Czy może być ważniejszy temat na 500. numer „Kultury Liberalnej” niż stan liberalnej demokracji w Polsce? Od blisko trzech lat trwają w naszej debacie publicznej dwa zasadnicze spory. Pierwszy dotyczy tego, na czym polega istota działania PiS-u. Drugi – tego, jak na PiS należy reagować. W ich ramach nie ustają pytania: jak to się dzieje, że choć alarmiści od niemal trzech lat grzmią o końcu demokracji, Prawo i Sprawiedliwość utrzymuje bezpieczne poparcie w sondażach? Gdzie jest liberalne cudowne zaklęcie, które zapewniłoby opozycji wygraną, tak jak wcześniej obietnica 500+ zapewniła ją PiS-owi? Część komentatorów w desperacji załamuje ręce nad tym, że chociaż tego lata, podobnie jak w lipcu 2017 roku, trwają protesty w obronie trzeciej władzy, to jednak ich uczestników jest znacznie mniej.

W sytuacji politycznej, w której się znaleźliśmy, najgorszy jest pośpiech. O tym, że przynosi on jak najgorsze efekty, można się przekonać, robiąc krótki bilans dotychczasowych działań osób sprzeciwiających się partii rządzącej.

Ilustracja: Max Skorwider

Po pierwsze, osoby definiujące się jako gęsi kapitolińskie, nazywały PiS partią niedemokratyczną, autorytarną, a nawet totalitarną od bardzo dawna. Dość przypomnieć, że Leszek Miller w rozmowie z „Kulturą Liberalną” porównał tę partię do NSDAP w lutym 2010 roku. Po ostatnich wyborach parlamentarnych, tego rodzaju ostrzeżenia były powtarzane wielokrotnie, przy każdym kolejnym posunięciu PiS-u dotyczącym Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, reformy sądownictwa itd. Relatywnie niewielka grupa ludzi, wciąż od nowa czuje się poruszona tymi ostrzeżeniami. Jednak większość Polaków coraz częściej wzrusza ramionami.

Osoby z tak zwanego obozu anty-PiS-u zachowują się, jakby obrażały się na rzeczywistość – tymczasem trzeba wziąć pod uwagę, że zobojętnienie wynika ze sposobu, w jaki funkcjonują nasze mózgi. W psychologii społecznej o habituacji mówi się w przypadku, gdy przestajemy reagować na ciągle powtarzany bodziec. Zresztą, jeśli wciąż od nowa deklaruje się „prawdziwy koniec demokracji”, to przekaz staje się niejasny. Odbiorcy mogą w uzasadniony sposób pytać: to kiedy tak naprawdę się ona skończyła? W 2015, 2016 czy 2018 roku? Czy demokracja umiera powoli, czy też w jakimś konkretnym momencie? Jeśli ciągle ogłasza się jej koniec, to może wciąż dokonuje się tego na wyrost? I wreszcie: czy umiera demokracja, czy liberalizm?

Po drugie, w polityce nie istnieją żadne święte graale, które z dnia na dzień mogłyby przynieść partii politycznej zwycięstwo. Prawo i Sprawiedliwość potrafiło w 2015 roku, i potrafi nadal, zaproponować swoim wyborcom opowieść o przyszłości. Nawet jeśli tej opowieści miejscami brakuje spójności, to wciąż ma przygotowane przynajmniej kilka jej wersji dla najważniejszych grup swoich wyborców. 500+ było wyłącznie wisienką na torcie, hasłem wprowadzonym późno podczas kampanii 2015 roku. Wielu wyborców opozycji może mieć wrażenie, że w przypadku PO, Nowoczesnej czy Razem zawodzi komunikacja polityczna. Ale sytuacja może być gorsza: być może nie ma czego komunikować – poza chęcią powrotu do tego, co już było. Krótko mówiąc, brakuje samego tortu.

Po trzecie, protesty, jeśli mają pokojowy charakter, są oczywiście wartościowym sposobem wyrażania swojego zdania w demokracji. Jednak pod Sądem Najwyższym większość najbardziej zaangażowanych liberałów spotyka dziś niemal wyłącznie znajomych. Jest to tyleż miłe, co niepokojące. Należy też zauważyć, że demonstracje zradykalizowały się, powodując w gronie samych liberałów dodatkowe spory: czy pokojowo protestujący powinni pisać sprayem po ścianach Sejmu? Czy powinni obrzucać policję wyzwiskami? Czy powinni wwozić w bagażnikach swoich samochodów osoby niemile widziane dziś w Sejmie? Po prawie trzech latach rządów PiS-u, biorąc pod uwagę sondaże, czas już chyba rozstać się z przekonaniem, że demonstracje mogą przynieść decydującą zmianę. Mogą być co najwyżej częścią szerszego procesu.

