W lipcu mija 70 lat od otwarcia Wystawy Ziem Odzyskanych we Wrocławiu. Na użytek wewnętrzny tamto wydarzenie było obliczone jako festiwal propagandy rządów Bieruta i osiągnięć Gomułki, ówczesnego Ministra Ziem Odzyskanych. Wobec zagranicy miało ugruntować prawo Polski do jej nowych zachodnich terytoriów, które zresztą przez wiele kolejnych lat pozostawało niepotwierdzone. Rzeczywisty dorobek cywilizacyjny Dolnego Śląska, Ziemi Lubuskiej czy Pomorza pozostawał wtedy raczej na dalszym planie, czemu trudno się dziwić po zaledwie trzech latach od wojny.
Musiało minąć kilkadziesiąt lat, by w pełni docenić znaczenie tej wymiany. Polska i jej mieszkańcy przesunęli się na zachód nie tylko terytorialnie, ale także cywilizacyjnie i kulturowo. Już sam klimat Ziem Zachodnich ze swoimi łagodnymi zimami i długim okresem wegetacyjnym nie pozostawał bez znaczenia, choćby dla rozwoju rolnictwa. Przewaga technologiczna ziem poniemieckich nad zacofanymi kresami za Bugiem tym bardziej nie pozostawiała wątpliwości. W większości dolnośląskich rodzin do dziś zachowały się wspomnienia przesiedleńców zdumionych swoimi nowymi domami z bieżącą wodą i „elektryką”, widzących gospodarstwa pełne sprzętów mechanicznych czy porządne utwardzone drogi. Częściej zresztą budziło to w nich niechęć niż radość. Prości rolnicy ze wschodu najzwyczajniej nie potrafili obsługiwać maszyn rolniczych, więc te zarastały chwastami albo od razu były złomowane. Norman Davies w książce „Mikrokosmos” wspomina o niechęci ludzi do dbania o obce, ceglane domy, które przez lata popadały w ruinę. Dopiero na przełomie lat 50. i 60., kiedy dorastały pierwsze pokolenia urodzonych tutaj Polaków, mieszkańcy nabierali odwagi, by bardziej się zadomowić.
Ale i tak zaplecze infrastrukturalne Ziem Zachodnich do dziś stoi na lepszym poziomie niż reszty Polski. Wytyczona jeszcze przez nazistów autostrada A4 przez dziesięciolecia była jedyną polską trasą szybkiego ruchu. Podobnie z koleją. Mimo że aż do lat 90. małe linie kolejowe po prostu likwidowano, do dziś cały zachód jest pokryty gęstą siecią tras i połączeń, także wokół mniejszych miast. Nierzadko wciąż nie w pełni wykorzystywanych. Nawet Wrocław dotąd nie potrafi dostrzec potencjału odziedziczonej po Breslau miejskiej siatki kolejowej. Zamiast tego, władze miejskie wolą snuć mrzonki o budowie metra albo tunelach średnicowych.
Mimo dekad zaniedbań i budowlanej tandety, dziedzictwo kulturowe Zachodu objawia się w cudem zachowanych miejscach. To nie Małopolska czy Mazowsze, ale Dolny Śląsk jest najbogatszym w zabytki regionem w Polsce. | Piotr S. Kozdrowicki
Ziemie Zachodnie dostały w spadku po dawnych właścicielach także zupełnie inną strukturę własnościową i rolną. Do dziś aż nazbyt widoczna jest różnica w krajobrazie między poszatkowanymi poletkami choćby dawnej Kongresówki a szerokimi po horyzont łanami pól pod Ślężą. Inne osiągnięcia infrastrukturalne, nawet tak oczywiste jak melioracja, często są dopiero na nowo przywracane. Przywracane – bo w wielu wypadkach wystarczy po prostu oczyścić dawno wytyczone kanały i zbiorniki, by zorientować się, że rzeki przestają być śmiertelnym zagrożeniem po każdych wiosennych roztopach.
Bogactwo kulturowe miast i miasteczek widać w ich wyglądzie. Ziemowit Szczerek zauważył kiedyś, że wystarczy przekroczyć granicę między Mazowszem a Mazurami, by nawet małe wioski zaczęły mieć spójną architekturę, układ zabudowy, wręcz swój własny skyline. Te uwarunkowania bywają zresztą do dziś ignorowane. Na mapach mazurskich, pomorskich czy dolnośląskich miejscowości bez trudu da się dostrzec różnicę między harmonijną i spójną urbanistyką sprzed wojny oraz chaotyczną powojenną zabudową rozrastającą się bezładnie od wczesnego komunizmu aż do dziś. Mimo dekad zaniedbań i budowlanej tandety, dziedzictwo kulturowe zachodu objawia się w cudem zachowanych miejscach. To nie Małopolska czy Mazowsze, ale Dolny Śląsk jest najbogatszym w zabytki regionem w Polsce. W promieniu stu kilometrów od Wrocławia dosłownie każde miasteczko może pochwalić się swoim własnym zamkiem lub pałacem – w wielu wypadkach zaprojektowanym lub ozdabianym przez artystów europejskiej klasy. Te z nich, które miały szczęście przetrwać i znaleźć dobrych gospodarzy, dziś przyciągają turystów i stanowią tło dla przeróżnych wydarzeń kulturalnych.
