Joanna Derlikiewicz: W lipcu tego roku Parlament Europejski zagłosował nad odrzuceniem mandatu Komisji Prawnej do podjęcia negocjacji z Radą UE nad ostatecznym kształtem dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym, ochrzczony przez jej przeciwników jako „ACTA II”. W najbliższych dniach projekt powróci na obrady plenarne Parlamentu. Nad czym posłowie będą teraz obradować i kiedy odbędzie się ostateczne głosowanie nad projektem?

Rafał Kownacki: Wspomniany projekt legislacyjny – i należy to wyraźnie powiedzieć – nie ma nic wspólnego z ACTA. Nazywanie go kolejną wersją tej zaniechanej inicjatywy jest przejawem świadomych działań dezinformacyjnych, inspirowanych przez gigantów internetowych. Celem dyrektywy – poza dopasowaniem unijnego prawa autorskiego do wyzwań cyfrowych – jest przede wszystkim wyraźne objęcie platform internetowych powszechnie obowiązującymi przepisami prawa autorskiego. W tym: obowiązkiem uzyskiwania licencji na korzystanie z utworów objętych ochroną prawa autorskiego, a co za tym idzie – koniecznością wypłaty wynagrodzeń autorskich twórcom. Dyrektywa nie nakłada zatem żadnych nowych obowiązków czy opłat na konsumentów, a jedynie próbuje wprowadzić w internecie normalne, stosowane na innych polach eksploatacji, zasady korzystania z twórczości. Nie może dłużej być tak, iż podmioty biznesowe, osiągające niekiedy miliardowe zyski z czyjejś twórczości nie wypłacają należnych wynagrodzeń twórcom, dzięki którym ich serwisy dysponują treściami – czy jak to się dzisiaj najczęściej określa: „contentem” – będącym podstawą ich działalności.

W najbliższą środę, 12 września, na posiedzeniu plenarnym Parlament Europejski po raz kolejny podejmie próbę przyjęcia – tym razem z uwzględnieniem poprawek zgłoszonych w okresie letnim – projektu dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym, który następnie będzie przedmiotem uzgodnień pomiędzy Radą, Komisją i właśnie Parlamentem UE w tak zwanym Trilogu.

Czy Unia Europejska zamierza cenzurować internet?

Jeśli chodzi o cenzurę w sensie ograniczania dostępu do treści będących środkiem wyrazu artystycznego, to nie zamierza tego robić Unia Europejska ani żadne z państw członkowskich. Nie jest to także w interesie samych twórców ani reprezentujących ich organizacji, gdyż według nas swoboda ekspresji artystycznej i możliwość upowszechniania twórczości są zarówno warunkiem koniecznym przetrwania i rozwoju kultury, jak i samej demokracji.

Jakie są główne założenia dyrektywy?

Podstawowym celem projektu Komisji Europejskiej jest zminimalizowanie dysproporcji pomiędzy ogromnym wzrostem zarobków po stronie gigantów informatycznych korzystających z dóbr kultury, a realną korzyścią dla twórców, których utwory znajdują się w cyfrowym obrocie.

Skala tego problemu jest tak duża?

Skala ta jest na tyle ogromna, iż wymaga działania na poziomie Unii Europejskiej.

Już na przykładzie największego serwisu, w którym treści umieszczane są w większości przez konsumentów/użytkowników końcowych („User-Generated-Content”), to jest YouTube, widać ogromne dysproporcje. O ile przychody generowane przez reklamy przysporzą – zdaniem Colina Sebastiana, analityka R.W. Baird – Youtube 15 miliardów dolarów w 2018 roku, to wynagrodzenia autorskie wypłacone w tym samym czasie będą zbliżone do poziomu roku ubiegłego, czyli 200 milionów dolarów. Zatem, platforma internetowa, której konsumenci w 60 procentach korzystają z niej dla dostępu do wideoklipów, dzieli się z twórcami jedynie 1,33 procenta (!) swojego przychodu reklamowego.

Zgodnie z zachowawczymi wyliczeniami profesora Stana Leibovitza z University of Texas w Dallas, straty twórców z tego tytułu, to co najmniej 1,5 miliarda dolarów rocznie. I są to szacunki dotyczące zaledwie jednego serwisu internetowego, YouTube.

W jaki sposób dyrektywa zmieni tę sytuację?

Artykuł 13 dokumentu ma zobowiązywać platformy internetowe do zawierania umów z autorami lub reprezentującymi ich organizacjami, aby mogli oni otrzymać godziwe wynagrodzenie za udostępnianie ich treści w internecie.

