego w terytorialnym wymiarze, ale od pewnego czasu widać, że Biały Dom stara się zakreślić plan kolejnych działań w Syrii i wiele wskazuje na to, że myśli o stałej obecności w Syrii w celu powstrzymywania Iranu.

Kolejnym graczem jest Iran, którego podstawą zaangażowania w konflikt jest przeświadczenie, że jeżeli kwestie Iraku i Syrii zostaną rozstrzygnięte na ich niekorzyść, to będzie to zapowiedź scenariusza, który spotka Teheran. Dotychczas ajatollahom udaje się realizować swój plan – Assad rozszerza swoją kontrolę nad dawnymi granicami Syrii, a w Iraku umacniają się siły proirańskie. Alarmującą wiadomością dla Iranu muszą być jednak pogłoski o zwiększeniu amerykańskiego zaangażowania, a także coraz trudniejsza sytuacja społeczna wewnątrz reżimu.

To są obecnie najważniejsi aktorzy w Syrii. A postacie drugoplanowe?

Błędem jest niedocenianie tych najmniejszych graczy, w tym Baszara al-Assada. Jego krótkoterminowym celem było utrzymanie się u władzy i odzyskanie kontroli nad krajem, ale jeżeli myśli o funkcjonowaniu państwa w przyszłości i jako takiej niezależności względem Rosji i Iranu, to poza odzyskaniem dawnego centrum przemysłowego na zachodzie kraju, musi przejąć tereny bogate w surowce naturalne, znajdujące się na północy i wschodzie.

Drugim mniejszym graczem są Kurdowie z Partii Unii Demokratycznej (PYD). Oni chcą obronić wywalczoną na północy kraju autonomię, a także zapewnić sobie gwarancję swoich praw w przyszłej Syrii.

Żeby pokrzyżować plany Kurdów, Turcja zdecydowała się na rozpoczęcie operacji wojskowej pod nazwą „Gałązka Oliwna”?

Turcja stoi na stanowisku, że ukształtowanie się jakiegokolwiek kurdyjskiego tworu na jej południowej granicy jest dla niej zagrożeniem egzystencjalnym. I zgoda – to między innymi stąd wzięła się „Gałązka Oliwna”.

Turcja stoi na stanowisku, że ukształtowanie się jakiegokolwiek kurdyjskiego tworu na jej południowej granicy jest dla niej zagrożeniem egzystencjalnym. | Karol Wasilewski

Ale Kurdowie są dla Ankary przede wszystkim wewnętrznym problemem. Dlaczego Erdoğan nie pozwoli na utworzenie małego, słabego państwa kurdyjskiego, którego istnienie mogłoby przyczynić się do ustabilizowania sytuacji w Turcji?

W latach 2013–2015 między tureckim rządem a Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) trwał proces pokojowy, który zakończył się niepowodzeniem. A syryjska Partia Unii Demokratycznej jest uważana przez Turcję za odłam PKK – stąd wznowienie walk z PKK z czasem przełożyło się na PYD.

Ale rzeczywiście wielu analityków podkreśla, że brak pozytywnej agendy w sprawach kurdyjskich – zarówno wewnątrz Turcji, jak i w wymiarze regionalnym – jest największą słabością Turcji w Syrii. Gdyby wspomniany proces pokojowy zakończył się inaczej, gdyby Erdoğan porozumiał się z Kurdami, wpływy Turcji w regionie byłyby zapewne większe. Jednak po 2015 r. obóz rządzący w Turcji postawił jednoznacznie na współpracę z nacjonalistami i to ma wpływ na politykę wobec Kurdów. Dobrym przykładem jest iracki Kurdystan – przed tamtejszym referendum niepodległościowym Turcja była głównym partnerem irackich Kurdów i narzędziem do wywierania nacisków na władze centralne w Bagdadzie. Teraz, po sprzeciwie Turcji wobec referendum i jego klęsce, dochodzą do nas głosy, że iraccy Kurdowie coraz wyraźniej szukają porozumienia z Iranem.

AKP pozbywa się swojej potencjalnej przewagi w polityce zagranicznej na rzecz konsolidacji nacjonalistycznego elektoratu?

