Szanowni Państwo!

„Wygraliśmy!”. Po pierwszej turze wyborów samorządowych takie okrzyki słychać z obu stron sceny politycznej. I trudno się dziwić. Tegoroczna bitwa o samorządy rozpalała wyjątkowe emocje, ponieważ były to pierwsze wybory po przełomowym, podwójnym zwycięstwie Zjednoczonej Prawicy w 2015 roku. W dodatku rozpoczynające wyborczy maraton czekający nas w kolejnych latach.

Jedno jest pewne: PiS opierało swoją legitymizację na wygranej z 2015 roku, ale przede wszystkim na przychylnych od miesięcy sondażach. Ściśle w związku z badaniami opinii publicznej budowano opowieść o partii Jarosława Kaczyńskiego, którą cechuje niezwykła więź komunikacyjna z większością wyborców i która dla radykalnych reform czy pseudoreform (choćby w wymiarze sprawiedliwości) potrafi uzyskać ciche poparcie przeciętnego Polaka. Weryfikacja tych przekonań przy urnach oznacza kres narracyjnej hegemonii partii Jarosława Kaczyńskiego. Budowanie mitu o reprezentowaniu przytłaczającej większości obywateli przez PiS będzie teraz trudne do kontynuowania lub wręcz niemożliwe. W istocie Polska pokazała swoje pluralistyczne oblicze.

* * *
Temperaturę gorącej jesiennej kampanii podgrzewały wszystkie podmioty politycznego sporu. Do najciekawszych zdarzeń należy zaliczyć opublikowanie nowych fragmentów ze znanych już „taśm Morawieckiego”. Premier kreowany w kampanii na człowieka bliskiego elektoratowi PiS-u, na nagraniach wychodzi na biznesmena bliskiego Platformie Obywatelskiej, a co gorsza, niespecjalnie wrażliwego na potrzeby „zwykłych” Polaków. W kontrze do ujawnionych przez Onet nagrań, wkrótce potem TVP zaprezentowała taśmy, na których znaleźli się między innymi Jan Kulczyk, Paweł Graś, Waldemar Pawlak czy Władysław Kosiniak-Kamysz.

Ofensywie medialnej ochoczo wtórowali politycy. Grzegorz Schetyna przyrównał politycznych przeciwników do szarańczy, a poseł PO Grzegorz Furgo umieścił na Twitterze przeróbkę niemieckiego plakatu propagandowego z czasów II wojny światowej z twarzami Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego i Zbigniewa Ziobry. Ostatecznie Furgo przeprosił i zdjęcie usunął, ale spór jedynie przybierał na sile.

Koalicja Obywatelska na finiszu kampanii musiała zmagać się również z kłopotami prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej, która została skazana prawomocnym wyrokiem, co przypominał jej wojewoda z ramienia PiS-u, wzywając do ustąpienia ze stanowiska. Wystąpienie wojewody ostatecznie jednak raczej pomogło, niż zaszkodziło Zdanowskiej, która wygrała z ogromną przewagą już w pierwszej turze. Cieniem na progresywnym wizerunku KO położyła się z kolei decyzja wywodzącego się z Platformy prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka o zakazie organizacji Marszu Równości i kontrmanifestacji środowisk narodowych. Ostatecznie oba marsze odbyły się dopiero po decyzji sądu cofającej rozporządzenie prezydenta.

Zamieszanie w opozycji blednie jednak przy chaosie, który wkradł się w zazwyczaj zdyscyplinowane szeregi partii rządzącej. Kandydat na prezydenta Warszawy Patryk Jaki podczas wyborczej debaty zadeklarował, że odchodzi z Solidarnej Polski i będzie kandydatem bezpartyjnym, po czym opuścił budynek TVP w autobusie przystrojonym barwami PiS-u. Odejście Jakiego z SP, które miało być polityczną zagrywką wobec Rafała Trzaskowskiego, wzbudziło też na nowo pytania o sytuację wewnętrzną w obozie Zjednoczonej Prawicy – plany Jakiego i jego relacje z szefem Solidarnej Polski, Zbigniewem Ziobrą.

