Nie jest tajemnicą, że Okęcie jest intensywnie eksploatowane. W 2016 roku przez warszawskie lotnisko przewinęło się blisko 12,8 miliona pasażerów. Liczba kierunków obsługiwanych przez samoloty wylatujące z Polski stale wzrasta. W dodatku jego lokalizacja w strefie miejskiej, wcale nie tak daleko od centrum Warszawy, powoduje, że znacząca rozbudowa o kolejne terminale, pas startowy oraz pozostałą infrastrukturę przyniosłaby jeszcze większe uciążliwości mieszkańcom Włoch, Okęcia, a także Ursynowa. Problem ten znany jest już od dawna i był powodem powstania lotniska w Modlinie, a także chyba najsłynniejszej inwestycji lotniskowej w Polsce, czyli pustego lotniska w Radomiu.

Istnienie w pobliżu Warszawy kilku niezależnych lotnisk – nieco tylko dalej od Radomia jest przecież jeszcze Port Lotniczy Łódź im. Władysława Reymonta – nie stanowi jednak dla władz możliwego rozwiązania problemu Okęcia. Rząd woli zbudować nowe lotnisko, Centralny Port Lotniczy, zlokalizowany w Baranowie, w pobliżu Sochaczewa. Powołano nawet do tego celu specjalnego pełnomocnika. Został nim Mikołaj Wild, który zabłysnął ostatnio w mediach opinią, iż „żyjemy w czasach, w których nie miasta tworzą lotniska, ale lotniska tworzą miasta”. Brzmi intrygująco, ale to zdanie nieprawdziwe. Lotniska nie powodują rozwoju miast, mimo że tak może się wydawać na przykładzie choćby młodych miast arabskich. Rozwój lotnisk był raczej pośrednio skorelowany z rosnącym znaczeniem tych ośrodków, a nie wpływał na niego przyczynowo. Nietrudno też znaleźć przykłady miast, którym powstanie lotniska nijak nie pomogło w rozwoju.

Tymczasem odebranie lotniska Warszawie będzie działaniem bez wątpienia osłabiającym stolicę Polski. Co więcej, doprowadzi do upadku nie tylko port lotniczy im. Fryderyka Chopina, lecz także lotnisko w Modlinie, które przy obecnym układzie jest jego naturalnym dopełnieniem, oraz lotnisko w Łodzi. Jedynym potencjalnym beneficjentem zmiany jest lotnisko w Radomiu, które dotychczas odnotowywało tylko straty. Lotnisko to jednak mogłoby zyskać o wiele więcej przy pozostawieniu naczelnego statusu lotniska warszawskiego.

Każda władza chce pozostawić po sobie coś trwale wpisującego się w przestrzeń – autostrady, drogi lokalne, orliki, stadiony czy… aquaparki. Czymś niezrozumiałym jest jednak chęć pogrzebania dobrze funkcjonującego lotniska na rzecz nowego, zlokalizowanego z dala od dużego ośrodka miejskiego. Rozwój powinien raczej zostać skierowany na Modlin. Umowa z Ryanairem – zabezpieczająca dla niego wyłączność na latanie z tego lotniska – blokuje wprawdzie potencjalne inwestycje na tym lotnisku do 2023 roku, jednak projekt budowy nowego portu nie zostanie przecież zrealizowany wcześniej. Tym bardziej, że – jak tłumaczył na tych łamach zajmujący się ekonomiką transportu prof. Włodzimierz Rydzkowski z uniwersytetu Gdańskiego – port im. Chopina może obsługiwać dwa razy więcej pasażerów niż obecnie. Mamy więc jeszcze trochę czasu.

Jedyną realną przyczyną stojącą za pomysłem przeniesienia głównego lotniska do Baranowa jest marzenie o stworzeniu wielkiego portu, którego pozazdrości nam i Amsterdam, i Nowy Jork, i Doha. W praktyce jednak oznaczać to będzie osłabienie Warszawy i utrudnienia dla latających przez nią podróżnych. Zważywszy na rozmach planów wybudowania wielkiego lotniska od zera – koszty realizacji projektu sięgną od 30 do nawet 50 miliardów złotych – zainwestowanie choćby połowy tej kwoty w stworzenie dodatkowych terminali w Modlinie oraz usprawnienie jego połączenia z Warszawą nie wydaje się wcale wielkim wydatkiem.

Koncepcja Centralnego Portu Lotniczego powstała jeszcze w latach 70., a została odświeżona za rządów Platformy Obywatelskiej przez ministra Cezarego Grabarczyka. Działo się to wszystko w czasach, kiedy Modlin jeszcze nie funkcjonował. Wydaje się, że obecne plany władz powinny wreszcie uwzględnić ten port, a nie wyrzucać realia do kosza, po to tylko, by pokazać innym – komu tak naprawdę? – że my też możemy postawić sobie duże lotnisko.

 

* Ilustracja wykorzystana jako ikona wpisu: Kuba Bożanowski [CC BY 2.0]; Źródło: Wikimedia Commons