Od czasu nie ma ucieczki, co więcej, uciekać możemy tylko w sam czas. Jakkolwiek byśmy jednak chcieli go oszukać – i tak nas dogoni. „Kiedy dojrzeją porzeczki” to picture book zachęcający do wpatrzenia się w życie, w każdy najdrobniejszy jego przejaw, do celebrowania codzienności. Samemu, z kimś bliskim, z dzieckiem.
Pierwsza autorska książka obrazowa Joanny Concejo wydana w Polsce nie przypadkiem pojawia się pod szyldem Wydawnictwa Wolno. Dlaczego? Bo właśnie tak powinno się ją czytać – wolno, niespiesznie. To jedyna instrukcja obsługi, jaką można by dołączyć do każdego egzemplarza. Więcej nic. Opowiedzieć o tej książce nie jest jednak łatwo. Porządek symboliczny nie nadąża za wyobrażeniowym. Dzieje się to za sprawą silnych emocji, jakie wywołuje obraz wraz ze słowem. A oddać to wszystko, co odczuwa czytelnik poruszony lekturą, nie sposób w samych jedynie słowach.
Chcąc nie chcąc, zawsze wyłoni się z tego obraz spłaszczony, pozbawiony głębi, jedynie esencjonalny. Czym są zatem rozproszone po książce obrazy? Te przywodzące na myśl wycinki, urywki, fragmenty wspomnień? To właśnie obrazy wspomnień Henryka, bohatera „Kiedy dojrzeją porzeczki”. Szkice, kontury, bazgroły, artystyczne wprawki, na pierwszy rzut oka przypadkowe przedmioty porozrzucane po przestrzeni książki. Na co w niej one? Dlaczego autorka rozmieściła je w taki, a nie inny sposób? Czy książka ma jakąś ramę kompozycyjną, strukturę, której podporządkowane są te elementy? Po pierwszej lekturze na czytelnicze usta aż pchają się tego rodzaju pytania, a ich źródłem jest niepewność, może dezorientacja. Autorka świadomie zdecydowała się na ten zabieg. Rezygnując z uporządkowania, nadania ostatecznego sensu książce i wybierając chaos, pozostawiła czytelnikom puste miejsce do kontemplacji, tym samym ich nobilitując. Materia wspomnień stawia opór chronologii, stąd brak jej w książce, bo być jej nie może.
„Kiedy dojrzeją porzeczki” to książka dwuwymiarowa, traktująca z jednej strony o nieuchronności czasu, a zarazem o jego dobrodziejstwie. O tym, że czas determinuje nasze myślenie, percepcję, sposób, w jaki doświadczamy świata. To picture book do bardzo uważnego czytania, do zanurzenia się w nim, a nawet do powolnego tonięcia w słownoobrazowej opowieści. To, co charakterystyczne dla wszystkich książek Joanny Concejo – spokój, melancholijny nastrój, cisza, zapomnienie – obecne jest i w najnowszej z nich. Książka formatem przypomina notes, szkicownik, a jej wnętrze tylko to wrażenie wzmacnia. Składają się na nie luźne i pozornie niepowiązane ze sobą drobne odręczne zapiski wykonane ołówkiem, plamy rozlanej farby, może ślady po herbacie, szkice – wklejone raz tu, raz tam jak zdjęcia w albumie. Ludzie obecni na rysunkach zostali pozbawieni twarzy (i tym samym tożsamości), może zapomniani przez głównego bohatera, może pamięć o nich jeszcze trwa, ale zatarły się już szczegóły? Obrazy z czasów dzieciństwa, młodości, a także jesieni życia, jak nici przędą tkaninę książki. I jak to nici, czasem plączą się ze sobą, nakładają się jeden na drugi, nieraz też przerywają, jakby ucięte niewidzialną ręką.
Czym jest ta książka? Zbiorem małych, często niezauważalnych, pomijanych w codziennym pędzie życia rzeczy, drobin rzeczywistości, pojedynczych kadrów, mgnień oka. To myślodsiewnia [1] staruszka, którego historię autorka spisuje dla nas słowem i obrazem. Niespiesznie się przyglądając, możemy usłyszeć strzępki rozmów, urwany śmiech dzieci, dźwięk deszczu uderzającego o szybę, szelest firanki. Możemy poczuć ciepło kociego futra i powiew wiatru, zobaczyć miłość, po której zostały wspomnienia i wiszący wciąż na wieszaku kobiecy kuchenny fartuch. Symbolika kolorów, zwłaszcza niebieskiego (niebiańskiego) i zielonego jest tutaj kluczowa. Henryk zaprasza nas na spacer po świecie własnych wspomnień i pozwala, byśmy razem z nim stąpali po dobrze mu znanych ścieżkach, odwiedzali miejsca mu bliskie, z którymi już niedługo przyjdzie mu się pożegnać. Milcząco prosi nas, byśmy niejako towarzyszyli mu w jego ostatniej wędrówce.
