Kim była zmarła tragicznie Handziuk? Lokalną polityczką, doradczynią mera i członkiem miejskiej rady w Chersoniu, mieście na południu Ukrainy. Z polskiego punktu widzenia zdawałoby się, że na poziomie samorządowym prawdopodobieństwo przemocy politycznej nie jest wysokie – a jednak. Mało tego, sama Handziuk już po ataku stwierdziła: „Myślę, że to tylko początek. Przemoc będzie jeszcze bardziej okrutna, ludzie będą zastraszani”.
Aktywistka nie mówiła tylko o sobie. W czerwcu dwóch nieznanych sprawców nożem zaatakowało Witalija Ustymenkę, aktywistę odeskiego Automajdanu. Trzy miesiące później, w tym samym mieście, strzelano do Olega Michajłyka, lidera lokalnego oddziału jednego z ugrupowań politycznych. Obaj przeżyli, choć to tylko wybrane przypadki z długiej listy. Handziuk tyle szczęście nie miała – zmarła po serii operacji, które musiała przejść po ataku.
Napaść na polityczkę początkowo zakwalifikowano jako „chuliganizm”, choć reakcja opinii publicznej zmusiła prokuraturę do przekwalifikowania sprawy na „usiłowanie zabójstwa” – a po śmierci na „morderstwo z premedytacją […] ze szczególnym okrucieństwem”. Po ponad trzech miesiącach od dnia ataku.
Z bohatera w łotra
Handziuk swoją lokalną działalnością szczególnie narażała się grupom prorosyjskim, a także osobom uwikłanym w korupcję. Krótko przed atakiem napisała na Facebooku post, w którym ujawniała korupcyjny układ między policją a chersońskim merostwem. Podobną działalność prowadzili i wyżej wspomniani aktywiści. Sprawę morderstwa oddano SBU, ukraińskim specsłużbom – ci zidentyfikowali i zatrzymali pięciu podejrzanych. Jeden z nich, obwołujący się zleceniodawcą, może wcale nim nie być – aresztowani w toku śledztwa nie ujawniali szczegółów procederu, co zmniejsza wiarygodność ustaleń śledczych.
Jednym z podejrzanych jest także Wołodymyr Wasianowicz, który wcześniej służył jako ochotnik w Donbasie – w korpusie skrajnie-prawicowego Prawego Sektora – oraz był uczestnikiem Euromajdanu. Wasianowicz był także bohaterem multimedialnego projektu „Peremożci” [pol. „Zwycięzcy”], opowiadającego o uczestnikach walk w strefie ATO. To bohater – i to dosłownie, bo ma order „Narodowego Bohatera Ukrainy”. Inny podejrzany, Serhij Torbin, również walczył w Donbasie.
I tutaj łamie się częsta narracja ukraińskich polityków, którzy usprawiedliwiają zamachy i przemoc polityczną, przekonując, że to znowu sięgająca głęboko kremlowska ręka była głównym sprawcą wszelkiego zła. Oczywiście, nie można nie doceniać negatywnego wpływu Moskwy na sytuację wewnętrzną Ukrainy. Z drugiej jednak strony, oskarżenie o „prorosyjskość” stało się już codziennym rytuałem, powtarzanym wszędzie i przez wszystkich, każdą siłę polityczną w każdej konfiguracji. O ile na froncie sprawa, kim jesteśmy „my”, a kim „oni”, jest jasna, o tyle już na rodzimym podwórku granice się zacierają – bo przecież wszyscy mogą pracować dla GRU. No, ale chyba bohatera walk, Wasianowicza – obrońcy między innymi donieckiego lotniska – nie można nazwać marionetką Kremla.
Nie można nie doceniać negatywnego wpływu Moskwy na sytuację wewnętrzną Ukrainy. Z drugiej jednak strony, oskarżenie o „prorosyjskość” stało się już codziennym rytuałem, powtarzanym wszędzie i przez wszystkich, każdą siłę polityczną w każdej konfiguracji. | Filip Rudnik
Byliśmy żołnierzami
W ukraińskich mediach pojawiają się także opinie, według których i weterani są podstawieni – a skorumpowani politycy chcą w ten sposób zwrócić uwagę opinii publicznej na samowolę ruchów nacjonalistycznych. Nacjonaliści stanowią przecież idealny cel: często podzieleni, niezrozumiani i nielubiani na Zachodzie. Póki śledczy nie przedstawili dowodów, być może za wcześnie na potępienie Wasianowicza i Torbina. Takie podejście ma swoje uzasadnienie, choć też można je podać w wątpliwość – większość poprzednich napaści również nie została wyjaśniona.
