„Solidarność” 1980–1981 i co dalej? [1]
Jak byśmy nie ujmowali naszego położenia, nasza pograniczność nie ulega wątpliwości. Wystarczy spojrzeć na Wisłę. Gdy się przemierza Europę ze wschodu na zachód, jest ona ostatnią dużą nieuregulowaną rzeką. Gdy się przemierza Europę z zachodu na wschód, Wisła jest pierwszą rzeką nieuregulowaną. Wiele krajów podobnie leży na pograniczu Wschodu i Zachodu. Polakom niesłusznie wydaje się, że są wyjątkowi w sygnalizowanej sytuacji. W wielu krajach fakt ten odbijał się i nadal odbija na biegu historii. W Polsce też.
Warto pamiętać, że dawna Polska, na skutek ekspansji przypominającej ekspansję szlachty iberyjskiej do Ameryki dziś zwanej „łacińską”, sięgała w dziejach znacznie dalej na wschód niż dziś. Nad Wisłą spotykali się mieszczanie przypominający, choćby strojami, swoich pobratymców z Zachodu i szlachta w strojach przypominających tureckie. Kraj był wielowyznaniowy, nawet jeśli silnie związany z Rzymem. Przemiany prowadzące w kierunku kapitalistycznej modernizacji były tu powolne.
W okresie międzywojennym ogromne obszary geograficzne i liczne sfery życia społecznego były opóźnione w stosunku do przemian Zachodu. Jednocześnie niechęć do Rosji i bolszewizmu orientowała polską elitę ku Zachodowi, w praktyce ograniczonego zresztą do (powiedzmy) Francji, Anglii oraz – do czasu – Niemiec. Plakaty propagandowe z okresu wojny 1920 roku pokazują bolszewików jako hordy przypominające najazd Dżyngis-chana z XIII wieku, zaś Trockiego jako Żyda, co w tej mentalności nie było dalekie od Azji. Od XIX wieku, w relatywnie szerokich kręgach społecznych, funkcjonował tu mit amerykański, co też orientowało polskie myślenie ku Zachodowi.
W trakcie buntu lat 80. komunizm był już szeroko postrzegany jako twór obcy. Część społeczeństwa zapewne tak go postrzegała od początku, aczkolwiek nie jest prawdą, że masy Polaków walczyły z nim przez 45 lat i przez 24 godziny na dobę. | Marcin Kula
Komunizm umocnił i rozszerzył takie nastawienie w społeczeństwie. Niekiedy zresztą, ideologicznie przeciwstawiając się Zachodowi, sama elita komunistyczna wysuwała jednocześnie program materialnego dogonienia go. Ta ambiwalencja występowała też w ZSRR. W końcu hasło pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka (1970–1980): „Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej!”, nie było już propozycją specyficznie komunistyczną, raczej nawiązywało do dobrobytu w kapitalizmie. W późniejszym okresie PRL wielu Polaków jeździło na Zachód. Zachodnie towary powszechnego użytku, pozytywnie kontrastujące z miejscowymi, były w coraz większej liczbie sprzedawane tu w państwowych sklepach, w tym także w osobnej sieci handlowej oferującej je za dolary („Pewex”). Dolar kursował w Polsce jako lepsza waluta, a na czarnym rynku można go było wymienić na bardzo dużo złotówek.
Gdy komunizm dowiódł swojej niesprawności na każdym wyobrażalnym polu i stopniowo następowała jego implozja, wzór Zachodu narzucał się jako alternatywny. Bardzo mocnym akcentem w polskim buncie antykomunistycznym było przekonanie o potrzebie nadrobienia zapóźnienia wobec Zachodu. Przez przeciwstawienie się ZSRR umacniał się w myśleniu akcent, że Polska jest częścią Zachodu; że przez bardzo powszechnie wyznawaną religię jest związana z Rzymem (przecież nie z Bizancjum!). Przychodząca z krajów zachodnich pomoc dla „Solidarności”, w tym dary napływające dla Polaków od organizacji zagranicznych oraz od poszczególnych ludzi, także poparcie okazywane Związkowi przez różne siły na Zachodzie, mogły tylko umacniać jego pozytywny obraz.
