Szanowni Państwo!
„Nasza gospodarka już teraz potrzebuje pracowników spoza Polski, a w przyszłości będzie ich potrzebować coraz więcej”. Kto to powiedział? Nie, to nie fragment wypowiedzi zachodnioeuropejskiego entuzjasty multi-kulti. Nie jest to także fragment wypowiedzi członka opozycji politycznej.
To słowa… ministra inwestycji i rozwoju w rządzie Prawa i Sprawiedliwości! Jerzy Kwieciński, o którym tu mowa, wydaje się być mocno na kontrze wobec ostrej linii antyimigracyjnej, nie bez powodu utożsamianej z obecnym rządem. Mało tego, ministerstwo przyznaje, że imigracja zarobkowa do Polski nie ma charakteru czasowego i rotacyjnego, ale jak najbardziej trwały. Krótko mówiąc, ludzie o innym kolorze skóry, ubiorze i mówiący w innych językach – których coraz częściej widać na ulicach większych polskich miast – to nie przypadek ani przelotne zjawisko, ale zmieniająca się rzeczywistość. Wbrew publicznym zaklęciom niektórych polityków rządu, migrantów nie tylko nie da się zatrzymać – oni już tu są. I zapewne nie wiedzą, co na ich temat opowiadają członkowie PiS-u.
Rodzi się zatem pytanie, jaka jest prawda o imigracji do Polski.
W odpowiedzi na nasze pytanie rzecznik Urzędu ds. Cudzoziemców, Jakub Dudziak, wyjaśnia, że:
„Od początku 2015 roku liczba cudzoziemców, którzy posiadają ważne dokumenty uprawniające do pobytu w Polsce, wzrosła o około 200 tysięcy osób. Ważne zezwolenia na pobyt posiada obecnie 351 tysięcy cudzoziemców. Najwięcej z nich przebywa w województwie mazowieckim, gdzie swój pobyt zarejestrowało około 113 tysięcy osób. Kolejnymi najpopularniejszymi regionami wśród obcokrajowców są województwa: małopolskie (33 tysięcy osób), dolnośląskie (31 tysięcy) oraz wielkopolskie (24 tysięcy). Największy wzrost dotyczy obywateli Ukrainy – o około 135 tysięcy osób (z 28 tysięcy w 2013 roku do 163 tysięcy obecnie). Różnica wynika głównie ze wzrostu liczby zezwoleń na pobyt czasowy o około 110 tysięcy (z 12 tysięcy do 125 tysięcy). W 2013 roku obywatele Ukrainy stanowili 15 procent populacji cudzoziemców w Polsce, a obecnie jest to 46,5 procent”.
A to dane dotyczące jedynie osób mających „normalne” pozwolenia na pracę. Znacznie więcej jest takich, które pracują w naszym kraju na kontrakty krótkoterminowe.
I tu najbardziej zdumiewająca informacja na temat migracji do Polski: „W roku 2017 Polska stała się globalnym liderem, jeśli chodzi o import cudzoziemskiej sezonowej, krótkoterminowej siły roboczej. Większym niż Stany Zjednoczone”, mówi dr hab. Paweł Kaczmarczyk, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.
Ale i to jeszcze nie wszystko. Otóż, wbrew własnej antyimigracyjnej retoryce, rząd Prawa i Sprawiedliwości nie zamierza z tymi tendencjami walczyć. Wręcz przeciwnie! Rząd Mateusza Morawieckiego chce jeszcze szerzej otworzyć drzwi dla imigrantów zarobkowych. Konkretne rozwiązania przygotowywane właśnie przez Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju mają służyć, jak czytamy na stronach MIiR, „przyciąganiu pracowników i przedsiębiorców z zagranicy” i wspierać „pracodawców poszukujących pracowników za granicą oraz cudzoziemców poszukujących informacji o pracy w Polsce”. Dokument ze szczegółowymi propozycjami ma zostać przedstawiony „w połowie roku”, czyli dosłownie w najbliższych dniach.
Niełatwo się zatem zorientować, jaką politykę migracyjną prowadzi się w rzeczywistości. Jak to możliwe? Przecież jeszcze nie tak dawno ta sama partia odmawiała przyjmowania napływających z Bliskiego Wschodu i Afryki uchodźców, tłumacząc, że wielu z nich to nie uchodźcy, ale imigranci zarobkowi właśnie. Czy w ciągu kilkunastu miesięcy Polska przeszła od kraju, który nie chce u siebie zagranicznych pracowników, do takiego, który aktywnie ich poszukuje? Czy w obliczu zbliżających się wyborów PiS obawia się powiedzenia prawdy? Czy sprawdza się przysłowie: „Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”?
