Agnieszka Doberschuetz: Kilka dni temu w anińskim lesie stanęłam niespodziewanie oko w oko z dzikiem. Serce podeszło mi do gardła. Nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby był to niedźwiedź! Jako dziecko jeździłam w góry z mamą, ale nigdy nie spotkałyśmy niedźwiedzia. O ich bytowaniu w Polsce wiem tylko z opowieści oraz filmików z fotopułapek. A pani widziała je osobiście?
Renta Kijowska: Na szlaku nie. I mam co do tego mieszane uczucia – z jednej strony, pewnie chciałabym. Ale z drugiej – wiem, że niekoniecznie byłoby to dobre. Ja zapewne powstrzymałabym się przed podchodzeniem, robieniem zdjęć – dziś wiem, że to nie wchodzi w grę. Miałam okazję poznać Cisnę, niedźwiedziczkę, o której mowa w książce. Została przywieziona przez leśników do lecznicy Ada w Przemyślu. Uznali, że została porzucona.
Wróciła do lasu?
Był cień szansy, ale uznano, że jedynym sposobem na uratowanie jej życia będzie zoo.
Zrobili dobrze czy źle, „wtrącając” się w naturę?
Zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że należy zwierzę ratować za wszelką cenę. Inni – że natura rządzi się swoimi prawami.
Dla miłośników przyrody transport dzikiego zwierzęcia do zoo jest jednak bolesnym przeżyciem. Ówczesny dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, Paweł Skawiński, wspominał, zdruzgotany, moment odłowienia niedźwiedziej rodziny (pierwowzoru książkowych Martyny, Kuby i Benia) – ich dezorientację, strach, przekrwione oczy i siąpiące nosy. Zupełnie jakby płakały.
Spojrzałam w oczy niedźwiedziczki Cisny. Były niezwykle inteligentne. I, o dziwo, wcale nie takie „misiowate”, łagodne, zachęcające do przytulania. O nie! Jej spojrzenie miało w sobie coś takiego… charakternego. Nie umiem tego nawet opisać. W każdym razie nabrałam wówczas jeszcze większego respektu i sympatii dla niedźwiedzi. Na pewno jeszcze uważniej wypatruję ich na szlakach. Wiemy, choćby dzięki wspomnianym fotopułapkom, że zazwyczaj są niedaleko nas. Zwłaszcza że kurczy im się przestrzeń życiowa. Przecinamy ich rewiry drogami, budujemy domy. Coraz łatwiej więc wejść na teren bytowania niedźwiedzi, do ich ostoi. A tam one są u siebie i – gdy poczują się zagrożone – mogą poturbować.
Są niebezpieczne?
Gdy je sprowokujemy – naturalnie! Która matka nie broniłaby swoich dzieci w obliczu zagrożenia? Natomiast na pewno nie są agresywne bez powodu, choć, podobnie jak wilki, otacza je czasami zła sława. I bywało, że zaciekle je tępiono. W niektórych krajach nie uchował się ani jeden. W Polsce na wolności żyje obecnie około stu osobników. Niedźwiedzie nie szukają konfrontacji z człowiekiem.
Chyba że podchodzą pod schroniska w określonym celu?
Tak. Ale mam nadzieję, że – przynajmniej w Polsce – niedźwiedzie buszujące w okolicach schronisk w poszukiwaniu jedzenia to już zamknięty rozdział sprzed kilkunastu lat. Tatrzański Park Narodowy (TPN) wypracował skuteczne metody przeciwdziałania takim historiom – zabezpieczanie śmietników, odstraszanie od domostw, procedury dotyczące wyrzucania śmieci. I to działa. Nawet jeśli niedźwiedzie podchodzą, robią to nocą – już się tak bezpardonowo nie panoszą w biały dzień. Mniej pokorne osobniki są zaobrożowane i przyrodnicy z TPN mogą je kontrolować. Całkiem niedawno zdarzyło się, że niedźwiedzica z trzema uroczymi niedźwiedziątkami podeszła do jednego z zakopiańskich schronisk i zdemolowała śmietnik. Ale nie miała łatwo – w tamtym rejonie śmietniki są niemal pancerne – obite dechami, zamykane na kłódki. Proszę zwrócić uwagę, że na szlakach górskich nie ma paśników. Ani śmietników! Trzeba swoje śmieci przechować i wyrzucić dopiero po zejściu ze szlaku.
Są i pastuchy elektryczne, kule gumowe… Kontrowersyjne metody.
Pastuchy odgradzają schroniska, które mogłyby nęcić zapachami – tam się przecież gotuje. Kule to oczywiście przykra sprawa, ale używane są w ostateczności. Zazwyczaj wystarcza hałas, by odgonić podchodzące zbyt blisko zwierzęta. One bardzo szybko pojmują, że zapuszczanie się w rejony domostw im nie popłaca.
Zdolność do szybkiej nauki była przez lata przekleństwem niedźwiedzi trafiających do cyrków… Ale wracając do książki – nie koloryzuje pani momentów smutnych, brutalnych, bolesnych. Są kule gumowe, zastrzyki usypiające na czas transportu. Są kłusownicy, wnyki, jest strach i śmierć. Dość drastyczne to wątki jak na książkę dla dzieci.
No tak, przyznaję. Pierwotna wersja była nawet jeszcze bardziej dramatyczna, lecz ostatecznie ją złagodziłam. Niestety takie jest życie – cuda się nie zdarzają, a dramaty owszem. Dzieci też ich doświadczają i nie każda historia kończy się happy endem. Książka musi uczyć odpowiedzialności i konsekwencji. Niech młody czytelnik będzie świadomy, że on też ma moc sprawczą. Moim celem nie było jednak straszenie, lecz pokazanie realiów życia.
Ale przygody niedźwiadków, Kuby i Benia, nie są przecież prawdziwe?
Książka bazuje na historii prawdziwej matki z dwoma niedźwiadkami. Ale ich przygody to efekt mojej fantazji. Żeby trafić do dzieci. Za to pomiędzy rozdziałami fabularnymi są notki z wyjaśnieniami, faktami, ciekawostkami.
Czytając książkę, rozmyślałam, jak udało się pani tak dobrze wczuć w rolę i opisywać świat widziany oczami małego niedźwiadka. Przekonująco! Adam Wajrak skomentował: „gdyby niedźwiedzie mówiły w ludzkim języku, jestem pewien, że usłyszelibyśmy od nich historie takie jak ta”. I nagle mnie olśniło – przecież te dwa małe, rozrabiające i poznające świat niedźwiadki są jak mali chłopcy. Pani ma dwóch synów, prawda?
Tak, to dzięki nim powstała ta książka! I dzięki wielu wspaniałym „niedźwiedziologom”, przyrodnikom, naukowcom, miłośnikom „dzikości”.
Książka:
Renata Kijowska, „Kuba Niedźwiedź. Historie z gawry”, il. Anna Łazowska, wyd. Znak, Kraków 2018.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.