W trakcie całej transformacji ustrojowej zaistniał wszakże drugi motyw: akcentowania własnej tożsamości, niezależności, własnych wartości i możliwości. Bunt 1980 roku ewoluował od buntu społecznego do buntu w imię niepodległości i treści narodowych. Dla części społeczeństwa zapewne od razu takim był, nawet jeśli wątki niepodległościowe wyciszano ze względów taktycznych. W trakcie buntu lat 80. komunizm był już w każdym razie szeroko postrzegany jako twór obcy. Część społeczeństwa zapewne tak go postrzegała od początku, aczkolwiek nie jest prawdą, że masy Polaków walczyły z nim przez 45 lat i przez 24 godziny na dobę.
Logika konfliktu lat 80. wzmacniała nacisk na własne wartości, przeciwstawiane komunizmowi. Przyczyniała się też do akcentowania chwały zbuntowanego narodu, również we własnych oczach. Prawda, że podobnie jak wiele rewolucji ruch lat 1980–1981 miał silne akcenty internacjonalistyczne. Ze względu na konfigurację historyczną cały buntowniczy dyskurs musiał jednak przybierać koloryt narodowy (akcentowanie religii, historii, symboliki). W końcu bunt kierował się przeciw ustrojowi wprowadzonemu na bagnetach sowieckich i gwarantowanemu przez ZSRR. Pojawiło się w nim wręcz poczucie misji; jego wyrazem było „Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej”, uchwalone na I Zjeździe „Solidarności”. Upadek komunizmu traktowany jest dziś w kategoriach narodowych: mało myśli się o tym fakcie jako o klęsce ustroju, a przede wszystkim jako o momencie odzyskania niepodległości. Wręcz oskarża się komunistów o to, że nie byli częścią narodu. Odnosząc się do antyintelektualnej i antysemickiej kampanii władz komunistycznych w 1968 roku, premier Mateusz Morawiecki mówił niedawno, że organizowali ją nie Polacy, a komuniści – ergo komuniści nie byli Polakami. Jest to zaskakujące w sytuacji, gdy partia komunistyczna w 1980 roku liczyła około 3 miliony członków.
Odnosząc się do antyintelektualnej i antysemickiej kampanii władz komunistycznych w 1968 roku, premier Mateusz Morawiecki mówił niedawno, że organizowali ją nie Polacy, a komuniści – ergo komuniści nie byli Polakami. Jest to zaskakujące w sytuacji, gdy partia komunistyczna w 1980 roku liczyła około 3 miliony członków. | Marcin Kula
Poparcie Jana Pawła II dla „Solidarności” i transformacji w Polsce miało też dwa akcenty. Papież popierał działanie w kierunku przyłączenia się Polski do Europy („powrotu” do Europy), a jednocześnie popierał akcentowanie własnych, narodowych wartości. Z punktu widzenia Jana Pawła II nie było to zresztą sprzeczne. O ile można odtworzyć jego myśl, nasuwa się wrażenie, że z punktu widzenia strategii Kościoła rzymskokatolickiego wejście aktywnej katolickiej Polski do coraz bardziej ateistycznej Europy było bardzo pożądane. Wielu Polaków odczuwało jednak zestawienie obu sygnalizowanych celów jako dysonans. Obawiam się, że gdyby nie Jan Paweł II, referendum europejskie zostałoby przegrane. Za przystąpieniem Polski do UE wypowiedziało się wprawdzie 77,45 procenta głosujących, ale partycypacja wynosiła tylko 58,85 procenta. Otóż znaczną część absencji trzeba traktować jako głosowanie przeciw wejściu do Unii. Podstawowym problemem tego referendum był nie ostateczny wynik wśród głosujących, ale to, czy referendum zostanie uznane za ważne. Stąd pójście i ewentualne głosowanie negatywne miało znaczenie jedynie symboliczne, podczas gdy wstrzymanie się od udziału mogło mieć znaczenie praktyczne. Można zatem domniemywać, że wśród wstrzymujących się było wielu ludzi nastawionych negatywnie.