Zwolennicy działań rządu mogliby powiedzieć, że nie ma tu żadnej sprzeczności – migrantów zarobkowych potrzebujemy, ale z państw „bliskich” nam kulturowo, stąd właśnie otwartość na migrantów z Ukrainy. Rzecz jednak w tym, że – jak donosił „Dziennik. Gazeta Prawna” – w najnowszych rozwiązaniach polskie władze planują ułatwić dostęp do naszego rynku pracy nie tylko Ukraińcom, lecz także mieszkańcom Wietnamu i Filipin oraz innych państw Azji Południowo-Wschodniej. Minister Jerzy Kwieciński w wywiadzie z marca dla PAP mówił, że „chcemy stworzyć profesjonalny system zachęt do podejmowania pracy i osiedlania się w naszym kraju”.
Ilu migrantów może w najbliższym czasie trafić do Polski? „Połowa polskich przedsiębiorstw zgłasza problemy z zatrudnieniem pracowników, co przekłada się na około ponad 150 tysięcy wolnych miejsc pracy i liczba ta szybko rośnie – o około 20 procent w stosunku do ubiegłego roku”. – odpowiada wiceminister inwestycji i rozwoju Paweł Chorąży w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. Jak tłumaczy, dalsza aktywizacja zawodowa Polaków napotyka coraz większe trudności, a w tej sytuacji imigracja jest znacznie łatwiejszym i szybszym rozwiązaniem.
Czy takie rzeczywiście są potrzeby polskiego rynku pracy i co stanie się z nowo zatrudnianymi imigrantami wraz z pogorszeniem się sytuacji gospodarczej? „Trzeba odpowiedzieć sobie na to zasadnicze pytanie: czy chcemy być średnim krajem europejskim, czy silnym, liczącym się państwem. Do tego potrzebujemy 50–60 milionów mieszkańców”, mówi dla odmiany Cezary Kaźmierczak, przewodniczący Związku Przedsiębiorców Polskich, w rozmowie z Filipem Rudnikiem. Jego zdaniem procesów migracyjnych nie da się powstrzymać, ponieważ wraz z rosnącymi płacami „stajemy się coraz bardziej atrakcyjni. Pakistańczycy nie przyjeżdżają tu przecież po to, żeby zobaczyć Wawel – tylko dlatego, że można u nas żyć w miarę dostatnio”, twierdzi Kaźmierczak i dodaje, że w tej sytuacji imigrantów musimy szukać na całym świecie i robić to „z pewnym wyrachowaniem”.
Ale nawet jeśli pracownicy z egzotycznych dla Polaków państw znajdą dla siebie trwałe miejsce pracy, to nie wyczerpuje potencjalnych problemów związanych z nową polityką rządu. Na pierwszym miejscu jest oczywiście problem ich integracji i asymilacji, czy szerzej – społecznych reakcji na ich przybycie.
W tej chwili mamy bowiem do czynienia z wysoce niebezpiecznym paradoksem: oto rząd szeroko otwiera drzwi dla migrantów zarobkowych, jednocześnie posługując antyimigrancką retoryką w stosunku do przybyszów z innych części świata. I ostrzega przed… zgubnymi skutkami migracji! Dość przypomnieć cytaty prominentnych polityków PiS-u. „To jest konsekwencja polityki multi-kulti”, mówił po zamachach w Nicei ówczesny minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak. Ten sam minister po zamachach w Londynie mówił z kolei, że „uleganie polityce multi-kulti oraz poprawności politycznej przynosi «tragiczne żniwo»” . W słynnym wywiadzie dla niemieckiego „Bilda”, ówczesny minister spraw zagranicznych, Witold Waszczykowski, przekonywał z kolei, że Polska nie będzie zmierzać do „nowej mieszanki kultur i ras”, bo to „nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi, polskimi wartościami”. Wreszcie, jeszcze w czasie kampanii wyborczej sam Jarosław Kaczyński straszył, że migranci mogą przenosić pasożyty i groźne, dawno niewidziane w Europie choroby.
