Interesuje mnie operacja na historii dokonana kilka miesięcy temu i kontynuowana 27 czerwca. Wyrażają się w niej zarówno założenia ogólne podejścia do naszej dyscypliny, jak i konkrety.

Pierwszym założeniem jest to, że wizja przeszłości jest sprawą państwa, które powinno prowadzić „politykę historyczną”. Z mojego punktu widzenia, historyk, który włącza się w „politykę historyczną” inaczej niż poprzez wyniki swoich badań, prostytuuje się zawodowo. Dla mnie historia jest przedmiotem badania, refleksji i dyskusji. Tworzenie czy poparcie jednej wizji przez państwo wszystko to utrudnia – nawet jeśli usuwa się groźbę penalizacji wypowiedzianych poglądów. Państwo nie może się odwrócić od historii (program szkolny, uroczystości, upamiętnienia…), ale raczej powinno minimalizować własną rolę. Padły słowa o tym, że różne kraje, a zwłaszcza Izrael, praktykują politykę historyczną dla własnego bezpieczeństwa, co – jak mówiono – krytycy takiej polityki powinni dostrzec. No więc, zachęcony, dostrzegam. Pytam tylko, czy propagatorzy tej polityki dostrzegają kilka różnic w najnowszych dziejach Żydów oraz Izraela i Polaków – różnic, które tam podkreślają wagę historii oraz pewnej jej wizji. W Izraelu zresztą też pojawiły się elementy różnorakich rewizji historii.

Z mojego punktu widzenia, historyk, który włącza się w „politykę historyczną” inaczej niż poprzez wyniki swoich badań, prostytuuje się zawodowo. | Marcin Kula

Według środowiska rządzącego istnieje tylko jedna historia prawdziwa. Otóż, w moim przekonaniu, znacznie łatwiej dogadamy się co do fałszu w historii niż co do prawdy w historii. Łatwiej można powiedzieć, co jest niewątpliwie zafałszowaniem obrazu dziejów, niż zgodzić się, co jest obrazem prawdziwym. Trudno, nie jesteśmy jedną z nauk przyrodniczych – choć i przyrodnicy podobno nie traktują wyników swoich badań jako tak jednoznacznych, jak byśmy podejrzewali. Tymczasem władze, nawet wycofując się z zagrożenia penalizacją, podtrzymują istotę sensu nowelizacji sprzed kilku miesięcy, są z niej dumne, najpewniej oczekują podniesienia spraw wizji historii na polu cywilno-prawnym, nie zmieniają nieprecyzyjnych punktów nowelizacji (co znaczy: dyskredytacja narodu? Od jakiego procentu członków narodu zaczyna się? Kto jest narodem?).

W obrazie obecnego stosunku świata do Polski, przedstawianego przez obóz rządzący, jest mnóstwo elementów, które zaskakują. Sam przynajmniej nie widzę istotnego pomawiania „narodu” polskiego o kolaborację w Holokauście, nie widzę „hejtu” wobec Polski, nie widzę masowego „antypolonizmu” – i to jeszcze porównywalnego w swej naturze z antysemityzmem. Nie widzę potrzeby „obrony dobrego imienia Polski”, walki o szacunek dla Polski, bronienia honoru Polski i honoru przodków – gdyż nie widzę ataku w tym kierunku. Na całym świecie i wobec pewno wszystkich narodów istnieją różne, w tym negatywne stereotypy. Nie wszyscy ludzie wszystkich narodowości są wszędzie lubiani. O Francuzach nieraz mówi się „żabojady”, o Włochach „makaroniarze” itd. Sam nie chcę takiego mówienia i unikam go, ale też nie wyobrażam sobie premierów tych krajów podnoszących larum z powodu pojawienia się złych czy głupich stereotypów i pomówień. Czy takie podnoszenie sprawy, jak obserwujemy, nie zdradza jakichś kompleksów? Skądinąd takie negatywne opinie mają cechy istotnie odmienne od antysemityzmu. Na skutek nowelizacji ustawy o IPN mogły się zresztą tylko wzmocnić w odniesieniu do Polski i Polaków.