*
W okresie po transformacji dominację w polskich elitach uzyskali ludzie związani z Zachodem, widzący w nim partnera polskich przemian, mający doświadczenie podkreślające wagę poparcia Zachodu dla tychże przemian. Pewne zachłyśnięcie się kraju napływającymi elementami cywilizacji materialnej Zachodu też sprzyjało współdziałaniu. Z czasem, jak to bywało w wielu radykalnych przemianach, atmosfera istotnie się zmieniła. Przestano odczuwać sympatię dla zagranicznych doradców, nieraz traktujących nas jako nic niewiedzących. Dostrzeżono, że dobra zachodnie, które tu napłynęły, były ładne, ale niekoniecznie wartościowe. Przestraszono się zamykania nierentownych i przestarzałych zakładów pracy, pustoszenia kościołów, także dzielenia się społeczeństwa na bogatych i biednych. Środowisko, które dokonało podstawowych przemian, schodziło ze sceny, poniekąd na skutek zmian sytuacji, a poniekąd w wyniku przemiany pokoleniowej. Przychodzili nowi ludzie, dawne zagrożenia przestawały być istotne bądź zmieniały charakter…
Związek z Zachodem był i jest oczywiście nadal ważny dla nowych elit z uwagi na obawy przed Rosją. Te obawy wręcz wzmacniano w ostatnich latach, akcentując tezę, jakoby katastrofa w Smoleńsku była wynikiem rosyjskiego zamachu. Nacisk na to, co własne, stał się bardzo mocny. Obóz obecnie rządzący, który cieszy się dużym poparciem społecznym, akcentuje patriotyzm, wręcz zawłaszcza to pojęcie. Akcentuje niezależność polskiej polityki od Zachodu. Jeśli już, to bardziej pożąda związku z USA niż z Europą Zachodnią. Będąc silnie uwarunkowany przez myślenie o historii, chyba pamięta brak efektywnej obrony Polski przez Anglię i Francję w 1939 roku, czy też zgodę Zachodu na postulaty Stalina w Jałcie.
Elita obecnie rządząca akcentuje suwerenność, kładzie nacisk na własne obyczaje i religię katolicką – i to w wersji konserwatywnej, niekoniecznie proponowanej przez papieża Franciszka. Owa elita programowo nie wpuszcza uchodźców, a za ich wpuszczanie krytykuje Europę Zachodnią. Nieraz pokazuje ją jako zepsutą moralnie, akceptującą małżeństwa gejowskie, lewicującą. Premier Mateusz Morawiecki wręcz wyraził się, że Polska powinna „rechrystianizować” Europę.
Środowisko dziś rządzące pracuje nad wizją historii, która będzie przedmiotem dumy Polaków. Odnoszę wrażenie, że chce historiografii w stylu dziejopisarstwa XIX wieku, sprzyjającego ideom narodotwórczym. Bardziej chce historiografii specyficznie narodowej niż narodowej pojmowanej jako fragment historii powszechnej. Pragnie budowania wizji historii ku własnej chwale, bardziej dydaktycznej niż refleksyjnej i badawczej. Ceni nie nowoczesne nurty historiograficzne, lecz faktograficzną historiografię bohatersko-martyrologiczną. Ten nurt myślenia rozciąga się na czasy współczesne. W ramach dominującego dyskursu członkowie polskiej elity politycznej, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, „polegli” (jak w walce!). W niektórych głosach ta katastrofa jest przedstawiana jako bliska Katyniowi, nie tylko geograficznie.