Platforma internetowa będzie mogła wybrać, czy chce korzystać z treści objętych ochroną praw autorskich i podpisać umowę z organizacją zbiorowego zarządzania, reprezentującą autorów, z których utworów platforma korzysta. Może jednak wybrać taką swobodę funkcjonowania, w której nie chce korzystać z utworów objętych ochroną prawno-autorską. Zakładam jednak, że żaden serwis nie podjąłby takiego ryzyka, gdyż bez muzyki, wideoklipów, filmów i innych przejawów twórczości, platformy takie straciłyby rację bytu.

Tylko w pierwszym modelu będą mogły realnie funkcjonować.

To prawda. Dyrektywa stwierdza, że serwisy działające na zasadzie user uploaded content (czyli takie, na których cały ogromny ruch w serwisie generowany jest przez treści zamieszczane przez konsumentów) komunikują te treści publicznie. Oznacza to, że nie mogą dłużej korzystać z reżimu „bezpiecznej przystani” (ang. safe harbour) – pewnego wyjątku w prawie autorskim, ukształtowanego na początku XXI wieku, by – co wówczas zrozumiałe – zapewnić warunki rozwoju tym nowym modelom biznesowym.

Youtube, platforma internetowa, której konsumenci w 60 procentach korzystają z niej dla dostępu do wideoklipów, dzieli się z twórcami jedynie 1,33 procenta (!) swojego przychodu reklamowego. Straty twórców z tego tytułu to co najmniej 1,5 miliarda dolarów rocznie. | Rafał Kownacki

Na czym polegał ten wyjątek?

Idea klauzuli „bezpiecznej przystani” pozwalała na zwolnienie z odpowiedzialności za treści umieszczone w serwisie internetowym podmiotu, który w teorii funkcjonował tylko jako techniczny pośrednik, udostępniał miejsce i technologię dla przechowywania i dostępu do tych materiałów. Nie miał jednocześnie wpływu ani kontroli nad tym, co konsument tam umieszcza.

Obecnie charakter tych platform zasadniczo się różni – chociażby dlatego, że serwisy internetowe stosują algorytmy, które uzależniają cały ruch reklam na platformie od tego, jaka treść im towarzyszy. To generuje ogromne zyski po stronie serwisów, ale nie po stronie wynagrodzeń wypłacanych autorom.

Po uchwaleniu tych przepisów platformy tego typu będą musiały wprowadzić pewne mechanizmy weryfikacyjne co do treści umieszczanych na nich przez konsumentów. Pojawiają się zarzuty, że taka technologia może zostać wykorzystana jako mechanizm inwigilacji.

Jeśli serwisy takie jak YouTube chcą korzystać z utworów objętych umową prawno-autorską i będą podpisywały umowę na przykład z ZAiKS-em, będą musiały w pewien sposób łączyć dane, które posiadają w zakresie eksploatacji tych utworów z tymi danymi, które identyfikują utwory, które my będziemy im przesyłać.

To właśnie ten proces dopasowywania danych uważany jest za środek do monitorowania internetu.

Chodzi wyłącznie o nadzorowanie zjawiska eksploatacji utworów, aby odpowiednia organizacj wiedziała, komu ma wypłacić wynagrodzenie.

Zabezpieczenie wprowadza też ostatnia wersja artykułu 13 autorstwa Komisji Prawnej Parlamentu. Dane monitorujące wykorzystanie utworów w internecie nie będą mogły ujawniać informacji o nawykach konsumenckich ani wskazywać na konkretnego użytkownika końcowego i listę odtwarzanych przez niego utworów. Przepisy będą też chronić konsumentów w myśl rozporządzenia o ochronie danych osobowych – RODO.

Podmioty globalne, takie jak YouTube, mają środki na rozwinięcie skomplikowanego mechanizmu weryfikacyjnego. Ale istnieje wiele mniejszych serwisów, których funkcjonowanie może zostać sparaliżowane przez konieczność zaprojektowania i implementowania takiego mechanizmu.

Nie widzę takiego zagrożenia w tej dyrektywie i dziwi mnie to larum, które się podniosło. Nie znam żadnego twórcy, organizacji zbiorowego zarządzania, których ideą byłoby ograniczanie dostępu do kultury. Twórcy zarabiają na korzystaniu z ich utworów i w interesie organizacji takich jak ZAiKS jest jak najszersze udostępnianie tych dzieł.