Nie jest prawdą, że Zachód, a zwłaszcza Niemcy, przemilcza momenty historii nie przynoszące im chwały. Nie jest prawdą, jakoby dopiero pod wpływem nowelizacji ustawy o IPN autorytety niemieckie uznały odpowiedzialność Niemców za Holokaust. Od szeregu lat ma miejsce rewizja historii w krajach zachodnich. Prawda, że przez pewien czas po wojnie preferowano milczenie. To się jednak od dawna zmieniło – przede wszystkim wraz z przemianą pokoleniową. Prawda, że zarówno we Francji, jak w Niemczech debata została rozniecona przez historyków z zewnątrz. Nie słyszałem jednak, by prokuratura w którymkolwiek kraju zachodnioeuropejskim, w Ameryce Północnej i Południowej czy w Australii i Nowej Zelandii (bo wszędzie dokonuje się rewizja historii!) podjęła śledztwo przeciwko takiemu badaczowi – o czym w Polsce już niestety słyszałem.

Co nie najmniej ważne, warto pamiętać, że niektóre sprawy są „po prostu” bardzo skomplikowane i wieloznaczne. Znam oczywiście mało chwalebną karierę von Stauffenberga, którego nazwisko padło w tych dniach jako przykład nieuzasadnionego rozdmuchiwania przez Niemców chwały własnej opozycji antyhitlerowskiej. Wiem, że konspirujący oficerowie zwrócili się przeciw Hitlerowi, gdy zobaczyli, czym to wszystko za chwilę zagrozi, a przygotowane przez nich do ogłoszenia teksty też nie były sympatyczne. Chyba jednak lepiej, że zwrócili się przeciw? Chyba ich śmierć coś jednak odkupiła, a w każdym razie zmniejszyła naszą legitymację do ich negatywnego osądu? Chyba lepiej, że Niemcy podnoszą pamięć opozycji antyhitlerowskiej, niżby czyniły odwrotnie? Nie wszystko w historii jest proste jak drut.

Nie jest prawdą, że Zachód, a zwłaszcza Niemcy, przemilcza momenty historii nieprzynoszące im chwały. Nie jest prawdą, jakoby dopiero pod wpływem nowelizacji ustawy o IPN autorytety niemieckie uznały odpowiedzialność Niemców za Holokaust. | Marcin Kula

Sprawa stosunku polskich chrześcijan do polskich Żydów musi być przedmiotem głębokich badań. Nie obejdzie się w nich zarówno bez refleksji nad czasem okupacji, jak poszukiwań sięgających znacznie dalej wstecz, także porównawczych z sytuacją w innych krajach. Sprawy trzeba też rzucić na tło różnorodnych stosunków międzygrupowych. Bardzo ważną kwestią byłaby zadawniona kwestia dystansu grupy chrześcijańskiej i żydowskiej. Nie jest prawdą lansowana obecnie teza o współżyciu obu grup. One żyły nie tyle razem, ile obok siebie – przynajmniej w okresie międzywojennym. Stereotyp Żyda w społeczności chrześcijańskiej był fatalny, działania wobec Żydów też często negatywne – podobnie jak wobec innych mniejszości (choć w wypadku każdej z nich były też akcenty specyficzne).

Łatwo na to odpowiedzieć, że mniejszości też często nie lubiły polskich chrześcijan. Mniejszość jest jednak na ogół słabsza społecznie i bardziej odczuwa negatywy. Otóż dystans i negatywny obraz Żyda sprzed wojny miał bardzo złe skutki w okresie okupacji, nawet tam, gdzie nie wchodziło w grę szmalcownictwo. Nie są to sprawy łatwe do badania, bowiem, poza oczywistymi skrajnościami, nawet takie pojęcia jak „prześladowanie” i „pomoc” nie są tak jasne, jak mogłoby się wydawać.