Na nowo – przynajmniej w mediach – odżył również spór pomiędzy Ziobrą a Mateuszem Morawieckim. Część zwolenników PiS-u podejrzewa ministra sprawiedliwości o wykorzystywanie nagrań z Sowy i Przyjaciół na niekorzyść premiera. Trudno jednak przewidzieć, jakie owo zamieszanie będzie miało skutki dla każdego z tych polityków. Piotr Zaremba w komentarzu dla „Dziennika Gazety Prawnej” pisał, że premier „jest tak teflonowy, że nawet szkodzące mu nagrania doraźnie go wzmacniają. Ale to naraża go na ryzyko wyjątkowo bolesnego i definitywnego upadku w przyszłości”.

Przyszłość nadeszła wyjątkowo szybko, bo zaledwie po czterech dniach Zaremba na łamach „Dziennika” pisał już w innym tonie: „W pisowskiej centrali zaczęły krążyć pogłoski o możliwości wymiany Morawieckiego. Wymienia się nawet nazwisko jego potencjalnej następczyni: Małgorzaty Wassermann, o ile nie wygra rozgrywki o prezydenturę Krakowa”. Publicysta wskazywał również na obniżenie oczekiwań wyborczych w PiS-ie na ostatniej prostej kampanii.

Napięcie panujące w obozie władzy obrazowały nerwowe działania jej przedstawicieli. O ile wbicie przez Jarosława Kaczyńskiego łopaty pod przekop Mierzei Wiślanej mogło wywołać uśmiech, to już następny krok sztabu spotkał się z reakcjami oburzenia. W obliczu topniejących sondaży, PiS postanowiło bowiem uciec się do sprawdzonych w 2015 roku schematów, emitując spot ostrzegający Polaków przed… uchodźcami.

W przygotowanym naprędce topornym klipie błędnie przedstawione zostały kompetencje władz samorządowych, a w jednym z fragmentów występuje Bułgar rzekomo będący muzułmańskim uchodźcą. Sam film wywołał powszechne oburzenie, nawet wśród prawicowych publicystów, a jako „odrażającą, cyniczną, podłą i głupią propagandę” określił go… Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego. Zdystansował się do niego także wspierający do niedawna obóz „dobrej zmiany” aktor Jerzy Zelnik. Czy odwołanie się do radykalnego przekazu partii rządzącej i przedstawienie relacji kandydatów z władzami było dobrą strategią kampanijną?

„Stawiam prowokacyjną tezę, że PiS właściwie nie prowadziło kampanii”, mówi były poseł PiS-u i były rzecznik prezydenta Andrzeja Dudy Krzysztof Łapiński. „Kampania opiera się na diagnozie wynikającej z badań, na odczytaniu emocji, odpowiedzeniu sobie na pytanie: «Co w tych konkretnych wyborach motywuje ludzi do pójścia do głosowania?». Diagnoza, ułożenie strategii i trzymanie się jej do końca. Tak rozumianej kampanii nie prowadził ani PiS, ani Platforma. To były jakieś ruchy od ściany do ściany – w przypadku PiS-u oparte na aktywności premiera Morawieckiego, który został «zajechany»”, mówi Łapiński w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.

Na błędy Prawa i Sprawiedliwości wskazuje też Kamila Baranowska z tygodnika „Do Rzeczy”. „PiS łatwo dał się też wmanewrować w narrację, że to w Warszawie rozegra się główna bitwa. To błąd, który dziś pozwala Koalicji Obywatelskiej ubierać się w szaty zwycięzców, pomimo dość słabego wyniku w wyborach do sejmików”, mówi dziennikarka w rozmowie z Jakubem Bodzionym.

Czy niespełnienie wyborczych własnych wyborczych oczekiwań PiS-u to początek końca hegemonii tej partii?

„Te wybory dały opozycji szansę na strzelenie kontaktowej bramki, ważnej, bo dającej nadzieję na powodzenie w dalszym ciągu rozgrywek”, pisze Katarzyna Kasia z „Kultury Liberalnej”. A przed nami kolejne starcia – ciekawe, bo prawdopodobnie pojawią się w nich nowi gracze.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja „Kultury Liberalnej”