Naszego bohatera poznajemy w bliskiej mu przestrzeni, domu. To przestrzeń oswojona, doskonale znana, w której wszystko płynie w tym samym rytmie i nic się nie zmienia poza porami roku za oknem. Na usta nasuwa się słowo, któremu już dawno zepsuto reputację: rutyna. Życie Henryka toczy się powoli, niemal sennie, sunie do przodu. Nieprzypadkowo. Starszy pan ma za sobą tę część życia, w której wiele się działo, a czas pędził do przodu jak szalony. Teraz zwalnia, a wraz z nim zwalnia także ciało, któremu codzienne czynności zajmują więcej czasu i nie są już takie proste, jak kiedyś. Ale jakie to ma teraz znaczenie? Henrykowi nigdzie się przecież nie spieszy, czas go już nie goni. Jego życie upływa na czekaniu. Na co? Na list. Jaki, od kogo? Co się wydarzy, kiedy dojrzeją tytułowe porzeczki, których ślady znajdujemy w książce? Metafory wplecione w tekst i obraz nie pozostawiają złudzeń. Tematem książki jest przemijanie i czekanie na odejście. Dostrzec to można już w samych słowach, które z każdym wersem blakną coraz bardziej.
Co robi z czytelnikiem ta książka, bo tego nie można przecież pominąć? Wprawia go w stan skupienia i zamyślenia. Niejako zmusza całą swą istotą do zwolnienia tempa, do rozciągnięcia wskazówek zegara i wciśnięcia stopklatki. Czytanie tej książki, a raczej zanurzanie się w historii w niej zawartej, przypomina patrzenie na przesypujący się piasek w klepsydrze albo moment tuż przed zaśnięciem, gdy wszystko wokół cichnie, ciało zapada się w poduszkę, a myśli robią się miękkie. W ten niemal hipnotyzujący, oniryczny stan wprowadza czytelników Concejo za sprawą obecnych w książce obrazów, często rozmytych, jak plamy akwareli, niedokończonych, niedorysowanych, niewypełnionych kolorem, bladych. Szkiców wspomnień, ludzi i miejsc z nimi związanych, które za każdym razem w jakiś tajemniczy sposób spaja natura, zawsze obecna. Czy to w postaci zasuszonego liścia czy kwiatu, czy też pejzażu mgły za oknem, ptaka, ciemnego lasu i bezkresnego nieba. Nie sposób nie dostrzec w książce fotograficznego czy wręcz filmowego myślenia o świecie. Można powiedzieć, że autorka wyposażyła książkę w pojedyncze klatki, pozostawiając czytelnikowi ich montaż. Takie właśnie stoi przed nim zadanie – posklejanie małych elementów w jedną większą całość, ułożenie pełnej opowieści ze słów i symbolicznych obrazów. Według własnego klucza.
„Kiedy dojrzeją porzeczki” opowiada o ulotności życia. Jest oddaniem hołdu rzeczywistości, w każdym, czasem niemal niewidocznym jej skrawku.
Obok melancholii wzmocnionej przez subtelną, cichą kolorystykę, uobecnia się w tej opowieści umiłowanie ulotności i jej piękna. Nie brak tu także odautorskich odniesień, refleksji nad twórczością, sztuką, którą niezaprzeczalnie jest życie każdego z nas.
„Kiedy dojrzeją porzeczki” to książka zachęcająca do zwracania uwagi na to, co niezmienne, i na to, co ulotne i niepowtarzalne. Do skupienia się na tym, co tu i teraz. Książka przypominająca o tym, by w czasach, w których na nic nie ma czasu, zatrzymać się na moment, zasłuchać, zapatrzeć.
Życie składa się z drobiazgów, warto je dostrzec.
Przypis:
[1] „Myślodsiewnia” – termin z cyklu książkowego o Harrym Potterze J.K. Rowling, magiczne narzędzie służące do przechowywania oraz przeglądania wspomnień, a także sortowania i badania myśli oraz pomysłów.
Książka:
Joanna Concejo, „Kiedy dojrzeją porzeczki”, Wydawnictwo Wolno, Lusowo 2017.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.