W staraniach o tytuł „Sprawiedliwych” zdarzył się już podobno wypadek, gdy kandydat zapytany, w czym pomógł Żydom, odpowiedział: „a bo ja wiedziałem i nie doniosłem”. Zagrożenie z powodu istnienia szmalcowników i donosicieli było znacznie większe, niżby to wynikało z ich liczby. Istniała cała gama zachowań pośrednich (ukrywanie za pieniądze, przechowywanie do czasu, gdy ktoś mógł się opłacić…).

Dla oceny zachowania społeczności ważne są proporcje postaw – ale w konkretnych warunkach nie można było oczekiwać masowej pomocy dla Żydów. Pytanie natomiast, jak liczne były zachowania negatywne. Jest oczywiście prawdą, że ci Żydzi, którzy przetrwali w okupowanym kraju, przetrwali dzięki pomocy polskich chrześcijan; nie jest natomiast prawdą, że Polacy sprawdzili się, broniąc swoich współobywateli (taka opinia też padła w masie słów). Ci z polskich chrześcijan, którzy się sprawdzili – sprawdzili się; a ci, którzy nie – to nie. Przedstawiany ostatnio wspaniały obraz nie ma uzasadnienia choćby we wspomnieniach Ireny Sendlerowej, która sama, jak wiadomo, miała ogromne zasługi na rozważanym polu.

Tak czy inaczej, to wszystko są sprawy do studiowania. Doceniam, że nowelizacja ustawy o IPN dopuszcza badania, a deklaracja obu premierów podkreśla, że nie będą wygaszane – aczkolwiek mój niepokój budzi naturalna nieprecyzyjność takich terminów jak działania „naukowe” i „artystyczne”. Także to, że nie widzę entuzjazmu władz wobec badań prowadzonych przez – najaktywniejszy w tej chwili w Polsce na tym polu, bardzo mocny zawodowo – zespół profesor Barbary Engelking i profesora Jana Grabowskiego. Prawda, że ich wyniki nie przynoszą obrazu korzystnego z punktu widzenia „polityki historycznej” – i to nie tylko w kwestii nieudzielania pomocy w konkretnych warunkach, co trzeba mierzyć inną miarą, lecz w zakresie znacznie gorszym. Więc może zostanie ogłoszone, że są sprzeczne z prawdą historyczną? W odniesieniu do Muzeum „Polin”, znakomicie prowadzonego przez mojego wybitnego ucznia, profesora Dariusza Stolę, już słychać echa krytyk, które mogą przynieść złe konsekwencje. Droga jest przetarta. Już raz władze uznały, że trzeba poprawić obraz historii w muzeum (w Muzeum II Wojny w Gdańsku!).

Napisałem kiedyś, przyznaję, książeczkę o dziejach Polski pod tytułem „Zupełnie normalna historia”. Myślę, że taki powinien być kierunek działania historyków. | prof. Marcin Kula

Zdumiewa mnie ciągłe podnoszenie wspaniałości historii Polski. Ciągle mówi się o bohaterskiej Polsce i bohaterskich Polakach. W historii każdego narodu można i należy wskazywać bohaterów. Nie ma jednak sensu stać jako naród przed lustrem i powtarzać – przede wszystkim sobie: „jaki jestem piękny”. Taka postawa byłaby zrozumiała w okresie – powiedzmy – zaborów. W obecnej sytuacji zdradza jakieś niezrozumiałe kompleksy. Napisałem kiedyś, przyznaję, książeczkę o dziejach Polski pod tytułem „Zupełnie normalna historia”. Myślę, że taki powinien być kierunek działania historyków. Określanie przypominania faktów mało chwalebnych mianem „pedagogiki wstydu” zakłada trzymanie się z góry ustalonej jako „prawdziwa”, chwalebnej wizji historii. To nie jest podejście badawcze.

Nie jest prawdą, jakoby w III RP przemilczano bądź zakłamywano historię. Przeciwnie, wykonano bardzo dużą pracę w kierunku lepszego jej poznania. Prawda, że nie deklamowano na okrągło o bohaterstwie Polski i Polaków. Sam jednak nie mam o to pretensji. Za właściwe uważam analityczne, a nie hagiograficzne podejście do dziejów.