Wielka powojenna migracja wymusiła na przesiedleńcach szczególny zbiór postaw. Konieczność porzucenia zamieszkiwanych od pokoleń ziem pod Lwowem czy Wilnem oznaczała zerwanie ciągłości rodzinnej, społecznej i kulturowej – a co za tym idzie, osłabienie znaczenia tradycyjnej obyczajowości. Życie na niebezpiecznych także wiele lat po wojnie Ziemiach Odzyskanych wzmagało zaradność, przedsiębiorczość, potrzebę samowystarczalności. Cnoty nieprzesadnie gloryfikowane w peerelowskiej propagandzie jako „pionierskie”. Wreszcie mieszkanie w poniemieckim otoczeniu wymusiło trwającą dekady strategię adaptacyjną: od wrogości, przez ignorowanie, zaakceptowanie i wreszcie troskę o dziedzictwo tych ziem. Niemieckojęzyczne szyldy, dawniej zdrapywane lub zamalowywane, dziś są z pieczołowitością utrwalane jako świadectwo ciągłości historycznej miejsca. Od wielu lat książki i albumy o (niemieckiej, austriackiej, czeskiej…) historii regionu są stałym działem każdej dolnośląskiej księgarni. „Germańskość”, „pruskość” czy „czeskość” miejsc drażni już raczej nielicznych, dla pozostałych jest powodem do dumy – i dochodowych interesów. Ziemie Zachodnie niejako wymusiły więc bardziej otwartą i tolerancyjną postawę ich powojennych mieszkańców.
Efekty tego konglomeratu sprzyjającego zaplecza infrastrukturalnego oraz szczególnego rodzaju postaw społecznych są doskonale widoczne. Województwa ściany zachodniej i północnej wypadają lepiej od reszty kraju w większości wskaźników socjoekonomicznych: bezrobocia, wysokości zarobków, znajomości języków obcych czy ogólnego standardu życia. Ma to zresztą bezpośrednie przełożenie na kwestie polityczne i światopoglądowe. Dzisiejsze podziały polityczne wyznaczające polski „liberalny” zachód i „konserwatywny” wschód, przebiegające dokładnie na granicach dawnych zaborów, zostały już doskonale zbadane, choć nie zawsze przekładają się na sztywny podział PO–PiS. W czasach PRL obok Warszawy to Gdańsk i Wrocław były głównymi ogniskami opozycji antykomunistycznej. Nie tylko solidarnościowej, ale przybierającej czasem tak niepospolite barwy jak Pomarańczowa Alternatywa. Dziś w programach i deklaracjach nawet mniejsze miasta Zachodu (choćby Świdnica, Głogów, Szczecin) chętnie odwołują się do otwartości na inne kultury. A Wrocław, z ponad 10 procentami cudzoziemców (głównie Ukraińców) w całkowitej populacji miasta, programami asymilacji i pełnomocnikami do spraw osób przyjezdnych, de facto staje się polskim liderem przyjmowania imigrantów.
„Germańskość”, „pruskość” czy „czeskość” miejsc drażni już raczej nielicznych, dla pozostałych jest powodem do dumy – i dochodowych interesów. Ziemie Zachodnie niejako wymusiły więc bardziej otwartą i tolerancyjną postawę ich powojennych mieszkańców. | Piotr S. Kozdrowicki
Paradoksalnie więc, przesiedleńcy z zacofanych wschodnich rubieży II RP przyczynili się do stworzenia liberalnej ściany zachodniej dzisiejszej III RP. Mieszkańcy Pomorza, Ziemi Lubuskiej czy Dolnego Śląska z konieczności sami na sobie przećwiczyli kształcenie się w tolerancji. Dla porównania, nieobarczone żadnymi migracjami obszary między Wisłą a Bugiem są dziś polskim „pasem biblijnym”, ostoją konserwatyzmu. Ziemie Odzyskane zaś mentalnie oraz materialnie związały Polskę z Zachodem i z kulturą europejską. Nawet uwzględniając krwawy koszmar wojny i nędzną stagnację powojennego półwiecza, zyski wciąż przewyższają straty. Ziemie Zachodnie, odzyskane pod przymusem i 70 lat temu przez nikogo niechciane, okazały się wspaniałym prezentem, jaki Polska dostała od historii.
* Tekst wyraża poglądy autora.
** Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Nieznansky [CC BY 3.0]; Źródło: Wikimedia Commons