Kamera sunie nocą przez uśpione miasto. Pod nią przesuwają się obrazy jakiejś fabryki czy huty, kolejne ulice, opuszczone i rozległe jak asfaltowe pustynie. Pojawia się samotny samochód. Przy akompaniamencie groźnych dźwięków jedzie przez miasto przechodzące w prowincję, szosę pośród pól, aż w końcu w krętą drogę biegnącą przez las. Wtedy operator zaczyna przyglądać się samym pasażerom. Nasuwające się od razu skojarzenia z „Lśnieniem” Stanleya Kubricka (1980) i „Funny Games” Michaela Hanekego (1997, 2007) są jak najbardziej uzasadnione, bo podobny podskórny lęk, obecny w tych klasycznych już filmach, będzie towarzyszył widzom w czasie seansu „Wieży…”. Z przodu siedzi milcząca para, z tyłu śpią dzieci, a pomiędzy nie wciśnięta jest kobieta pogrążona jakby w letargu. To jej oczami będą patrzyli odbiorcy, poznając tę na pozór zwykłą, a tak naprawdę groźną i niesamowitą rzeczywistość. Nagle następuje cięcie, po którym nastaje słoneczny poranek. Problemem podróżujących bohaterów staje się wybój na drodze i trefny GPS, w przypadku którego, jak to zwykle bywa, wbicie właściwych wytycznych graniczy z cudem.

Już w opisanej powyżej sekwencji, otwierającej debiut Jagody Szelc, wyczuwalny jest dualizm charakterystyczny dla całego filmu. Cywilizacja ściera się w nim z naturą, a rzeczywistość z magią. Każda z tych sił ma swoją przedstawicielkę wśród postaci. Andrzej (Rafał Kwietniewski) wraz z żoną i dwójką dzieci, a także z od lat nieobecną w rodzinie siostrą Kają (Małgorzata Szczerbowska) jadą na komunię siostrzenicy. Kiedy docierają na miejsce, poznajemy siostrę Andrzeja i Kai – Mulę (Anna Krotoska) mieszkającą z mężem Michałem (Rafał Cieluch), córką Niną (Laila Hennessy) i poważnie chorą matką Adą (Anna Zubrzycki) gdzieś na sielankowej prowincji. Ich dom zdaje się dobrze funkcjonować prowadzony pewną ręką Muli. Ledwo jednak samochód przekracza bramę posesji, wśród bohaterów pojawia się wyczuwalne napięcie. Panujący w domu wypracowany porządek zostaje wystawiony na próbę. Odwiedzająca siostrę Kaja nie tylko wydaje się czarną owcą w rodzinie. Okazuje się, że zaginiona przed laty kobieta, sprawiająca wrażenie bujającej w obłokach lub borykającej się z chorobą psychiczną, jest biologiczną matką Niny. Dziewczynka jednak o tym nie wie i nie może się dowiedzieć, jak przestrzega Kaję Mula, która przejęła jej macierzyńską rolę. Równocześnie Mula stanowi dokładne przeciwieństwo siostry – jest racjonalna, uporządkowana i odpowiedzialna. Ich różne postawy i wizje rzeczywistości ścierają się ze sobą, rozciągając się na sam przedstawiony świat – realistyczne sceny rodzinnej uroczystości dyrygowanej przez Mulę przechodzą w mroczne obrazy dzikiej i groźnej przyrody, stanowiące nieodłączną część natury Kai. Zgodnie z Hitchcockowskim powiedzeniem, film Szelc zaczął się od trzęsienia ziemi, a później napięcie stopniowo w nim rośnie.

Z upływem czasu panujące w lokalnej społeczności zasady zaczynają okazywać się fałszywe i sztuczne. Do każdego zakamarka domu oraz relacji rodzinnych wkradają się siły natury, nie tyle rozumiane, co odczuwane i dostrzegane, co wspomagane przez nowoprzybyłą siostrę. | Alicja Mazurkiewicz

Szkiełko i oko

Wspólnie spędzany przez bohaterów czas wypełniają wiarygodne dialogi. Podobne zdania z ust pokolenia trzydziestolatków słyszymy w tramwajach, kawiarniach, biurach i własnych domach. Tak jak rodzina Muli, ci ludzie „pracują online”, mają „korpo kumpli” i robią sobie „bubu w rękę”. Wrażenie realizmu wzmaga jeszcze praca kamery Przemysława Brynkiewicza, filmującego kolejne posiłki i spacery z taki sposób, by obraz był celowo roztrzęsiony. Aktorki i aktorzy mają nieopatrzone przez widzów twarze. „Wieża…” balansuje gdzieś na granicy art horroru spod znaku „Czarownicy: Bajki ludowej z Nowej Anglii” Roberta Eggersa (2015) i dramatu na miarę „Sieranevady” (2016) Cristi Puiu.

Materiały dystrybutora Against Gravity.
Materiały dystrybutora Against Gravity.

