Marcin Świetlicki taki mądry, naśmiewa się z Houellebecqa, że pisze banały, a parę ciekawych rzeczy by się u Francuza znalazło. Nie tylko ogólnie poznawczych, ale wręcz użytecznych. I to w polityce, i to nawet w polskiej. Zdumiał mnie u niego fragment z „Mapy i terytorium”, w którym autor porównuje Billa Gatesa i Steve’a Jobsa, dostrzegając dwie formy, dwa etosy kapitalizmu widoczne w dwóch postaciach, które zawładnęły jedną branżą. Jeden z nich, raczej ludowy nerd i katolik, drugi raczej z powołania i protestant. Dziś zdumiało mnie, jak bardzo opis tej pary pasuje do innego duetu, tym razem z bliższego nam podwórka, który spleciony w żelaznym uścisku, walczy o panowanie na jednym polu.

Żeby od razu nie przekombinować z interpretacją, powiedzmy tylko, że choć mowa o wyborach na prezydenta Warszawy, to chodzi raczej o koronację na króla rosnącej w siłę klasy średniej w Polsce. Wygranie tej królewskiej elekcji pozwoli na większy optymizm w wyborach parlamentarnych i niezależnie od tego, ilu burmistrzów dookoła Warszawy wysadzi PiS, kluczowe będzie to, co stanie się w samej stolicy. Stawka jest, jak widać, ogromna, a żeby dobrze zrozumieć sytuację, z którą mamy do czynienia, warto zrobić to, co radzi Susan Sontag w „Przeciw interpretacji”.

Zamiast dogłębnie analizować postawy i zachowania obu kandydatów, trzeba po prostu opisać to, jak się czujemy w medialnym towarzystwie obydwu idiomów ekspresji klasy średniej, i zdecydować, do którego jest nam bliżej. Spróbujmy – to tylko krytyka popkultury.

***

Zacznijmy od Jakiego, ma premię świeżości. Patryk to arywista. To nie najlepsze określenie, nieprzechodzone, rzadko używane, a Jaki jest swojak – równie dobrze czuje się w tej wielkiej Warszawie, jak i w Opolu. Zresztą pamięta o ziomkach, z którymi niejedno mu się udało. Teraz poszedł w politykę, chce dobrze. Planował założyć startup, nawet jeździł na konferencje, zakładał smycz z identyfikatorem na szyję, ale bliżej było biuro poselskie, jakoś zaczął, więc nie odpuszcza. Przeniósł się do stolicy, gdzie ma większe możliwości.

To Sebastian z obrazka Marka Raczkowskiego, który dorósł i odnalazł się w nowej Polsce. Wcześniej biegał pod blokiem, a jak mama wołała go na obiad, to okazywało się, że takich Sebastianów jest legion. W Krakowie podobno mówi się na takich „Marciny”. Znają ich ciotki, pamiętają babcie (oblewał się kompotem, z którego wyjadał wiśnie), a ludzie widują go w kościele. Bo Jaki to katolik – raczej procesyjny, wielkoświąteczny, ale świadom, że bez religii, bez Kościoła… bez… no tak jakoś, tak go rodzice nauczyli.

Choć mowa o wyborach na prezydenta Warszawy, to chodzi raczej o koronację na króla rosnącej w siłę klasy średniej w Polsce. | Wojciech Albiński

Tu jest też słabość Patryka. Dużo rzeczy robi tylko dlatego, że tak go nauczyli. Gdzieś w głębi duszy wie, że sprint na bramkę kiedyś się kończy, że trzeba usiąść i w spokoju nacieszyć się dziećmi. Nie do końca pojmuje te sprawy zagraniczne i panujące tam zależności. Tata nic mu o tym nie mówił, a koledzy to już w ogóle nie mają o tym pojęcia. Z warszawskimi znajomymi Patryka to też nie do końca wiadomo, czy oni na swojego kolegę zagłosują. Wiadomo, że go lubią, klepią po ramionach i na grillu chętnie podadzą piwo. Ale żeby iść na wybory i na niego zagłosować? Mało czasu, pracują. Zresztą, w weekendy odwiedza się rodziców, a oni jeśli w ogóle głosują, to tam, gdzie jest tańsze OC.

***

Co innego Rafał Trzaskowski. Choć imiona, Rafał i Patryk, to jest ta sama klasowo poetyka społeczna (tu nie ma mateuszowej nobilitacji czy andrzejowej ludyczności), to ich właściciele różnią się od siebie. Rafał to stare pieniądze. Piętnaście lat, może ciut więcej. Wraz z pieniędzmi przyszły do Rafała dwie różniące go od Patryka cechy. Po pierwsze okazało się, że nie do końca liczy się ślepy upór, grubość portfela czy zdobyta władza, ale świadomość, co można z nimi zrobić. Tego Patryk jeszcze nie wie. Zamiast grilla – teatr, zamiast auta – rower, to odświeża głowę. Do tego kontakty, znajomość procedur, kodeksów, nawet dziur pomiędzy nimi. Tu Patryk idzie na żywioł.

Ale to otrzaskanie dało też początek pewnemu zblazowaniu Rafała. Ta różnica, odstęp między myślą a słowem, wolą a projektem wyróżniająca Trzaskowskiego, widoczna nawet w sposobie układania słów na konferencjach, bierze się z doświadczenia i po części z rozczarowania. Że świat jest skomplikowany, że w Unii już nas znają, że choć jest się katolikiem, to Bóg raczej nie ingeruje w życie doczesne i że nic nie dzieje się od razu. To jest efekt tych piętnastu lat, może ciut więcej.

Rozczarowanie zresztą nie musi być wadą. Wyborcy mogą przecież myśleć podobnie. Warszawa ma już 30 lat. Tyle trwa tu „kapitalis”, jak mówią niszowi lewacy. To wystarczająco długo, by mieszkańcy stolicy zrozumieli, że wszystko wymaga czasu. Zresztą, są tu również ludzie, którzy już wcześniej znali się na procedurach i administrowaniu – oni też wiedzą, że nie wszystko jest tak proste i łatwe jak telewizyjna dyskusja.

Nie wiem, w którym z tych luster klasa średnia odbija się wyraźniej i które zachwyci stolicę bardziej. I choć można by niuansować, że jeden to niższa-średnia, drugi wyższa-średnia, ważyć, do której to definicji klasy średniej bliżej każdemu i co to o nich, a przede wszystkim ich środowiskach mówi, to ostatecznie Polska nie lubi dywagować. A może jednak lubi? I tu znowu zaczynają się spory: walka Microsoftu z Apple, Goga z Magogiem się nie kończy. Warszawa jest przecież eksterytorialna.

Widać jednak wyraźnie, że wybór pomiędzy tymi dwoma kandydatami to po raz kolejny wybór snu, mirażu, wyobrażenia, wizji samozadowolenia, ale nie wybór prezydenta Warszawy.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Joi Ito, Wikimedia Commons.