Wielu wyborców opozycji może mieć wrażenie, że w przypadku PO, Nowoczesnej czy Razem zawodzi komunikacja polityczna. Ale sytuacja może być gorsza: być może nie ma czego komunikować – poza chęcią powrotu do tego, co już było. | Karolina Wigura

Co zatem mogą dziś zrobić liberałowie? Przede wszystkim, dokonać bilansu własnych wysiłków. Nie chodzi tu o samokrytykę: samokrytycznych stwierdzeń padło już tak wiele, że teraz przyszedł czas na to, aby podsumować, co przynosiło w ostatnich latach dobry skutek, a co – wręcz odwrotnie. Warto pamiętać o tym, że hasło „totalnej opozycji” wcale nie tak rzadko wykorzystywane jest dla partyjnego interesu, odległego od szumnie ogłaszanej „walki o demokrację”. Za przykład może posłużyć wystawienie przez Platformę Obywatelską kandydata przeciwko Robertowi Biedroniowi w wyborach na prezydenta Słupska. Czas wreszcie pogodzić się z myślą, że sukces obecnie rządzących w Polsce polityków przygotowywany był przez długie lata. A także, że te długie lata oznaczały zarówno stopniowe słabnięcie agendy liberalnej i liberalnych elit, jak i wzmacnianie się prawicowej opowieści o Polsce i wzrastanie ich elit. Czeka nas zatem długi marsz.

Ostatnio do rąk polskiego czytelnika trafiła niewielka, ale o wielkim ciężarze książka Marka Lilli zatytułowana „Koniec liberalizmu, jaki znamy”. Lilla nie pisze oczywiście o Polsce, ale o Stanach Zjednoczonych. Pewne elementy jego rozumowania są jednak tak uniwersalne, że również w Polsce powinny one dać do myślenia. Amerykańscy demokraci mają słuszne argumenty, przekonuje Lilla, dotyczące choćby ochrony praw jednostki i mniejszości. W rozgrywce z Trumpem szkodzi im jednak, że otwarcie nim pogardzają. A nade wszystko – że wydaje im się, że trumpizm można pokonać szybko, doraźnymi środkami. Jeśli takie postępowanie może przynieść im jakiekolwiek zwycięstwo, to co najwyżej moralne, ale z całą pewnością nie najważniejszy rodzaj zwycięstwa, jaki odnieść można w demokracji – czyli zwycięstwo wyborcze.

Czas zatem, podkreśla Lilla, aby demokraci nauczyli się długofalowej strategii politycznej. Uczyć powinni się od tych, którzy okazali się w tej materii skuteczni. W książce Lilli jako tacy występują amerykańscy republikanie w latach 70. XX wieku. Strategia republikanów, tak jak opisuje ją Lilla, składała się z dwóch filarów. Pierwszym była praca u podstaw w rozumieniu budowania partii politycznej. Chodziło zatem o tworzenie i wzmacnianie realnego zaangażowania na poziomie struktur lokalnych, zamiast tylko wędrowania po studiach telewizyjnych.

Drugim filarem jest szerokie budowanie kadr na drodze szeroko zakrojonej edukacji politycznej. Republikanie wspierali fundacje i think tanki, tworzone przez ludzi myślących podobnie jak oni. Miała to być bezpieczna, pozauniwersytecka przestrzeń, w której wykuwano program republikański zarówno w formie krótkich omówień, jak i opasłych tomów. Wyławiano najzdolniejszych studentów oraz młodych pracowników przedsiębiorstw i zadawano do czytania lektury. Zakładano kółka dyskusyjne, finansowano gazety uniwersyteckie i pozauniwersyteckie, siano ferment intelektualny. Wszystko to, aby zbudować i utrzymać kadrę młodych ludzi, którzy następnie znajdą się w biznesie i instytucjach państwowych. A także po to, aby ugruntować swój sposób myślenia o polityce.

Ani protesty, jakkolwiek dobrze nie wypadałyby w mediach (zwłaszcza tych zagranicznych), ani mocne słowa o końcu demokracji, ani poszukiwanie politycznych cudownych zaklęć nie zastąpi pracy u podstaw. | Karolina Wigura

Lilla swoją książką rozsierdził w Stanach Zjednoczonych bardzo wielu ludzi, uczynił to jednak w dobrym celu. Sprzeciwił się bowiem temu, by liberałowie w dalszym ciągu odnosili wyłącznie moralne zwycięstwa. Polscy liberałowie znajdują się w bardzo zbliżonej sytuacji. Ani protesty, jakkolwiek dobrze nie wypadałyby w mediach (zwłaszcza tych zagranicznych), ani mocne słowa o końcu demokracji, ani poszukiwanie politycznych cudownych zaklęć nie zastąpi pracy u podstaw, o której mowa. Nie zastąpi jej również organizowanie dyskusji środowiskowych na małą skalę, tak jak robiono to do tej pory, stawiając głównie na konformizm i zaspokajanie doraźnych politycznych potrzeb. Chodzi bowiem o to, aby starać się ugruntowywać liberalizm na lata.

Opozycja w Polsce, wciąż ogłaszając „koniec demokracji” albo wieszcząc „utratę Polski”, w gruncie rzeczy osiada na laurach. Demokratyczna rozgrywka trwa – i wygrana z Prawem i Sprawiedliwością może mieć miejsce wyłącznie w drodze wyborów.