Ostatnie trzy powieści Krzysztofa Vargi – „Aleja Niepodległości” [2010], „Trociny” [2012] i „Masakra” [2016] – oraz zbiór opowiadań „Egzorcyzmy księdza Wojciecha” [2017] nie wywołały chyba tak wielkiego oddźwięku krytycznego, jak wydany kilka lat wcześniej „Nagrobek z lastryko” [2007]. Dlaczego? Nie są one bynajmniej literackim niewypałem, w momencie publikacji miały jednak swoistą „konkurencję” w postaci eseistyki tego samego autora. Wydana przez Czarne „trylogia węgierska” Vargi, na którą składają się „Gulasz z turula” [2008], „Czardasz z mangalicą” [2014] i „Langosz w jurcie” [2016], przyniosła błyskotliwe teksty poświęcone historii i współczesności Węgier, ich polityce i kulturze, architekturze i rytuałom społecznym „kraju samobójców”, pokazanym z perspektywy… węgierskiego stołu (nie bez powodu pojęcia kulinarne stały się źródłem tytułowych metafor).
Eseistykę Vargi określić można zasadnie jako pisarstwo mocno zahaczające o historię idei. Autor stara się w niej zgłębić węgierską wyobraźnię symboliczną, jej najważniejsze punkty orientacyjne i świętości, ale też obsesje i lęki, do czego pretekstem jest zawsze hedonistyczna narracja o zaskakująco mrocznych urokach madziarskiej kuchni. Za błahą przesłoną opowieści o pożeraniu kolejnych gulaszy, zup rybnych i innych dań, książki Vargi skrywają nasycone melancholią, rozpaczą i resentymentem węgierskie widzenie świata. Co więcej, eseje te są także dwuznacznym hołdem dla prywatnego dziedzictwa autora, Polaka i Węgra jednocześnie, stąd wycieczki w głąb pamięci (własnych wizyt w drugiej ojczyźnie) i historii rodzinnej (wątek ojca i jego budapesztańskich losów). Jeśli do wyliczonych wyżej cech charakteryzujących eseistyczną trylogię Vargi dodamy mnogość faktów, błyskotliwie gawędziarski styl narracji i kontekst, czyli widoczny w ostatnich latach tryumf literatury non-fiction, to owo przesunięcie akcentów krytycznoliterackiego zainteresowania z beletrystyki na eseistykę Vargi stanie się dużo bardziej zrozumiałe.
Jest jeszcze jeden ważny powód, dla którego – być może – to właśnie „węgierskie” narracje Vargi przykuwały większą uwagę niż ukazujące się równolegle powieści. Autor konsekwentnie rozwija w tych ostatnich ten sam pomysł: najczęściej mamy w nich do czynienia z bardzo długim, dygresyjnym monologiem sfrustrowanego mężczyzny w średnim wieku, dokonującego wielkiego, złośliwego rozliczenia ze światem i samym sobą. Przyznaję: powtarzalność tego zabiegu nie przeszkadza mi w jakimś znaczącym stopniu, sądzę jednak, że ciągnące się setkami stron tyrady przeciwko światu, których struktura fabularna jest najczęściej pretekstowa, mogą okazać się dla wielu czytelników i czytelniczek nużące. Tego typu narracje mają w sobie bowiem zwodniczy urok – „dyskurs frustracyjny” wydaje się nieść silny potencjał krytyczny (w relacji do rzeczywistości społeczno-politycznej) i analityczny (w dziedzinie psychologii głównego bohatera i czytelnika), finalnie jednak ogranicza refleksję w samozwrotnych gestach wielkiego zniechęcenia i zatrzymuje bohatera w tym samym miejscu (fabularnie i na poziomie charakterologicznym).
Całe szczęście pisarstwo Vargi obronić można przed tego typu zarzutami przywołaniem stanu, którego owa kolista struktura narracyjna jest reprezentacją – to znaczy melancholii, znaku rozpoznawczego twórcy od lat 90. Varga podrzuca nam w powieściach portrety kolejnych życiowych abnegatów, którzy mają nam do przekazania prostą prawdę: jest im już wszystko jedno, a świat jest przeraźliwie banalny i odstręczający. Podejrzewam, że przesłanie to budzić musi złość tych wszystkich komentatorów i komentatorek najnowszej literatury, którzy chcieliby w niej widzieć narzędzie emancypacji z jednej, bądź utwierdzania tradycyjnych wartości z drugiej strony ideowej barykady. Tym bardziej, gdy ukazuje się kolejna powieść oparta na tym samym pomyśle. Czyż jednak w tym ujęciu – na przekór lewicowej i konserwatywnej wizji świata – melancholia nie jest naprawdę kontestatorską wartością? A może – i tu wkraczamy już w krąg problemów poruszonych w najnowszej powieści autora – jest jednak dowodem na dekadencki schyłek indywidualistycznej, liberalnej kultury Zachodu?