Te wszystkie – i wiele innych – wypowiedzi czołowych polityków PiS-u od wielu miesięcy tworzą w Polsce atmosferę zagrożenia napływem obcych kulturowo migrantów, czemu – jak informuje Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich – towarzyszy wzrost liczby ataków na już mieszkających w Polsce cudzoziemców. Ciekawym miernikiem zmiany stosunku Polaków do cudzoziemców były też wyniki ostatnich badań CBOS-u dotyczących sympatii do innych narodów. Po raz pierwszy żaden z wymienionych narodów nie cieszył się sympatią przynajmniej 50 procent ankietowanych. Do znajdujących się na pierwszym miejscu Czechów i Włochów z sympatią odnosi się tylko 44 procent ankietowanych. Wietnamczyków – którym rząd chce ułatwić dostęp do polskiego rynku pracy – lubi… 21 procent ankietowanych, a niechęć do nich wyraża niemal co trzeci ankietowany!
„Polskie społeczeństwo od trzech lat karmione jest ksenofobiczną narracją, a jednocześnie liczba cudzoziemców w kraju rośnie. […] Polska jest jeszcze w tym miejscu, że może wykonać krok do tyłu i uniknąć błędów popełnionych przez inne kraje zachodnie” – mówi wprost Draginja Nadażdin, szefowa polskiego oddziału Amnesty International, w rozmowie z Jakubem Bodzionym. „Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że jeżeli tu przybędą ludzie z Ukrainy, Wietnamu, Pakistanu, Filipin, Bangladeszu, krajów afrykańskich, to nie mogą zostać wykluczeni ze społeczeństwa. Inaczej skończy się to źle dla nas. W naszych rękach leży odpowiedzialność za kontakty na linii polskie społeczeństwo i pierwsza generacja migrantów”.
Bo właśnie na tym polega największe zagrożenie wynikające z polityki rządu. Sprowadzanie do kraju dużej liczby migrantów przy jednoczesnym stymulowaniu nastrojów antyimigranckich i bez wyraźnego mówienia Polakom, ilu imigrantów potrzebujemy oraz jak planujemy ich asymilować, to przepis na katastrofę. Wolta, jakiej dokonuje w kwestii imigracji rząd PiS-u, pokazuje też, że składana przez Prawo i Sprawiedliwość oraz inne antyestablishmentowe partie w Europie obietnica kontroli „nad imigracją, nad wielkim kapitałem, nad wpływami globalnych graczy – która daje wyborcom poczucie bezpieczeństwa” okazuje się „wielkim blefem”, pisał na naszych łamach Łukasz Pawłowski. Rzekomo niezłomny rząd musi się ugiąć pod banalnymi wymaganiami rynku pracy. Robi to jednak w najgłupszy możliwy sposób.
W zglobalizowanym świecie, w którym przepływ kapitału i ludzi jest łatwiejszy niż kiedykolwiek wcześniej, państwa zamożne – a do nich zalicza się Polska – nie są w stanie powstrzymać napływu migrantów. Nie ma w tym absolutnie nic złego. Ważne jednak, by nie fundować nam antyimigracyjnej retoryki. Odpowiednio przygotować na to obywateli i jawnie pokazać, że nad całym procesem sprawuje się jakąś formę kontroli. Stwierdzenie, że migrantów sprowadzamy, bo tego „wymaga gospodarka”, z pewnością nie wystarczy. Prawo i Sprawiedliwość szło do wyborów z obietnicami niepowtórzenia błędów w polityce migracyjnej popełnionych na przestrzeni dekad przez państw zachodnioeuropejskie. Działania tej partii pokazują jednak, że tej obietnicy nie ma zamiaru zrealizować.
A nikt za nas polskiej polityki migracyjnej nie napisze. Wbrew pozorom, żadne impulsy do działania z zewnątrz w tej sprawie nie napłyną. „Po ostatnim szczycie wydano oświadczenie na tyle rozmyte i pełne wewnętrznych sprzeczności, by każdy mógł zadeklarować sukces” – mówi „Kulturze Liberalnej” korespondent tygodnika „The Economist” Tom Nuttall. I ostrzega, że przy wdrażaniu porozumienia w życie czekają nas niezliczone spory o to, jak te zapisy rozumieć.
Nie tak dawno, po nowelizacji ustawy o IPN, lewicowy publicysta Jakub Majmurek pisał, że PiS przy tej okazji pokazało jak „nie zjeść ciastka i nie mieć ciastka” – ustawę ostatecznie zmieniono, ale ogromne szkody i tak zdążyła wyrządzić. W przypadku imigracji do Polski może być tak samo – migranci do Polski i tak przyjadą, ale zamiast związanych z tym korzyści zostaniemy ze społecznymi gniewem, politycznymi zawirowaniami i łatką ksenofobów.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Jakub Bodziony, Filip Rudnik, Tatiana Barkovskiy
Ilustracje: Dawid Malek, DMg. design