Gdy pewnego marcowego ranka Jonathan Corbett znalazł w swojej skrzynce maila z aktualizacją konta Microsoft, inaczej niż większość z nas postanowił go… uważnie przeczytać. Jako prawnik specjalizujący się w nowych technologiach zwąchał pismo nosem i wszczął alarm. Okazało się bowiem, że w rezultacie wprowadzenia przez amerykański Kongres ustaw o walce z handlem niewolnikami seksualnymi FOSTA/SESTA (Fight Online Sex Trafficking Act/Stop Enabling Sex Traffickers Act), platforma znacznie zaostrzyła swój regulamin w zakresie tego, co użytkownicy mogą na niej zamieszczać.

Corbett nie zajmował się jednak internetowym handlem żywym towarem w celach seksualnych, co więc go zmartwiło? Po dokładnym przejrzeniu ograniczeń, które Microsoft nałożył na użytkowników pakietu Office i innych produktów (m.in. Xbox i Skype), wyszło na to, że pod pozorem walki z sekshandlem, gigant z Redmond zastrzega sobie prawo do przejrzenia naszych kont. Co więcej, firma może nawet ukarać użytkownika – chociażby blokując konto – za zamieszczenie „nieodpowiednich treści lub materiałów (dotyczących na przykład nagości, bestialstwa, pornografii, obraźliwego języka, przemocy graficznej lub działalności przestępczej)”.

Corbett skomentował to w następujący sposób: „Chwila, moment: to znaczy, że nie mogę sobie przeprowadzić przez Skype’a wideorozmowy dla dorosłych z własną dziewczyną? Nie mogę użyć OneDrive’a do zapisania dokumentu, w którym znajdzie się słowo «p… dolić»? Jeśli brzydko kogoś zwyzywam w Xbox Live, nie tyko skasują mi konto, ale też skonfiskują wszystkie środki, które na nim zgromadziłem?”.

Odpowiedź brzmi: tak! I choć regulamin nie precyzuje, czym dokładnie jest „nieodpowiednia treść” ani w jakim stopniu amerykańskie konta podlegać będą kontroli Microsoftu, obostrzenia wchodzą w życie 1 maja 2018 roku. A w ślad za nim poszły już inne firmy i platformy, mniej lub bardziej ograniczając użytkownikom możliwość swobody wypowiedzi. W ten właśnie sposób ocenzurowano internet.

Seks, kłamstwa i handel ludźmi

Do tej pory prawo federalne, w trosce o ochronę wolności wypowiedzi, chroniło serwisy internetowe przed ponoszeniem odpowiedzialności za działania użytkowników (paragraf 230 ustawy o Przyzwoitych Standardach Komunikacji z 1996 roku). Bez tej ochrony media społecznościowe czy serwisy internetowe nie istniałyby w obecnej postaci.

Nowe prawo narusza dotychczasową równowagę, w której serwisy były zobowiązane do usunięcia niewłaściwej treści, niemniej nie odpowiadały za samą możliwość pojawienia się takich treści na stronie. FOSTA/SESTA zakłada bowiem odpowiedzialność karną nie tylko za ułatwianie handlu ludźmi w internecie, ale również za „lekkomyślnie lekceważenie” takiej możliwości. Oczywiście, jakieś ryzyko wykorzystywania tych mediów do zamieszczania przestępczych ofert zawsze będzie istniało. Dlatego – na wszelki wypadek – Skype zakazuje nagości, a Craigslist (niezwykle popularny amerykański portal z drobnymi ogłoszeniami) pozbywa się całego działu z ogłoszeniami towarzyskimi, bo nie chce narażać na szwank całej działalności. Wszystko to najwyraźniej w myśl innego, starszego prawa: „I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła”.

Skutki uboczne bez terapii

Tak to już jest, że niewielu zżyma się na ograniczenie prywatności, gdy w grę wchodzi obrona przed terroryzmem; niewielu staje w obronie muzułmanów, gdy zamachowiec krzyczy „Allah akbar”; niewielu zaprotestuje przeciw ograniczaniu wolności słowa, gdy mowa o zakazie handlu nieletnimi dziewczynkami. Jednak tu mamy do czynienia z poważniejszym problemem – przecież nie wylewa się dziecka z kąpielą. Przeciw nowemu prawu protest wszczęli nie tylko obrońcy wolności wypowiedzi, ale również specjaliści od handlu żywym towarem, seks pracownicy, a nawet… Departament Sprawiedliwości.

