Kiedy w Norwegii doszło do słynnej masakry na wyspie Utøya dokonanej przez Andersa Breivika, Norwegowie powołali bezpartyjną komisję, która zajęła się próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że Breivik w ogóle dojechał na Utøyę, ponieważ gdyby procedury zostały zachowane, to nigdy nie powinno się było stać. Potraktowano tę narodową tragedię jako przyczynek do zespolenia wspólnoty i poprawienia jakości państwa.
W Polsce tymczasem, zamiast poważnej dyskusji, nastąpiła ucieczka w infantylizację. Jedna strona pytała o zamach, druga wyśmiewała ołtarzyki smoleńskie. Ale pytanie o to, czym jest Smoleńsk i jak to się stało, że ten samolot mógł spaść, zadawano bardzo rzadko. Na tyle rzadko, że o Smoleńsku tak naprawdę nigdy nie zaczęliśmy rozmawiać.
Norwegowie potraktowali tragedię na wyspie Utøya jako przyczynek do zespolenia wspólnoty i poprawienia jakości państwa. W Polsce tymczasem, zamiast poważnej dyskusji, nastąpiła ucieczka w infantylizację. | Karolina Wigura
Dlaczego? Być może tak trudno postawić to pytanie, bo żeby na nie odpowiedzieć, musielibyśmy pozwolić na skrytykowanie III RP tak bardzo, że nie mielibyśmy może na czym się oprzeć. Z drugiej strony także nie było jasnego stanowiska. Obóz władzy nie jest monolitem, a jego dzisiejsza zadyszka – widoczna w sondażach – wynika właśnie z niespełnienia najważniejszej obietnicy, z jaką Prawo i Sprawiedliwość szło do wyborów: obietnicy naprawy państwa.
Wielu wyborców PiS-u, głosując na tę partię, sądziło, że ich głęboko zakorzenione poczucie, jakoby – jak powiedział Bartłomiej Sienkiewicz – Polska w wielu obszarach była państwem teoretycznym, zostanie ukojone. Było to przekonanie mówiące, że jest to państwo słabe nie dlatego, że nie ma instytucji, ale dlatego, że są to instytucje niesprawne, że wzajemnie się szachują i podważają swoje działania oraz kompetencje. Znakomitego przykładu tej niesprawności dostarczyła afera podsłuchowa, która pokazała, że instytucje państwowe nie współpracują ze sobą nawzajem, w związku z czym łatwo zdestabilizować nie tylko te instytucje, lecz i całe państwo.
Po niemal trzech latach widać, że rządy PiS-u nie prowadzą do żadnej reformy państwa – ale są raczej próbą zastąpienia jednej grupy inną. Próbą, która obecnie przechodzi już swoją drugą odsłonę, ponieważ na czele spółek skarbu państwa gwałtownie zmieniani są już nominaci obecnego obozu rządzącego. Okazuje się, że cel polegający na „zastąpieniu jednego państwa drugim”, jak zapowiadał Jarosław Kaczyński, nie został osiągnięty i niewykluczone, że w tej formie nie może się powieść.
Co w tej sytuacji – kiedy PiS wytraciło zdolność narzucania narracji, którą wcześniej imponowało – zrobi partia? Być może reakcją będzie przyjęcie jeszcze bardziej rewolucyjnego kursu – wówczas możemy się spodziewać kolejnych, jeszcze ostrzejszych nawet sporów o Smoleńsk. Innym rozwiązaniem jest (przynajmniej na okres kampanii samorządowej) pójście w kierunku partii na kształt Kukiz ‘15 bis, obiecującej przede wszystkim „przywrócenie” władzy obywatelom.
Niewiadomą pozostaje, co w tej sytuacji zrobi opozycja. Przez całe długie miesiące, dzięki temu, że notowania PiS-u rosły, partie opozycyjne powoli zaczynały rozumieć, że muszą wyborcom zaoferować coś więcej niż obietnicę anty-PiS-u i przywrócenia „tego, co było”. I faktycznie, w 2019 roku nie powinniśmy sobie życzyć mechanicznego powrotu tego, co było przed rokiem 2015. Po pierwsze, jest to niemożliwe, a po drugie – niepożądane. Liczba frustracji, które narosły wokół kształtu III RP, jest tak wielka, że jeśli przesuniemy wahadło po prostu tam, gdzie było wcześniej, skończy się to jeszcze większym rozgoryczeniem. Przypomnijmy nieśmiało, że pomysł „dodawania” sędziów do Trybunału Konstytucyjnego jednak pojawił się przed rządami PiS-u.
PiS doprowadził ją do karykaturalnych rozmiarów – de facto uzależniając od siebie tę instytucję, co z kolei podważa sens jej istnienia.
Tymczasem, jeśli w tej chwili – z powodu własnych błędów – PiS zacznie gwałtownie tracić poparcie, a w sondażach urosną Platforma czy SLD, może się skończyć opozycyjną drzemką. Zamiast dostać od partii inną niż pisowska opowieść o tym, jak Polska ma wyglądać w ciągu następnych 20–25 lat, nastąpi powrót do dawnych okopów i walki politycznej toczonej z tych samych pozycji co przed rokiem 2015.
Z tego letargu – jeśli do niego dojdzie – wybudzi nas jakiś nowy i niekoniecznie przyjemny podmiot polityczny. Niewykluczone, że znowu tematem katastrofy smoleńskiej lub innego narodowego mitu, który czeka na nas za rogiem. I znów o Smoleńsku nawet nie zaczniemy rozmawiać.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: geralt, pixabay.com, CC0 Creative Commons.