Obóz obecnie rządzący, który cieszy się dużym poparciem społecznym, akcentuje patriotyzm, wręcz zawłaszcza to pojęcie. Akcentuje niezależność polskiej polityki od Zachodu. | Marcin Kula
Rządząca ekipa przemeblowuje wspaniałe, świeżo stworzone Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, zarzucając jego twórcom (zwłaszcza usuniętemu dyrektorowi, mojemu znakomitemu uczniowi, profesorowi Pawłowi Machcewiczowi), że przedstawili wojenne dzieje Polski w ramach dziejów powszechnych, nie akcentując dostatecznie rzekomo wyjątkowych cierpień Polski i jakoby wyjątkowej walki Polaków. Według słownictwa PiS-u wystawa w muzeum powinna „wyrażać polski punkt widzenia”, który, jak sądzę, ta partia tak właśnie rozumie. Padł postulat odbudowy zamków Kazimierza Wielkiego (1333–1370). Przedsięwzięcie miałoby służyć budowaniu narodowej wspólnoty. Podejrzewam, że także budowaniu dumy Polaków z niegdysiejszej potęgi. Może ta idea miałaby również symbolizować rządy PiS-u – skoro ta partia rzekomo, według własnych słów, zastała Polskę w ruinie, a dokonuje „dobrej zmiany” (czy może jak Kazimierz, który, zgodnie ze znanym powiedzeniem, zastał Polskę drewniana, a zostawił Polskę murowaną?).
Środowisko rządzące chce dużego udziału państwa w orientowaniu badań historycznych i kształtowaniu wizji historii. Przeprowadziło w Sejmie ustawę, grożącą więzieniem osobom przedstawiającym naród polski jako współpracujący z hitlerowcami. Nie wiadomo, po co ją uchwalono, bowiem nie obserwuje się znaczących wypadków agresji słownej przeciwko narodowi polskiemu. Jednocześnie sformułowania ustawy są tak nieprecyzyjne, że można pod nie podciągnąć bardzo różne wypowiedzi i działania odnoszące się do przeszłości. W rezultacie Izrael, Stany Zjednoczone i Ukraina zaprotestowały, a przynajmniej część historyków polskich poczuła się zagrożona – moim zdaniem zasadnie – w kwestii swobody publicznego przedstawiania wyników swoich badań. W moim przekonaniu celem tej ustawy było powiedzenie narodowi, że może czuć się wspaniały, zaś każdy, kto by chciał temu zaprzeczyć, oberwie. Sprawa owej ustawy ma jeszcze pewien aspekt socjotechniczny: pokazuje ona Polakom jakoby byli na świecie atakowani za przeszłość, pomawiani o brzydkie czyny, niedoceniani, a więc powinni się zewrzeć (wokół obozu rządzącego!) we wzmacnianiu Polski i jej pozytywnej wizji. W takich i podobnych działaniach wyczuwa się akcent mówienia Polakom, że inni ich (nas) nie doceniają, wręcz nas tępią, ale my uratujemy godność narodu. Podkreśla się, że Polska parokrotnie uratowała Europę – nie zauważając, że parę innych narodów z tej części świata też kultywuje taki kierunek myślenia. Głosi się, że Polska obaliła komunizm, czego inni jakoby nie doceniają. Nie bierze się pod uwagę, że przeżyta przez nas przemiana w ogromnym stopniu była wynikiem implozji komunizmu, a także naruszenia tego systemu przez człowieka, po którym wszyscy spodziewali się tego najmniej, czyli generalnego sekretarza KPZR (Gorbaczowa).
Podkreśla się słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego: „Warto być Polakiem”. Dla uczniów szkolnych na Podkarpaciu organizuje się konkurs pod hasłem „Warto być Polakiem”. Osobiście nie wątpię, że warto być Polakiem – tak samo jak warto być członkiem każdego narodu, w którym człowiekowi przyszło urodzić się lub żyć. Akcentowanie takiej myśli wynika albo z manii wielkości, albo – co podejrzewam – z kompleksów niższości. Wciela się w życie mało przekonywające projekty propagandy Polski zagranicą. Padł już nawet projekt stworzenia na Manhattanie (!) muzeum polskich chrześcijan ratujących polskich Żydów (w dyskursie potocznym: Polaków ratujących Żydów).