Summa środkowoeuropejskiego intelektualisty
W „Sonnenbergu” – zacznijmy od tego rozpoznania – Varga spróbował połączyć dwa opisane wyżej, sprawdzone pomysły pisarskie, powieść wydaje się przez to jednak w pierwszym kontakcie nieco niespójna. Monolog Andrása, budapesztańskiego literaturoznawcy w średnim wieku, jest jakby ciągiem dalszym tyrad znanych już z „Trocin” czy „Alei Niepodległości”, w których nie brak i smętnych refleksji o upadku kultury, i erotomanii, i satyrycznych portretów drobnomieszczaństwa. Z drugiej strony, liczne partie powieści, szczególnie te, które opisują wędrówki bohatera dzielnicami stolicy Węgier, czy te poświęcone kuchni Madziarów, przypominają fragmenty trylogii eseistycznej i układają się w wielką apologię Budapesztu.
Idźmy dalej: narracja rozpada się jeszcze głębiej, gdy András zaczyna snuć wspomnienia ze swojego dzieciństwa, przede wszystkim związane z tajemniczą ucieczką ojca, wieczną obsesją narratora (tu dostrzegamy najsilniejszy trop melancholijny, bo zniknięcie ojca uniemożliwia synowi przeżycie żałoby).
Niespójność konstrukcyjna „Sonnenbergu” okazuje się jednak pozorna, a przynajmniej celowa, ponieważ usprawiedliwiona treścią utworu. Powieść została napisana niczym barokowa, rozrastająca się we wszystkich kierunkach sylwa, w której zgromadzone zostaje wszystko, co definiuje społeczną i psychologiczną kondycję Andrása, oraz jako summa gromadząca doświadczenia współczesnego środkowoeuropejskiego intelektualisty. Autor, używając gęstej, dygresyjnej i z rzadka przeplatanej dialogami narracji, próbuje prześledzić wszystkie ścieżki, którymi podążało i podąża dziś życie świadomego, związanego z mieszczańską, liberalną formacją ideową mieszkańca postkomunistycznej i proeuropejskiej metropolii (wszystko jedno, czy jest to – jak w powieści – Budapeszt, czy Warszawa).
Na dobrą sprawę można by podzielić „Sonnenberg” na szereg samodzielnych opowiadań powiązanych postacią głównego bohatera. Łatwo sobie wyobrazić, że jako niezależne historie czy eseje mogą funkcjonować na przykład opisy dzielnicy Zugló, portret babci bohatera (nałogowej palaczki i fanatyczki religijnej), historia szalonego stosunku odbytego na najważniejszym budapesztańskim cmentarzu, losy przyjaciela Andrása, Attili (wielkiego miłośnika sportu i rewolucji politycznych), uwagi o związkach między węgierskością i kalwinizmem, historie o węgierskiej frustracji sportowej czy powikłane dzieje sojuszu politycznego z III Rzeszą (powiązane z losami ojca narratora). Jako całość tworzą one jednak bardzo pełny, przesycony szczegółami i skojarzeniami portret mentalny Andrása – reprezentanta określonej, przemijającej formacji kulturowej. Gdybyśmy tego nie zauważyli, Varga podsuwa nam jeszcze jedną postać – skonstruowaną w prostszy sposób, więc czytelniejszą jako alegoria: Laciego. Przyjaciel Andrása, agent literacki, człowiek dobrego smaku i wyjątkowej kultury osobistej, zdystansowany klerk, zdaje się modelem typowego, zanurzonego w kulturze wysokiej intelektualisty. Jego śmierć w ostatnich partiach książki to dość oczywista sugestia autora, że reprezentowany przezeń model światopoglądowy odchodzi w przeszłość.