To konsekwencja fiaska wspomnianych negocjacji pokojowych między Turcją a PKK. Jeszcze do 2015 r. całkiem poważnie mówiło się o możliwości porozumienia Demokratycznej Partii Ludów, która reprezentuje sporą część tureckich Kurdów, z partią Erdoğana. Umowa między nimi miała polegać na poparciu przez Kurdów systemu prezydenckiego, a w zamian mieliby otrzymać tzw. demokratyczną autonomię w południowo-wschodniej części kraju. Do porozumienia ostatecznie nie doszło, a chwilę później został wznowiony konflikt z PKK.

Według rządowej propagandy operacja w Afrin to wojna z terrorystami. Na ile usprawiedliwiona jest ta narracja?

PKK jest uznawana przez Turcję, Stany Zjednoczone i Unię Europejską za organizację terrorystyczną. Jak wspomniałem, Turcy argumentują, że Partia Unii Demokratycznej, czyli polityczna organizacja zrzeszająca część syryjskich Kurdów i jej zbrojne ramię – Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG) – to odłam PKK.

A jak jest w rzeczywistości?

PKK i PYD mają wspólną podstawę ideologiczną, zakorzenioną w myśli Abdullaha Öcalana – lidera PKK, który od 1999 r. przebywa w tureckim więzieniu. Obecnie formułują swoje cele niejako oddzielnie – PKK raczej w odniesieniu do Turcji, a PYD w odniesieniu do Syrii. Ale spora część osób, które walczą w PYD, pochodzi z Turcji. Na przykład badanie Atlantic Council, przeprowadzone między styczniem 2013 a styczniem 2016 r., wskazywało, że wśród ofiar YPG blisko 50 proc. to Kurdowie z Turcji. To daje tureckim władzom argument do łączenia obu organizacji.

Co Erdoğan chce osiągnąć przez sojusz z nacjonalistami?

W listopadzie 2019 r. w Turcji odbędą się wybory parlamentarne i prezydenckie, które obecny prezydent musi wygrać. I właśnie w tym ma mu pomóc sojusz z nacjonalistami.

Załóżmy w takim razie, że uda mu się wygrać wybory. Zostanie wtedy ze sztucznie wywołanym konfliktem wewnętrznym na ogromną skalę. To się opłaca?

I to będzie prawdziwy problem! Niektóre prognozy sytuacji demograficznej w Turcji pokazują, że do 2050 r. na terenie tego kraju może być więcej Kurdów niż Turków. Czy przy takich uwarunkowaniach da się budować jednolite państwo oparte na nacjonalizmie? Moim zdaniem ta strategia jest nie do utrzymania w dłuższej perspektywie.

Ale przemawia do wyborców.

Chwilowo tak, ale w dłuższej perspektywie trudno tak zbudować stabilne państwo. A warto przy tej okazji zauważyć, że napięcia turecko-kurdyjskie to niejedyny problem Turcji. W ostatnich latach bardzo dużym kłopotem staje się na przykład polaryzacja społeczna. Jej skalę pozwalają zrozumieć sondaże, które pokazują np., że ok. 80 proc. Turków nie wydałoby swojej córki za mąż za zwolennika partii politycznej, której nie popierają. To świadczy o gigantycznych podziałach w społeczeństwie.

Operacja w Afrin jest dla Turcji wyzwaniem?

Operacje miejskie mają to do siebie, że z reguły wiążą się z wysokim odsetkiem strat własnych, ale również wśród ludności cywilnej. Jeśli tak będzie w tym przypadku, to sprawą może z czasem zająć się Rada Bezpieczeństwa (a warto wrócić uwagę na to, że przy okazji ostatniej rezolucji RB w sprawie Syrii takie państwa jak  Francja, Stany Zjednoczone, Rosja czy Niemcy były wyjątkowo zgodne co do tego, że odnosi się ona również do Afrin). To może stanowić dla Turcji realny problem.

Jaki jest polityczny cel tureckiej operacji wojskowej?