Ale uprawnionym podmiotom musi przysługiwać prawo wyrażenia zgody na korzystanie z utworów w celach komercyjnych przez określony podmiot biznesowy. Nie ma to absolutnie nic wspólnego z dostępem do kultury, tylko z unicestwieniem procederu korzystania z utworów z pominięciem podmiotowego prawa twórcy do wynagrodzenia.

Czy wprowadzenie artykułu 13 doprowadzi do zamknięcia takich platform jak Chomikuj.pl, które obecnie są utożsamiane z naruszeniem prawa autorskiego?

Nie odnosząc się do żadnego konkretnego serwisu tego typu, pragnę uspokoić, iż dyrektywa nie wprowadza żadnych zmian w odniesieniu do platform pełniących rolę wyłącznie hostingową. Projekt nowego prawa unijnego nie modyfikuje też zasad korzystania z utworów w ramach dozwolonego użytku.

Dlaczego projekt dyrektywy tak bardzo polaryzuje opinię publiczną? Podmioty takie jak Wikipedia prowadziły ogromną kampanię sprzeciwiającą się tym przepisom, entuzjastycznie reagując na odrzucenie projektu. Swój sprzeciw wygłaszały też organizacje pozarządowe zajmujące się prawami człowieka, bezpieczeństwem cyfrowym czy przedstawiciele akademii, zarzucając przepisom dyrektywy ingerencję w prawa podstawowe.

Głównym problemem jest niska świadomość tego, co prawo autorskie daje przeciętnemu konsumentowi kultury.

A co daje?

Bez wynagrodzeń, bez pozytywnej motywacji do tworzenia, trudno oczekiwać, że ktoś będzie angażował swój czas, swoje życie, by dostarczać efektów w postaci dzieł artystycznych. Zabezpiecza też dostęp szeroko pojętej publiczności na określonych zasadach do kultury. Projekt dyrektywy o prawie autorskim, antycypując dominującą pozycję internetu jako nośnika kultury i narzędzia dostępu do niej, stara się wprowadzić dodatkowe sworznie bezpieczeństwa. Po pierwsze, ograniczając pozaprawne i nieuczciwe praktyki – głównie pozaeuropejskich – gigantów internetowych zabezpiecza dostęp konsumentów do kultur narodowych, a w ramach samych kultur do jej przejawów działalności niszowej, alternatywnej. Jest to odpowiedź na obawy wyrażone przez dwie trzecie ankietowanych przez agencję Harris obywateli państw unijnych, którzy na początku września tego roku ocenili, iż platformy internetowe są potężniejsze od samej Unii Europejskiej.

Po drugie, wprowadzając uczciwe i powszechne zasady działalności platform internetowych, dyrektywa zabezpiecza interes krajowych i europejskich podmiotów, które będą miały odwagę rzucić wyzwanie dominującym pozaeuropejskim konkurentom na tym wymagającym rynku.

Wielkie koncerny lobbują przeciwko ustawie?

Łatwo jest manipulować ludźmi, wykorzystując ich niewiedzę, rozbudzając lęki i przeznaczając dziesiątki milionów euro na ogólnoeuropejską kampanię dezinformacyjną. Ale tym razem Europejczycy, w tym – co stwierdzam z ogromną satysfakcją – Polacy, zachowali rozsądek. Nieliczne i chaotyczne protesty uliczne nie przypominają tych z czasów walki przeciwko ACTA. Co ważniejsze, Europejczycy widzą konieczność zmiany. Zgodnie z przywołanymi już wcześniej przeze mnie wynikami badań agencji Harris – 66 procent ankietowanych Europejczyków twierdzi, iż platformy internetowe w niewystarczającym stopniu dzielą się swoimi zyskami z twórcami, a jednocześnie 87 procent respondentów w UE popiera dyrektywę wzmacniającą ochronę praw twórców.

Modyfikacja prawa autorskiego realizowana przez KE nie tylko więc dostosowuje prawo UE do wymiaru cyfrowego, ale – przede wszystkim – odpowiada na zapotrzebowanie zidentyfikowane i poparte przez społeczeństwa państw członkowskich Unii.

Jak pan ocenia głosy sprzeciwu na przykład ze strony akademików ze Stowarzyszenia Prawa Autorskiego?