Rys pierwszy: hedonizm
Kim jest zatem András jako człowiek i jednocześnie figura środkowoeuropejskiego intelektualisty? Na pierwszy plan jego portretu wydobywa Varga rys hedonistyczny. „Sonnenberg” wypełniają, tak jak eseje autora, niekończące się opisy węgierskich potraw, apologie gulaszu we wszystkich możliwych wersjach, węgierskich ciast i ciastek, win i szprycerów. András nieustannie podkreśla swój głód. Co więcej, kulinaria stają się źródłem najważniejszych metafor powieści. Za ich pomocą bohater opisuje chociażby swój namiętny związek z Ágnes: „Tymczasem nasze z Ágnes uczucia wciąż buzowały, kipiały, bulgotały niczym wrzący pörkölt w bograczu, parzyły nam języki i podniebienia, a w podbrzuszach i ujściach jelit grubych płonął ogień, jak po zbyt dużej dawce ostrej zielonej papryki” [s. 185]. Do potraw porównywane są także ciała znajomych: „twarz jego […] zaczęła upodabniać się do szalontüdő, płucek w kwaśnym sosie” [s. 237]. Żarłoczność Andrása skorelowana zostaje z pożądaniem – nie bez powodu wiele scen erotycznego spełnienia zamyka opis zwierzęcego głodu nasycanego obfitym śniadaniem skomponowanym jak koszmar dietetyka.
Namiętność bohatera do Ágnes, a później do poznanej dzięki Laciemu Virág, ma jednak wybitnie zmysłowy charakter – związki w „Sonnenbergu” są intensywne, ale przelotne, wolne albo utajone (jedynie siostra Andrása ma niezbyt mądrego i bardzo typowego, dobrze zarabiającego męża). Tradycyjne rodziny są natomiast w powieści tylko domeną przeszłości – czasów kadarowskiego „gulaszowego socjalizmu”. András ze zdziwieniem odkrywa, przeglądając bibliotekę zaginionego ojca, niemal zupełny brak pornografii w jego zasobach, gdy tymczasem sam jest wybitnym znawcą węgierskich aktorek erotycznych i do nich porównuje poznane kobiety. Uwiąd życia rodzinnego widoczny jest szczególnie wtedy, gdy András dowiaduje się, że bon vivant i właściciel niszowego wydawnictwa Laci ma wkraczającą w dorosłość córkę – jest to dlań informacja niemal szokująca. Varga wskazuje wyraźnie, że hedonizm świata, w którym funkcjonuje András, ma bardzo wsobny, antyspołeczny charakter – czy nie dlatego właśnie bohater jest także bezpłodny jako pisarz (marzy o napisaniu wielkiej powieści) i naukowiec (od lat w stagnacji badań nad prozą austriacką) i zupełnie obojętny wobec politycznych przemian na Węgrzech? Varga wpisuje się tym samym – w wielokrotnie już w recenzjach wskazywany, chociażby przez przywołanie nazwiska Michela Houellebecqa – nurt krytyki indywidualistycznej kultury zrodzonej na fali rewolucji seksualnej.
Rys drugi: stagnacja
Wielokrotnie powraca w pisarstwie Vargi, również w „Sonnenbergu”, diagnoza łącząca typ kuchni z charakterem narodowym. Ciężkie i tłuste potrawy węgierskie mają według autora współbrzmieć z melancholijnym, pełnym rezygnacji sposobem życia w Basenie Karpackim, przyjęty przez Węgrów na przestrzeni wieków w obliczu trudnych okoliczności historycznych i nietrafionych wyborów politycznych (czego dowodem szybkie przejście od sojuszu z III Rzeszą do sojuszu z ZSRR). „Życie moje – wyznaje András – wbrew pozorom było ustatkowane, od lat chadzałem do tej samej pracy, od lat zgłębiałem te same problemy austriackiej literatury modernistycznej i czytałem te same powieści, od lat spotykałem się z tymi samymi ludźmi, stanowiącymi coś na kształt moich prywatnych ojczyzn zastępczych […]. Attila, Zsolt, a czasami Laci, trwali przy mnie niezmiennie, a ja trwałem przy nich, bez względu na to, czy rządziła prawica, czy lewica, czy Węgry bogaciły się, czy biedniały, czy nasza reprezentacja piłkarska przegrywała, czy też incydentalnie wygrywała” [s. 185].