Jest kilka celów politycznych. W wymiarze wewnętrznym „Gałązka Oliwna” służy mobilizacji elektoratu nacjonalistycznego. Z pewnością służyła też okazaniu Stanom Zjednoczonym i Rosji determinacji Turcji w obronie własnych interesów. W ostatnich tygodniach jednak wyraźnie widać, że na czoło operacji wysunęło się właśnie wysłanie politycznego sygnału do Stanów Zjednoczonych i wpłynięcie na ich politykę w Syrii, przede wszystkim przez skłonienie ich do porzucenia współpracy z YPG na rzecz Turcji. Erdoğan miał zaoferować USA wspólną kontrolę nad przygranicznym regionem Manbidż, w którym Amerykanie obecnie współpracują z YPG. Warunkiem jest oczywiście wycofanie się YPG z tego regionu.

Ten temat zapewne musiał zostać poruszony podczas ostatniej wizyty Rexa Tillersona w Turcji.

Zdecydowanie – właśnie wtedy miała zostać przekazana ta propozycja Erdoğana. I niedługo powinniśmy się dowiedzieć, jak została odebrana przez amerykańską administrację. Z jednej strony wizyta pokazała, że ani Waszyngton, ani Ankara nie są gotowe na kompletne załamanie relacji. To zaś oznacza, że mogą porozumieć się w sprawie Manbidż. Z drugiej jednak są wątpliwości. Po pierwsze, wiemy, że w amerykańskiej administracji istnieje różnica zdań co do tego, jak postępować z Turcją. Podczas gdy Departament Stanu jest do niej nastawiony bardziej koncyliacyjnie, Departament Obrony jest sceptyczny i niechętny porzuceniu współpracy z YPG. Po drugie, co oczywiste, nie wiemy, jak na te spawy będzie zapatrywał się nowy sekretarz stanu – czy przyjmie optykę Tillersona, czy będzie bardziej skłonny do uznania racji Departamentu Obrony. Nie ulega jednak wątpliwości, że amerykańskie decyzje w tej sprawie będą kluczowe dla przyszłości syryjskich Kurdów, ale w szerszej perspektywie wpłyną również na losy całej Syrii.

80 proc. Turków nie wydałoby swojej córki za mąż za zwolennika partii politycznej, której nie popierają. To świadczy o gigantycznych podziałach w społeczeństwie. | Karol Wasilewski

Kurdowie pomimo swoich zdobyczy terytorialnych będą pełnić rolę karty przetargowej pomiędzy USA i Turcją?

Syryjscy Kurdowie w ciągu ostatnich czterech lat osiągnęli bardzo dobrą, jak na swoje możliwości, pozycję strategiczną. Skutecznie robili wszystko, żeby nie stać się elementem handlu pomiędzy USA a Rosją. Obecnie, wskutek interwencji tureckiej, pozycja YPG przedstawia się zdecydowanie gorzej, ale jeśli konflikt w Afrin będzie się przeciągał, to najpewniej będzie działał na jej korzyść. Po pierwsze, kwestie humanitarne związane z ofensywą, o których wspominaliśmy, mogą przysparzać im więcej sympatii, zwłaszcza tzw. zachodniej opinii publicznej. Po drugie, na ich korzyść może działać spowolnienie ofensywy przeciw tzw. Państwu Islamskiemu. Wzmocnieniu mogą wtedy ulec – już się pojawiające – głosy, że to Turcja odciągnęła uwagę od walki z PI, a to z czasem może stać się kłopotliwe dla jej wizerunku.

Nie zmienia to jednak faktu, że potencjalna utrata Turcji jako sojusznika jest dla USA znacznie większym kosztem niż zerwanie relacji z YPG. I to jest poważne wyzwanie dla syryjskich Kurdów, które może skłaniać ich do zacieśnienia współpracy, między innymi z Baszarem al-Asadem i Rosją. Chyba że Amerykanie wynajdą jakąś magiczną formułę, która usatysfakcjonuje i Turków, i syryjskich Kurdów pod postacią PYD/YPG. To jednak wymagałoby tak dużej ekwilibrystyki dyplomatycznej, a zarazem tak dużych zmian w polityce Turcji, że przynajmniej chwilowo musimy je umieścić w przegródce z napisem „political fiction”.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Kurdish YPG Fighter, (CC BY 2.0), flickr.com