Podkreśla się, że Polska parokrotnie uratowała Europę – nie zauważając, że kilka innych narodów z tej części świata również kultywuje taki kierunek myślenia. Głosi się, że Polska obaliła komunizm, czego inni jakoby nie doceniają. | Marcin Kula
Przedstawia się jako chwalebne nurty historii bardzo dyskusyjne, ale akcentujące problematykę narodową. Premier składa kwiaty w Monachium na grobie żołnierzy „Brygady Świętokrzyskiej”, czyli formacji podziemnej z czasu okupacji hitlerowskiej o dalece niepięknej hipotece – i czyni to bez zastrzeżenia, iż honoruje jej żołnierzy po prostu jako obywateli polskich zmarłych daleko od kraju. W wizji historii podkreśla zasługi postaci, z którymi się sympatyzuje, najlepiej z własnego obozu politycznego, zaś eliminuje się ludzi przez siebie nielubianych, poczynając od Lecha Wałęsy. Bardzo niepokojące są dochodzące z Uniwersytetu Szczecińskiego wiadomości o kontroli policji na uczelnianej konferencji poświęconej twórczości Marksa – mającej na celu sprawdzenie, czy nie szerzy się tam działalności antynarodowej lub propagandy totalitaryzmu.
Oczywiście przedstawiony opis sytuacji należałoby napisać dokładniej. Wystąpienia i działania członków elity rządzącej są nieraz sprzeczne. W stosunku do przykładów, które przytoczyłem, można przytoczyć kontrargumenty. Na przykład Prezydent RP wziął udział w obchodach 75. rocznicy powstania w getcie warszawskim, a w południe 19 kwietnia 2018 roku odezwały się syreny alarmowe w Warszawie i w niektórych innych miastach. Różne słowa i działania towarzyszące obchodom chciałoby się dyskutować, syreny zawyły zaś dopiero po dyskusjach – ale trudno zanegować uczestnictwo władz państwowych w ceremoniach.
Sytuację należałoby więc dokładniej przeanalizować, ale w każdym razie obserwuje się bardzo mocny nacisk na to, co własne.
*
Obóz rządzący powtarza, że chce uczestnictwa Polski w UE i musi się liczyć z tym, iż sondaże pokazują silnie proeuropejskie nastawienie Polaków. Temu nastawieniu elity rządzącej towarzyszy jednak ożywienie prawicowych nurtów nacjonalistycznych, także ożywienie myślenia o narodzie polskim w kategoriach etnicznych, nie zaś obywatelskich. Dały się wyraźniej słyszeć głosy ksenofobiczne, szowinistyczne, antysemickie. Wzmocnieniu uległa tradycyjnie istniejąca w Polsce niechęć do Ukraińców. Wróciły trochę już wyciszone akcenty antyniemieckie. Rozpowszechnia się obraz Polski jako kraju werbalnie atakowanego, mówi się o fali hejtu przeciw Polsce, na oskarżenia o antysemityzm odpowiada się zarzutem uprawiania w świecie antypolonizmu – co, nawet gdyby było prawdą, byłoby mało porównywalne.
Osobiście nie wątpię, że warto być Polakiem – tak samo jak warto być członkiem każdego narodu, w którym człowiekowi przyszło się urodzić lub żyć. Akcentowanie takiej myśli wynika albo z manii wielkości, albo – co podejrzewam – z kompleksów niższości. | Marcin Kula
Elita władzy nieraz pokazuje Unię Europejską i Brukselę jako niechętne Polsce i ją krzywdzące. Formułowane przez UE postulaty dotrzymania zasad praworządności przy przeprowadzonej w Polsce reformie sądów traktuje jako ingerencje w suwerenność kraju. W ogóle niezbyt chce rozważania własnych problemów przed szerszym audytorium, wspólnie z innymi krajami. Chęć rozważania ich we własnym gronie jakoby podkreśla suwerenność Polski, choć w rzeczywistości może prowadzić do zaścianka. W dzisiejszym dyskursie – niekoniecznie oficjalnym – pojawia się nuta zarzutu, jakoby Unia Europejska wykorzystywała Polskę w stylu kolonialnym. Chce się wzajemnego zbliżenia państw Europy Środkowo-Wschodniej, co jest ideą pozytywną, acz wątpliwą, jeśli ją rozumieć jako przeciwstawienie owych krajów UE i umiarkowanie realistyczną – zwłaszcza gdy chce się tego zbliżenia pod egidą Polski.
