Tajwan, czyli Republika Chińska, jest jak gruba sól codziennie sypana na otwartą ranę chińskiego patriotyzmu – ten nie dopuszcza myśli o istnieniu dwóch państw chińskich i domaga się powrotu zbuntowanej prowincji pod władzę kontynentalnej macierzy. Mieszkańcy i władze, przyzwyczajeni do ostrej retoryki wielkiego sąsiada, byli w stanie wypracować różne strategie koegzystencji. Relacje układały się raz lepiej, raz gorzej, ale ostatnie kilka lat przyniosło zasadniczą zmianę w czynach i słowach.

Od 2016 roku, w którym wybory na wyspie wygrała proniedpodległościowa Demokratyczna Partia Postępowa (DPP), Pekin zachowuje się coraz bardziej konfrontacyjnie. Na przykład przeprowadza potężne ćwiczenia wojskowe w Cieśninie Tajwańskiej czy zastrasza międzynarodowe firmy i zmusza je, aby na swoich stronach internetowych opisywały Tajwan jako lokalizację w Chinach. Za pomocą zawoalowanej groźby doprowadził ostatnio kilkadziesiąt najważniejszych linii lotniczych świata do szybkiego zaktualizowania listy destynacji, dzięki czemu, również nasz LOT zaczął uważać, że Tajwan to jedno z miast na terenie Chin. Tajwan jest metodycznie wypychany z różnych organizacji międzynarodowych, bo w jednym gremium nigdy nie starcza miejsca dla niego i ChRL.

Chiny wzięły też na tapet garstkę państw uznających państwowość Tajwanu i metodycznie, za pomocą dyplomacji brzęczącego pieniądza, doprowadzają do zerwania relacji i nawiązywania kontaktów z ChRL. Ostatnio, na początku maja, zrobiła to Dominikana, czym zmniejszyła liczbę państw uznających Tajwan do skromnych siedemnastu – potęg rangi Hondurasu, Kiribati czy Wysp Salomona. Wokół Tajwanu robi się coraz bardziej pusto i zimno.

Prezydentka Tsai Ing-wen zdecydowała się na apel do społeczności międzynarodowej chyba z poczucia bezsiły. Postanowiła ostrzec świat przed tym, co jej zdaniem, czeka wszystkich ze strony Chin. Nie bała się powiedzieć, że jej mała ojczyzna czuje coraz większą i brutalniejszą presję i wezwała resztę świata do „powstrzymania Chin”. „To nie jest tylko wyzwanie stojące przed Tajwanem, to wyzwanie dla całego regionu i świata jako całości, ponieważ dzisiaj Tajwan, a jutro jakikolwiek inny kraj może zostać zmuszony do stawienia czoła ekspansji Chin”. Stawka jest wysoka – Tsai uważa, że „pewnego dnia Chiny zaczną wpływać na demokrację, wolność i swobodę gospodarczą” innych państw. Zwróciła się też z apelem o jedność: „Musimy wspólnie pracować nad wzmocnieniem naszych demokratycznych wartości i wolności po to, by zminimalizować hegemoniczne zapędy Chin”.

Jak na razie apel prezydentki Tajwanu wzbudził oficjalną reakcję w tym jedynym kraju, do którego nie był skierowany, czyli w Chinach. Rzecznik prasowy Biura ds. Tajwanu zarzucił Tsai, że jej celem jest „wywołanie wrogości pomiędzy współrodakami”, co więcej, „spiskuje, pragnąc powstrzymać wielki renesans narodu chińskiego”, ale Pekin znów tak bardzo się nie boi, bo wie, że prezydentka „przecenia swój wpływ”.

Nie da się ukryć, że to dość trafna konkluzja. Głos Tsai nie wywołał żadnej politycznej reakcji, choć zauważyły go media na całym świecie. Tajwan może obecnie tylko mocno trzymać kciuki za napięte relacje amerykańsko-chińskie. Nadchodząca wielkimi krokami wojna handlowa jest szansą dla wyspy na wzmocnienie swej więzi ze Stanami Zjednoczonymi. Nie brzmi to jak pozycja podmiotowego gracza w międzynarodowych sporach, ale rola pionka w konflikcie USA–Chiny może okazać się jedynym ratunkiem dla pięknej Formozy. Think tanki w Chinach już pracują nad tajwańską wersją polityki „jednego kraju, dwóch systemów”, którą zastosowano po odzyskaniu Hongkongu z rąk Wielkiej Brytanii w 1997 roku. Co ciekawe, w opublikowanym w tym tygodniu wywiadzie z ekspertem do spraw międzynarodowych Yan Xuetongiem, dyrektorem Institute for International Relations na Uniwersytecie Tsinghua, kwestia tajwańska pojawiła się jako jedno z najważniejszych wyzwań stojących przed Chinami w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Naukowiec uznał, że ogłoszenie niepodległości wyspy może pociągnąć za sobą realną groźbę całkowitego impasu w relacjach amerykańsko-chińskich. Jego zdaniem w naszym już bipolarnym świecie – tak, wielobiegunowość to już przeszłość – wszystkie kraje będą musiały opowiedzieć się po czyjejś stronie, czyli Zachodu albo Chin. Tertium non datur.

Tsai Ing-wen też o tym wie, ale nie traci ducha. Zakończyła wywiad, zagrzewając siebie i innych do przyszłych wyzwań: „Oczywiście, że czasami czujemy się przygnębieni, ale dla narodu tajwańskiego nie istnieje opcja «poddać się»”.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Pixabay.com