Gdy blisko dwa lata temu opublikowano projekt nowelizacji ustawy o ochronie przyrody, która z czasem zyskała prześmiewcze przezwisko „Lex Szyszko”, nikt nie mógł uwierzyć, że to, co zapisano w tym dokumencie, może kiedyś stać się rzeczywistością. Tak się jednak stało. Wkrótce po wejściu w życie ustawy wiele drzew znajdujących się na prywatnych działkach zostało wyciętych, często pod pozorem inwestycji. Na nic zdały się protesty, wkrótce w wielu parkach wygradzano prywatne działki, na których po chwili straszyły suche kikuty dawnych pni. O jednej z nich pisaliśmy nawet na łamach „Kultury Liberalnej”. Proceder trwał relatywnie długo, aż w końcu Sejm przegłosował nowelizację ustawy zakazującą niekontrolowanych wycinek. Wszyscy wówczas pomyśleli: czy może spotkać nas coś gorszego?

Może. A właściwie – pewnie nas spotka. I to w skali, której jeszcze sobie nie uzmysławiamy. Rząd chce ulepszyć przepisy pozwalające na budowę mieszkań. Robi to jednak – w mojej ocenie – z finezją godną słonia w składzie porcelany. Nowa ustawa pozwoli na zupełną dowolność. Dowolność nieograniczoną jakimikolwiek ramami planistycznymi. W skrócie: budować będzie można tam, gdzie się chce. Po co nam to?

Od dłuższego czasu mówi się w Polsce o głodzie mieszkaniowym, dotyczy to zwłaszcza mieszkań dostępnych dla mniej zamożnej większości. Wszyscy znamy przykłady nowoczesnych, drogich osiedli lub pojedynczych apartamentowców, które sprawiają wrażenie opustoszałych, a w najlepszym wypadku – nie w pełni zaludnionych. Dostęp do tych przestrzeni dany był nielicznym, których stać było na wzięcie kredytu. Pewnym rozwiązaniem tej sytuacji miał być rządowy program „Mieszkanie+”. Przewidywał wzniesienie tańszych mieszkań od tych oferowanych przez deweloperów. Eksperci od razu wskazywali na to, że program ten może zatrząść rynkiem nieruchomości. Jednak żeby firmy deweloperskie nie straciły za dużo, rząd chce im dać możliwość stawiania mieszkań w każdym możliwym miejscu – nawet jeśli nie będzie tego dopuszczało obowiązujące na danym terenie prawo miejscowe.

Potrzebujemy przepisów, które usprawnią porządkowanie przestrzeni miejskiej, które wprowadzą większy rygor do planowania – a nie prawa, które doprowadzi do jeszcze większej anarchii. | Wojciech Kacperski

Dotychczas kwestie dopuszczania terenów pod zabudowę o określonych funkcjach regulowane były przez miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Ten wymóg w nowej specustawie ma być zniesiony. Jeśli ktoś będzie chciał budować na danym terenie, decyzja spadnie na radę miasta, gdy nie ma planu miejscowego – na prezydenta, a w ostateczności na wojewodę. Dopuszczalne będą odstępstwa od uregulowań planistycznych! I nie będzie to dotyczyło tylko inwestycji publicznych – jak w przypadku innych specustaw – ale również inwestycji czysto prywatnych. To poważny wyjątek od dotychczasowych reguł, który może spowodować jeszcze większą anarchię przestrzenną niż ta, z którą zmagamy się teraz. Jak wiemy, ustawa o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym z roku 2003 spowodowała zniesienie wielu ówczesnych uregulowań przestrzennych i pozwoliła na wiele patologii, które obserwowaliśmy przez ostatnie lata. Obecnie dla jednych to argument za tym, że liberalizacja przepisów w tym zakresie nic nie zmieni, „bo i tak jest źle”, inni uważają, że zezwolenie na większą dowolność w stawianiu budynków to skandal.

To prawda, że żyjemy w czasach redefinicji miasta, w których granica między tym, co „miejskie”, a tym, co „pozamiejskie”, uległa znacznemu zatarciu, w których procesy urbanizacyjne osiągnęły tak oszałamiającą prędkość, że produkują przestrzenie miejskie w sposób przypadkowy i niedostosowany do potrzeb ludzkich (chodzi mi tu przede wszystkim o chińskie miasta-widma, w których ostatecznie nikt nie zamieszkał). To nie jest jednak przykład, który chcemy naśladować. Potrzebujemy przepisów, które usprawnią porządkowanie przestrzeni miejskiej, które wprowadzą większy rygor do planowania, a nie prawa, które doprowadzi do jeszcze większej anarchii. Przez lata miasta planowano w sposób nieprzewidujący zmian funkcji lub warunków użytkowania ich przestrzeni. Dziś staramy się jednak wyjść naprzeciw przyszłym zmianom – od zmian technologii po zmiany klimatu. Jak to więc możliwe, że chcemy przyjąć przepisy, które wprowadzą tak krótkowzroczną perspektywę, bo uzależnioną od jednostkowego zysku? Konsultacje specustawy trwają do końca marca. Być może jeszcze nie jest za późno na zmiany.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Daniel Frese, Pexels.com, CC0 License.