Działa się w kierunku unarodowienia banków. Przeciwdziała się kupowaniu ziemi przez cudzoziemców. Pojawiają się głosy o potrzebie polskiej własności środków masowego przekazu. Nie lubi się sieci sklepów i przedsiębiorstw, mających firmy-matki na Zachodzie; oskarża się je o różne negatywne działania. Rozwija się przeogromne, narodowe plany rozwojowe – moim zdaniem gigantomańskie – i mówi, że Zachód nie może sprzyjać na przykład planom budowy nowego przeogromnego lotniska, bowiem zagrozi ono interesom lotniska we Frankfurcie. No cóż… Dostatecznie długo zajmowałem się historią Ameryki Łacińskiej, by wiedzieć, że kolonializm i neokolonializm nie są zjawiskami wymyślonymi. Nie lubię jednak uogólniających oskarżeń, wymyślania złudnych alternatyw i dyskursu niebezpiecznie zbliżającego się do demagogii, nacjonalizmu, także zamykającego społeczność we własnym podwórku. Poza tym widzę jak podobno narodowa telewizja stała się tubą nie tyle narodu, ile jednej partii politycznej.
Chce się utrzymać korzyści płynące z Unii, ale niekoniecznie elementy systemu wartości z niej wynikające. Chce się cywilizacji zachodniej, ale niekoniecznie jej różnych norm. Niezbyt jest się śwaidomym, że modernizacja to nie tylko zbudowanie wielkiego lotniska. Wystarczy spojrzeć na niektóre kraje arabskie, które mają rozliczne zachodnie urządzenia techniczne, a nie są przesadnie zmodernizowane. Mam wrażenie, że poseł Jarosław Kaczyński nie lubi, nie zna i nie chce poznać Europy Zachodniej. Takie i podobne subiektywne czynniki mają wpływ na atmosferę, która jest samoistnym czynnikiem koncentrowania się na sobie.
Chce się utrzymać korzyści płynące z Unii, ale niekoniecznie elementy systemu wartości z członkostwa w niej wynikające. Chce się cywilizacji zachodniej, ale niekoniecznie jej różnych norm. A niezbyt jest się świadomym tego, że modernizacja to nie tylko zbudowanie wielkiego lotniska. | Marcin Kula
Podobnie do elity rządzącej, w kierunku moim zdaniem przesadnego akcentowania narodowej swojskości idzie też dzisiejszy związek zawodowy „Solidarność”, będący jedynie bardzo dalekim kuzynem „Solidarności” z lat 1980–1981. Jako prawny kontynuator tamtej „Solidarności” dysponuje on symbolicznym miejscem: salą na terenie Stoczni Gdańskiej, gdzie odbyły się rokowania z przedstawicielami komunistycznego rządu w 1980 roku i gdzie zostało podpisane porozumienie, które było podstawowym aktem transformacji w Polsce. W kwietniu 2018 roku obecny związek „Solidarność” udostępnił tę salę na obchody jubileuszu organizacji Obóz Narodowo-Radykalny – czyli organizacji głęboko nacjonalistycznej. Mówiąc słowami Cypriana Kamila Norwida, „ideał sięgnął bruku”.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Max Pixel.
Przypis:
[1] Referat na konferencję „Zagraniczne związki Solidarności” (Instytut Studiów Politycznych PAN, Université de Lille, Institut Français en Pologne, maj 2018).