Szanowni Państwo,

europejskie starcie na wizje trwa. W stolicach Starego Kontynentu politycy, zastanawiając się nad tym, jak wyobrażają sobie przyszłość, mają prosty wybór: Europa Orbána albo Europa Macrona. Politycy w mniejszym lub większym stopniu przyznają, że pociąga ich jeden z tych kierunków rozwoju. Jeśli ktoś nie pragnie w ogóle zdemontowania Unii Europejskiej (a są i tacy), to w XXI wieku nadal odpowiada na stare, dobrze znane pytanie: Unia jako luźny związek państw czy Unia jako potężne państwo związkowe?

Dokąd my, Europejczycy, chcielibyśmy razem iść? – to pytanie abstrakcyjne. Jednocześnie płyną ostrzeżenia, których zlekceważyć nie podobna. Niedawno profesor Jan Zielonka z Uniwersytetu Oksfordzkiego w rozmowie z „Kulturą Liberalną” przypominał, że: „jeżeli Unia się nie zreformuje w sposób fundamentalny, to się rozpadnie. Nie wiem tylko, czy w ciągu pięciu czy pięćdziesięciu lat. W tej formie jest jednak nie do utrzymania”.

Gdzie jednak jesteśmy w tej chwili?

27 sierpnia prezydent Emmanuel Macron wygłosił przed ambasadorami Francji coroczne przemówienie, które określa kierunki francuskiej polityki zagranicznej. Po raz kolejny odwołał się w nim do swojej wizji nowej, zreformowanej Europy: bardziej zintegrowanej, efektywnej i zdolnej do zapewnienia swoim obywatelom bezpieczeństwa. Wszystko po to, by mogła stanowić realną przeciwwagę dla rosnących w siłę Chin i zabezpieczenie wobec chimerycznych dziś Stanów Zjednoczonych.

Wystąpienie Macrona to potwierdzenie linii zaprezentowanej w słynnym przemówieniu na Sorbonie, w którym podkreślał też wagę praw człowieka, powszechnej edukacji i ekologii w kontekście odpowiedzialności Starego Kontynentu za całą planetę.

Jednak żadna z kluczowych reform Unii postulowanych przez Pałac Elizejski nie zostanie zrealizowana bez wsparcia najważniejszego europejskiego gracza – Niemiec. Tymczasem z Berlina płynie niejednoznaczny przekaz. Kanclerz Merkel z jednej strony popiera pomysły Macrona, ale tonuje ich rozmach. Raz twierdzi, że Europa nie może dziś liczyć na Stany Zjednoczone, ale kiedy niemal to samo mówi jej własny minister spraw zagranicznych, twierdzi, że wyraża on prywatną opinię. Z jednej strony niemiecki rząd mówi o konieczności budowy europejskiej solidarności, z drugiej – nie rezygnuje z budowy Nord Stream 2, przeciw czemu protestuje nie tylko większość państw Europy Środkowej, ale także Londyn i Waszyngton.

A to nie koniec problemów. Dominacji niemiecko-francuskiej sprzeciwiło się też osiem mniejszych państw północnej Europy, które w liście zainicjowanym przez holenderskiego premiera Marka Ruttego opowiedziały się przeciwko „daleko idącemu przeniesieniu kompetencji na poziom europejski”. Sygnatariusze obawiają się hegemonii Berlina i Paryża, tonują pomysły Emmanuela Macrona, ale nie negują ich w całości.

Głównym ideologicznym konkurentem dla wizji Europy prezentowanej przez Macrona jest węgierski przywódca Viktor Orbán, który postuluje powrót do Europy ojczyzn opartej na tradycjach narodowych i – przynajmniej na poziomie deklaratywnym – chrześcijańskich. Orbánowi wtórują państwa Grupy Wyszehradzkiej, jednocząc się głównie wokół sprzeciwu wobec migrantów. Przywódcy Polski i Węgier zgodnie stwierdzili, że „Europa ich nie rozumie”.

Czynnikiem, który w istotny sposób zmienił pozycje obu tych narracji, stały się włoskie wybory, w wyniku których głównym politykiem nadającym ton polityce europejskiej i zagranicznej jest Matteo Salvini, który Orbána publicznie uznał za wzór do naśladowania w zakresie polityki gospodarczej i migracyjnej. Z podziwem wyrażał się również o umiejętnościach „zwodzenia” Unii Europejskiej, jakie od lat wykazuje premier Węgier. Ten z kolei zrewanżował się, twierdząc, że Salvini „to jego bohater, towarzysz losu”.

Podczas spotkania z Salvinim w Mediolanie Orbán zarzucił Macronowi, że „stoi na czele partii, które popierają imigrację do Europy”. „Po drugiej stronie jesteśmy my, którzy chcemy zatrzymać nielegalną imigrację” – dodał. W odpowiedzi francuski przywódca stwierdził: „Nie ustąpię przed nacjonalistami i tymi, którzy posługują się mową nienawiści. Jeśli chcą postrzegać moją osobę jako swojego głównego przeciwnika, to mają rację”.