Projekt dyrektywy w pierwszej wersji rzeczywiście był bardzo radykalny. Komisja Europejska, wychodząc z bardzo ambitnym projektem, zakładała jego wersję maksymalistyczną. Także ZAiKS do pierwotnej wersji projektu miał bardzo wiele uwag, wyrażonych w kilkunastostronicowym stanowisku przesłanym Komisji. Bardzo cieszy nas to, że na kolejnych etapach udało się wprowadzić zmiany do tej treści i wypracować złoty środek dla użytkowników, platform internetowych i przede wszystkim dla twórców.

Czy po głosowaniu w PE prawo będzie stopniowo wdrażane w państwach członkowskich UE?

Największa batalia o kształt tej dyrektywy będzie miała miejsce nie w Parlamencie Europejskim, a pod koniec roku. Wtedy Rada Europejska, będzie musiała uzgodnić treść akceptowalną dla 28 państw członkowskich. Każdy rząd ma pełną świadomość, że nie może zagłosować nad takim rozwiązaniem, które odbierze mu poparcie wyborców w kraju. Dlatego ostateczny kształt dyrektywy będzie efektem kompromisu pomiędzy rządami poszczególnych państw i na pewno będzie zabezpieczał interesy wszystkich, także tych, którzy najgłośniej protestują przeciwko tej dyrektywie.

Ten sprzeciw jest spowodowany niechęcią wobec ograniczania ogromnej swobody w internecie, do której przywykli użytkownicy.

Kiedyś, gdy miarą sukcesu płyty muzycznej był nakład, operowaliśmy skalą kilkudziesięciu czy kilkuset tysięcy, co wskazywało na jej ogromną popularność. Teraz album czy utwór popularny to taki, który ma dziesiątki czy setki milionów wyświetleń w YouTubie lub miliony odtworzeń na Spotify, Diezerze, Tidalu, Google Play, Apple Music itd., by wymienić tylko serwisy globalne dostępne obecnie w Polsce.

Wszelkie tego rodzaju przepisy, które harmonizują i porządkują dostęp do dóbr objętych ochroną prawa autorskiego w internecie, służą tak naprawdę upowszechnianiu kultury. Służą łatwiejszej dostępności dla tych, którzy będą funkcjonować na przejrzystym i sprawiedliwie urządzonym rynku. Obecnie swobodę, ze względu na przewagę biznesową, mają prawie wyłącznie podmioty amerykańskie bądź z przewagą kapitału amerykańskiego, które skorzystały kilkanaście lat temu z reżimu „bezpiecznej przystani”. W tym modelu rozwinęły swoje struktury biznesowe i zbudowały tak ogromną przewagę rynkową, że stanowią de facto oligopol. Nie ma możliwości, by żadna platforma z kapitałem krajowym czy europejskim osiągnęła taką pozycję na gruncie obecnych przepisów.

66 procent ankietowanych Europejczyków twierdzi, iż platformy internetowe w niewystarczającym stopniu dzielą się swoimi zyskami z twórcami, a jednocześnie 87 procent respondentów w UE popiera dyrektywę wzmacniającą ochronę praw twórców. | Rafał Kownacki

Kolejny zarzut wobec nowych przepisów to swoboda interpretacji oraz implementacji przez poszczególne państwa.

Specyfika prawna dyrektywy polega na tym, że określa ona cel, jaki ma być osiągnięty przez poszczególne państwa UE, ale pozostawia dobór środków krajowym legislatorom. To wydaje się w przypadku prawa autorskiego najbardziej rozsądnym wyborem. Państwa mają różne doświadczenia i systemy prawa w zakresie prawa autorskiego, dostępu do dóbr kultury. Osiąganie wspólnego celu w postaci dyrektywy wydaje się o tyle rozsądne, że jej podstawowym walorem jest określenie pewnego celu, który musi być osiągnięty, a ten cel ma wymiar już nie tylko europejski, ale i globalny. W zakresie wprowadzenia mechanizmów gwarantujących twórcom należne im wynagrodzenie z tytułu eksploatacji ich utworów w internecie, na Unię Europejską patrzy cały świat. Wobec globalnej skali problemu, dobre rozwiązania przyjęte na naszym kontynencie inspirować będą legislatorów w innych częściach świata, w szczególności w Australii i USA, gdzie trwają zaawansowane prace nad podobnymi projektami.

Mówimy bowiem o globalnym narzędziu, jakim jest internet. Żadne prawo nie będzie w stanie w pełni nadążyć za przejawami jego kolejnego wcielenia. Ale ta dyrektywa jest najlepszym możliwym wyjściem. Dla konsumentów, twórców, platform internetowych. Nade wszystko – dla kultury.