Z upływem czasu, kiedy Kaja coraz bardziej zbliża się do swojej córki, panujące w lokalnej społeczności zasady zaczynają okazywać się fałszywe i sztuczne. Do każdego zakamarka domu oraz relacji rodzinnych wkradają się siły natury, nie tyle rozumiane, co odczuwane i dostrzegane, co wspomagane przez nowoprzybyłą siostrę. Wcześniej zalany słońcem kościół, w którym dzieci chętnie śpiewały religijne piosenki, wydaje się teraz mrocznym mauzoleum. Chociaż będąca uosobieniem porządku i racjonalizmu Mula może przedstawiać siostrze spisaną listę nakazów i zakazów, trzymać okna szczelnie zamknięte, a niepokornemu psu zakładać temperującą go elektroniczną obrożę, nie powstrzyma nieuniknionego – fasada pozornej kontroli kruszy się kawałek po kawałku. Do jej domu wpuszczony zostaje chaos i przejmuje władzę pierwotna magia. Można wymienić długą litanię synonimów tego niesamowitego „czegoś” ponad nami, co tak naprawdę pozbawione jest jednak nazwy. Kaja otwiera szeroko okna i drzwi, wypuszcza psa i zatrzymuje wytyczony rytm życia.

Ballady i romanse

Nieoczywistą, a bardzo istotną rolę w dramacie Szelc pełni przyroda, w której zanurzeni są bohaterowie, przywodząca na myśl skojarzenie ze scenerią romantycznych ballad. Okoliczne lasy, łąki i góry aż się proszą o szczyptę mistycyzmu – gdy pośród drzew i skał wieje wiatr, wychodzą duchy, jak mówi sąsiadka Muli. Przyroda Szelc jest groźna i potężna, „coś czai się w lesie”. Głos natury nasila się, a bohaterów wspinających się po skałach śledzi nieokreślone, niewzruszone spojrzenie spod podnóży gór. Tylko Kaja zdaje się dostrzegać to, co naprawdę kryje się pod znaną, namacalną i racjonalną rzeczywistością, przyznając realnemu i wyobrażonemu światu równoprawne prawa. Stopniowo bohaterowie stają się sparaliżowani ogromem otaczającej ich niezrozumiałej rzeczywistości, a świat nazywany przez nich wcześniej nie do końca poważnie „duchowym”, zaczyna rozpychać się w granicach materii.

Czy jest to wizja końca, czy początku? Następuje rozpad czy oczyszczenie? Destrukcja czy przemiana? Można się przecież pokusić o pewną zabawę słowną i nazwać odejście od natury „wynaturzeniem”. W takim porządku to my wraz ze swoją kulturą i cywilizacją stajemy się aberracją. | Alicja Mazurkiewicz

Irracjonalne zdarzenia tworzą wyrwę w pozornie racjonalnej rzeczywistości – wkrada się do niej coś pozazmysłowego, groźny naddatek z innego świata, obcość umykającą Mickiewiczowskiemu „szkiełku i oku”. Jego wysłanniczką jest Kaja niosąca ze sobą magiczną, destrukcyjną siłę. Ksiądz z pobliskiego kościoła coraz bardziej zapada się w siebie, myląc wygłaszane w czasie mszy formułki, w ścianach domu Muli szaleje dzikie zwierzę, przypominające ptaka prosto z opowiadań Edgara Allana Poe, a uciekający na wolność pies zapamiętale próbuje dokopać się do tętniącego serca ziemi, nie wiadomo nawet, czy we śnie, czy na jawie. „Marzenie graniczy z rzeczywistością, rzeczywistość z marzeniem”, jak pisze Bolesław Leśmian o twórczości Poego – ten klimat udaje się oddać Szelc.

Materiały dystrybutora Against Gravity.
Materiały dystrybutora Against Gravity.

Piękny dzień na koniec świata

Debiutancki film Szelc można nazwać swego rodzaju traktatem filozoficznym o kondycji ludzkości i jej „metafizycznej depresji”. Materialne cele nie mogą wypełnić tu uwierającego bohaterów przeczucia pustki. Ani perspektywa zawodowego sukcesu, ani kultywowane z lubością tradycje nie są w stanie wypełnić tego braku; to raczej tani teatrzyk i kuglarskie sztuczki. Komunia Niny z bełkoczącym księdzem i niesfornymi dzieciakami wydaje się należącym do przeszłości absurdem, a celebrowane więzy rodzinne nie są tak trwałe, jak się wydaje. W postaci Niny ścierają się wpływy genów i wychowania – czy dziewczynka podąży za biologiczną matką, czy przejmie racjonalizm tej, która ją ukształtowała? Dlaczego i jaką przyjmie rolę w społecznym spektaklu? Co zadecyduje o jej wyborze?

Materiały dystrybutora Against Gravity.
Materiały dystrybutora Against Gravity.

Autorzy filmu informują nas, że powstał „w oparciu o przyszłe wydarzenia”, a urywki wiadomości i przedzierający się przez polskie góry imigrant sugerują, że wszystko rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, niemal „już”, jak szepcze w finale głos z offu. A to „już” jest zarazem powrotem do korzeni, przebudzeniem tego, co pierwotne. Kaja okazuje się szamanką, podającą ludzkości magiczny napój. Nasuwa to pytanie obecne także przy seansie „Anihilacji” Alexa Garlanda (2018) – czy jest to wizja końca czy początku? Czy następuje rozpad czy oczyszczenie? Destrukcja czy przemiana? Można się przecież pokusić o pewną zabawę słowną i nazwać odejście od natury „wynaturzeniem”. W takim porządku to my wraz ze swoją kulturą i cywilizacją stajemy się aberracją. Anomalią natury do wyeliminowania. Czy apokalipsa okazałaby się wybawieniem?

 

Film:
„Wieża. Jasny dzień”, reż. Jagoda Szelc, Polska 2017.