Wszystko w życiu Andrása toczy się w tym samym rytmie – romans, kontakty z kolegami, praca pisarska w zawieszeniu. Nawet trudno powiedzieć, w jakim wieku jest główny bohater. Curriculum vitae Andrása wskazuje, że mamy do czynienia z człowiekiem w zaawansowanym wieku średnim, którego dzieciństwo przypadło na lata wcale nie schyłkowego komunizmu, styl życia zaś – na młodego intelektualistę nadal zdolnego do intensywnych przygód erotycznych z młodą artystką Virág.
Co interesujące, warunkiem tego swoistego „bezczasu” jest chyba polityczna obojętność Andrása. Bohater przyznaje, że w protestach z 2006 roku wymierzonych w rząd socjalistów wziął udział przypadkowo, zaś wobec wystąpień przeciwko władzy Fideszu Viktora Orbána, w które angażuje się jego siostra, zajmuje zupełnie obojętne stanowisko. Każda zmiana polityczna, sugeruje András, da się przeczekać, co leży w węgierskim charakterze, ale też – dodajmy – zgodne jest z etosem zdystansowanego intelektualisty, któremu bohater hołduje, i niechęcią do bezrefleksyjnego politycznie drobnomieszczaństwa.
Czy mamy tu do czynienia z obroną mieszczańskiego, apolitycznego – w gruncie rzeczy – status quo? Jak najbardziej! András obnosi się swoim zadowoleniem ze stanu posiadania i rytmu życia, choćby nawet było to tylko odziedziczone mieszkanie w dobrej, zielonej i słonecznej dzielnicy (tytułowy Sonnenberg).
Rys trzeci: melancholia
I w końcu trzeci punkt orientacyjny tego bogatego portretu: melancholia, zaskakujący rewers hedonizmu Andrása. „Sonnenberg” usiane zostało motywami, które w czytelny sposób przywołują topikę pustki, braku, nieobecności. András ma upodobanie do wycieczek w przeszłość – i to zarówno w myślach, jak i w przestrzeni miasta. Bohater nieustannie ponawia wypady do dzielnicy swojego dzieciństwa, z obsesyjną dokładnością zapisuje przebieg linii autobusowych oraz linii metra, wzdycha do niemodnych i niepraktycznych już trolejbusów, uprawia coś na kształt budapesztańskiego flaneryzmu. Szczególnymi miejscami w tych wędrówkach stają się cmentarze i staromodne, przedkapitalistyczne knajpy, bufety odwiedzane przez zwyczajnych, szarych mieszkańców przedmieść – tu Varga czyni ukłon wobec sposobu badania rzeczywistości, którą dzięki tekstom Olgi Drendy nazywamy obecnie „duchologią”.
Do tej melancholijnej geografii dodajmy niewiarę religijną, której towarzyszy silne, choć zsekularyzowane dziedzictwo kalwińskiej predestynacji (w postaci narodowego fatalizmu). Najważniejszą jednak figurą nieprzeżytej żałoby jest brak ojca. Jedną z obsesji Andrása jest wyobrażanie sobie, jak mogłoby potoczyć się dalsze życie rodzica – w innej rodzinie, w innej dzielnicy Budapesztu, w innym kraju… Bohater tkwi zatem w twórczej i życiowej bezpłodności także z powodu nieustannego zapatrzenia w przeszłość. Byłby więc András współczesnym wcieleniem modernistycznego „cesarstwa u schyłku wielkiego konania”, przedstawicielem ostatnich ludzi wysokiej kultury osaczonym przez nijakość i polityczne aberracje, a Varga – epigonem Witkacego?
Liberalny autoerotyzm
Co może przynieść odmianę w tak zarysowanej biografii? Trzeba bowiem zaznaczyć, że Andrása dręczy nie tylko atrofia sił twórczych, ale towarzyszy mu też silne pragnienie zmiany. Nie zapewni jej porzucenie miasta – jedyna istotna podróż bohatera do Lizbony okazuje się stąpaniem po stereotypowych ścieżkach rzekomo „niezależnego” zwiedzania stolicy na skraju Europy i zanurzeniem w jeszcze głębszej melancholii, w portugalskiej saudade. Zwrot akcji pojawi się za to w relacji Ágnes. Andrása i „najwspanialszą kobietę Węgier” łączą wizyty w teatrze, eleganckie restauracje i seks, dzieli jednak – niemożność stworzenia stałej, bliskiej relacji oraz… społeczne tabu. Ágnes jest bowiem siostrą Andrása.