Powinniśmy zrobić wszystko, aby zlikwidować haniebny proceder handlu żywym towarem – i co do tego zgadzamy się wszyscy. Jednak cel nie uświęca środków, a twórcy rzeczonego prawa nie dysponują jakimkolwiek materiałem dowodowym, że ich działanie przyniesie pozytywny skutek. Możemy być na przykład pewni, że większe restrykcje w internecie wypchną prostytucję z powrotem na ulicę. A to z kolei – jak twierdzi Freedom Network USA, największa amerykańska organizacja parasolowa zrzeszająca instytucje i ekspertów walczących z handlem ludźmi – nie tylko utrudni pracę organom ścigania, które dzięki cyfrowym śladom miały większe szanse na zebranie dowodów przeciw sprawcom, ale też wpłynie negatywnie na życie samych pokrzywdzonych. Narazi bowiem na większą przemoc te właśnie osoby, na których ochronie najbardziej ponoć zależy twórcom FOSTA/SESTA.

Istnieją badania dowodzące, że możliwość sprzedaży seksu online przez pracownice i pracowników seksualnych znacząco wpłynęła na ograniczenie liczby zabójstw (o 17,4 proc.) i gwałtów w branży płatnego seksu. Argument o zmniejszeniu liczby zabójstw i gwałtów powinien trafić nawet do tych, którzy prostytucję uważają za niemoralną.

Na ulicy pracownica seksualna nie dysponuje takimi formami ochrony, jakie miała w internecie. Mówiła o tym Siouxsie Q, seksworkerka i dziennikarka, gdy FBI zamknęło MyRedbook.com, popularną branżową stronę: „Nie mam już takiego samego dostępu do czarnej listy klientów, wsparcia społeczności czy narzędzi selekcji”. Te same reguły dotyczą kobiet, które sekspracę podjęły świadomie, jak i tych, które zostały do tego zmuszone – w obydwu sytuacjach, działalność online jest relatywnie bezpieczniejsza. Dlatego tak popularny stał się hasztag środowiska pracowników seksualnych w USA, zachęcający do walki ze szkodliwym prawem: #LetUsSurvive.

Dobrymi chęciami piekło wybrukowane

Należałoby więc oddzielić konsensualną sekspracę od sekshandlu, dobre intencje od złego prawa, a dziecko od kąpieli, jaką uszykował mu amerykański Kongres. W trosce o ofiary współczesnego niewolnictwa, ustawodawca uchwalił bowiem prawo, która nie tylko im nie pomaga, ale uderza w kolejną dyskryminowaną grupę – pracownice seksualne, a także we wszystkich użytkowników internetu. Nie oszukujmy się bowiem, że regulacje amerykańskie nie będą miały wpływu na naszą codzienną aktywność w sieci.

I nie miejmy złudzeń, że internet jest przestrzenią coraz większej liberalizacji i wolności. Jednym z lobbystów FOSTA/SESTA jest działająca od lat 60.organizacja National Center on Sexual Exploitation (NCSE) publikująca między innymi listę „Dirty Dozen”, na której znajdują się instytucje zhańbione wspieraniem seksualnego wykorzystywania. Znalazła się tam m.in. Amnesty International za nazywanie seksworkerek – seksworkerkami. Głównym zaś celem NCSE jest walka z pornografią. Wszelką pornografią.

Żyjemy dziś w rzeczywistości, w której prezydent Trump, znany między innymi ze swojej seksualnej relacji z aktorką porno Stormy Daniels, ochoczo podpisuje nowe prawo. A Jonathan Corbett, który wszczął alarm o ograniczaniu wolności słowa w internecie przez Microsoft, zostaje zablokowany na stronie Reddit za udostępnianie krytycznych materiałów o firmie. Mówiąc bardziej dosadnie, żyjemy w świecie, w którym mizogin stoi na straży praw kobiet, a obrońca praw człowieka dostaje zakaz wypowiedzi.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Tyler Menezes, Flickr.com.