Oś owego sporu przebiega nie tylko wzdłuż kwestii relacji z Unią Europejską, ale dotyka także problematyki takiej jak model rodziny, stosunek do religii (w szczególności chrześcijaństwa oraz islamu), czy praw osób LGBT. O temperaturze konfliktu świadczą słowa, jakimi wzajemnie określają się antagonistycznie zorientowane strony debaty – pierwsza grupa często nazywana jest „europeistami”, druga – „nacjonalistami”. Jakie są przyczyny tak gwałtownej erupcji tych emocji?

Zdaniem brytyjskiego dziennikarza Davida Goodharta, z którym rozmowę publikujemy jako wtorkowy felieton, odpowiedzialna za ten stan rzeczy jest dominacja w polityce ludzi, których określa mianem „ludzi zewsząd” – „Anywheres”. To zwykle dobrze wykształceni liberałowie, którzy nie boją się gwałtownych zmian społecznych i indywidualiści, którzy nad przywiązanie do narodu czy innych grup społecznych zdecydowanie bardziej cenią sobie swobodę kształtowania swojego życia. Po drugiej stronie są „ludzie skądś” – „Somewheres” – bardziej tradycyjni i społecznie zakorzenieni. „«Anywheres» krytykuję właśnie dlatego”, mówi David Goodhart w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim, „że swój światopogląd uznają za jedyny akceptowalny, są wrogo nastawieni do poglądów ludzi z grupy «Somewheres» i zbyt łatwo zarzucają im ksenofobię. […] Moim zdaniem to wyraz słabości i braku inteligencji emocjonalnej. To właśnie takie postawy przyczyniły się do ostrego sprzeciwu, z jakim mamy do czynienia”. Czy to oznacza, że Orbán reprezentuje osoby przywiązane do tożsamości narodowej, a Macron wykorzenionych kosmopolitów?

„To jest sztuczna sprzeczność”, twierdzi niemiecki dziennikarz Christoph von Marschall z „Der Tagesspiegel” w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Maciejem Kowalczykiem. Opowiada się on za zdecydowanym zwiększeniem współpracy państw europejskich i stworzeniem Europy, która – jak mówi Macron – „chroni”. „Moja Europa nie wyklucza tego, żeby każdy naród mógł być dumny ze swoich osiągnięć i swojej historii. Jest sprzeczna jedynie z twierdzeniami, że potrzebujemy nieliberalnej demokracji”, mówi von Marschall.

Jak więc w tej układance powinna odnaleźć się Polska? „Celem polskiej polityki zagranicznej powinno być przekonywanie Berlina, że długofalowo bardziej opłaca mu się grać z Waszyngtonem i Warszawą niż z Paryżem”, twierdzi prezes Klubu Jagiellońskiego Krzysztof Mazur w rozmowie z Jakubem Bodzionym. Dodaje również, że „pomysł Orbána na politykę zagraniczną jest prosty: dogadywać się z każdym, by maksymalnie realizować interes Węgier. Dlatego trudno traktować politykę Orbána jako całościową propozycję dla Polski. Wizję naszego miejsca w UE powinniśmy wypracować sami”. Pytanie tylko, czego tak naprawdę od Unii chcemy?

Polaków od dawna powszechnie uznawano za naród bezwzględnych euroentuzjastów. Jak jednak przekonuje Łukasz Pawłowski z „Kultury Liberalnej” to obraz zbyt uproszczony. Z jednej strony ponad 80 procent Polaków – w tym zwolenników PiS-u! – popiera obecność Polski w UE. A większość (58 procent) „pytana o to, jak miałaby zachować się Polska, gdyby powstała tak zwana «Unia dwóch prędkości» – odpowiada się za wejściem do grona państw ściślej współpracujących. Tylko 25 procent wolałoby współpracować luźniej”. Ale kiedy pytamy już o szczegóły współpracy – na przykład wejście do strefy euro – entuzjazm dla integracji dramatycznie spada. Zdaniem Pawłowskiego jest tak, ponieważ członkostwo w UE przez lata uznawano za oczywistość i sprowadzano wyłącznie do korzyści finansowych. Teraz, kiedy pieniędzy będzie stopniowo mniej, a sama Unia przeżywa kłopoty, pojawia się problem z uzasadnieniem naszej obecności w Unii oraz jej warunków. A politycy PiS-u tę ambiwalencję w stosunku Polaków do UE wykorzystują, strasząc utratą suwerenności, gdyby w europejskiej debacie miały zwyciężyć pomysły Macrona, a nie Orbána.

Okazją do pierwszej weryfikacji dwóch europejskich wizji będą zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego oraz nowe rozdanie kluczowych stanowisk w Unii.

Która z dwóch wizji proponowanych przez węgierskiego czy francuskiego przywódcę nada nowy ton Europie?

Odpowiedzi na to pytanie szukamy nie tylko w dzisiejszym numerze, ale i podczas konferencji „Europa Orbána kontra Europa Macrona”, która odbędzie się 13 września w Teatrze Polskim. Będzie na niej można spotkać wszystkich autorów z dzisiejszego numeru. Szczegóły wydarzenia TUTAJ.

Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”