Jeżeli kazirodcze pożądanie obojga bohaterów odczytywać będziemy – tak jak postać Andrása – alegorycznie, powieść odsłoni dość interesujące, choć w pierwszym odruchu niepokojąco znane skądinąd problemy. Anima i animus, Ágnes jako doskonałość, której pragnie melancholijny i zniewolony pożądaniem bohater, kobieca część niemęskiego, bo biernego bohatera. Varga – co zadziwiające – aktualizuje nie tylko modernistyczną dekadencję, ale też ówczesną mitologię płci! Czytana jeszcze szerzej, relacja rodzeństwa interpretowana być może także jako wzorzec autoerotycznej i destrukcyjnej miłości, którą mieszczańska, liberalna kultura zachodnia odczuwa wobec samej siebie.
Nieco nieumotywowany fabularnie wyjazd kobiety do Kanady i gwałtowne rozstanie z bratem okazuje się jednak finalnie motorem wewnętrznej przemiany Andrása. Katastrofa (w postaci rozłąki) uwalnia bohatera od schematycznego rytmu życia – powieść kończy się dość ogranym literacko, przyznajmy, motywem autotematycznym. W ostatnim zdaniu czytamy: „utworzyłem nowy [folder – przyp. WR] o nazwie «Sonnenberg» i zabrałem się za pisanie” [s. 479]. A skoro to opowieść o słabej męskości uzależnionej od idealizowanego pierwiastka kobiecego, to pisanie potraktować tu trzeba jako tej męskości odzyskiwanie.
Otworzyć się na to, co nowe
Co zatem próbuje nam powiedzieć Varga o Andrásie i jemu podobnych liberalnych intelektualistach? „Sonnenberg”, wbrew temu, że gra znaczącymi, modernistycznymi kartami i dość czytelnymi alegoriami, nie jest narracją podszytą prostą konserwatywną wiarą w „lepsze wczoraj”. Za dużo w powieści Vargi ironii, widocznej w komunonostalgicznych westchnięciach bohatera czy w partiach opisujących życie erotyczne Andrása, by potraktować powieść jako proste oskarżenie Zachodniej demokracji o oddawanie pola populistom czy o autoerotyczną rezygnację ze społecznych powinności. Z drugiej strony brak w niej też utopijnego i światopoglądowo sformatowanego wezwania do społecznej zmiany. András zaczyna pisać wtedy, gdy zewnętrzny impuls – gwałtowne rozstanie z siostrą – wyzwala go od nostalgicznego rozpamiętywania przeszłości i uwalnia od codziennych przyzwyczajeń. Czym jest ta nowa rzeczywistość, jako czytelnicy nie wiemy. Wiemy jedynie, że Ágnes przestrzega brata przed podążaniem śladami ojca.
Być może „Sonneberg”, jako opowieść o kolejnym w XX czy XXI wieku pokoleniu „ostatnich intelektualistów” (wcale jednak nie takich znowu ostatnich, mamy wszak jeszcze wspomnianą młodą kochankę bohatera i córkę Laciego), wskazuje też na pewną konieczność, jaka wyłania się przed elitami współczesnej liberalnej demokracji. Tą koniecznością jest otwarcie się na to, co naprawdę nowe, niespodziewane, co będzie rzeczywistą przygodą i gotowością na zmiany. Jak pisanie. Być może taka gotowość umożliwi oczekiwane, spóźnione dojrzewanie bohatera. Wszystkie przywołane przez Vargę modernistyczne schematy (męskie – kobiece, intelektualista – lud, zmaganie z ojcem i matką, anima i animus) ukazują przecież Andrása jako „dorosłego nastolatka” i jego nieuformowaną świadomość. Pełnią zatem bardzo konkretną funkcję i czynienie autorowi zarzutu z operowania modernistycznymi koncepcjami płci czy społeczeństwa jest ostatecznie nieporozumieniem.
Ostatnie zdania tej znakomitej, intrygującej powieści zapowiadają przemianę. Późno nadchodzącą dojrzałość Andrása? Wejście bohatera na tytułową „słoneczną górę”? Wyjście – dzięki pisaniu – z autoerotycznej izolacji? Tak czy inaczej – trzeba przyznać – jest to chyba najbardziej optymistyczne zakończenie książki, jakie wyszło dotąd spod pióra Krzysztofa Vargi.
Książka:
Krzysztof Varga, „Sonnenberg”, wyd. Czarne, Wołowiec 2018.