Śmierć Handziuk woła o pomstę. A fakt, że do tragedii mogli przyczynić się weterani walk w Donbasie, gorzko przypomina o tym, o czym zapomniano i w Kijowie, i w Warszawie – że wojna nie usprawiedliwia wszystkiego. Nie jest wymówką dla traktowania walczących na wschodzie jako obywateli wyższej kategorii. Trudno bowiem zakwestionować zasługi pułku „Azow” w odbiciu Mariupola z rąk separatystów – jeszcze trudniej jednak zaakceptować poglądy Andrija Biłeckiego, dowódcy tego oddziału, dla którego misją jest „poprowadzenie Białych Ras świata na ostateczną krucjatę po zwycięstwo”. I nie zmieni tego fakt, że Korpus Narodowy – partia powstała jako polityczne skrzydło pułku „Azow” – sprzeciwia się pomysłowi lwowskiej rady obwodowej usunięcia rzeźb lwów z polskiej części Cmentarza Łyczakowskiego.
Nie sposób też zrozumieć działania Nacionalnych Drużyn, paramilitarnej organizacji, która dobrowolnie pilnuje porządku w ukraińskich miastach, wypowiadając wojnę hazardowi oraz spożywaniu alkoholu w miejscach publicznych. „Drużyni” uciekają się też do przemocy – w czerwcu rozpędzili romski obóz w lesie w pobliżu Kijowa. Choć organizacja jest oskarżana o związki z ukraińskim MSW, zainteresowani zaprzeczają – potwierdzając te doniesienia, minister spraw wewnętrznych otwarcie przyznałby się, że kieruje niesprawnym aparatem państwowym.
Śmierć Handziuk woła o pomstę. A fakt, że do tragedii mogli przyczynić się weterani walk w Donbasie, gorzko przypomina o tym, o czym zapomniano i w Kijowie, i w Warszawie – że wojna nie usprawiedliwia wszystkiego. | Filip Rudnik
W Polsce pokutuje przeświadczenie – szczególnie u, cokolwiek by to miało znaczyć, „liberalno-lewicowej” części komentatorów – zgodnie z którym Ukrainie trzeba wiele wybaczyć i przymykać oko na te wydarzenia, właśnie z powodu wojny. Jest to podejście nieodpowiedzialne, w pewnym stopniu skażone tym samym postkolonializmem widocznym u tych, którzy w Ukraińcach widzą wyłącznie niebezpiecznych nacjonalistów. Oba stanowiska zasadzają się konstatacji, że Ukraina wciąż jest nieopierzona, niezdolna do prowadzenia w pełni demokratycznej polityki i zapewnienia bezpieczeństwa swoim mieszkańcom. Oczywiście, kiedy spoglądamy na złote kopuły Kijowa, musimy zawsze brać poprawkę na wystrzały w Donbasie. Ignorując jednak inne wydarzenia, sprawiamy, że w siłę rosną ci, których żaden rozsądny człowiek nie chciałby widzieć w roli rządzących w żadnym kraju, a szczególnie tym sąsiednim.
Można argumentować, że skrajna prawica nie jest istotnym graczem na ukraińskiej scenie politycznej – poparcie dla niej jest niewielkie, a w sondażach przedwyborczych żadne nazwisko polityka związanego z ruchami nacjonalistycznymi nie pojawia się wysoko. To prawda, choć, jak widać, ich działania wcale nie polegają na normalnej rywalizacji politycznej – stąd trudno ocenić ich realny wpływ na rzeczywistość.
Jedno jest pewne. Mylili się ci, którzy przewidywali, że prawdziwe problemy Ukrainy nastaną dopiero po wojnie – kiedy weterani wrócą do domów i, wykorzystując doświadczenie bojowe, część z nich zaangażuje się w działalność przestępczą. Niektórzy już to zrobili – i zostali wtłoczeni w brutalną, pozaprawną walkę polityczną. Odwracając się od tych kwestii – w imię dobra wspólnych relacji i tego, że Ukraina powstrzymuje agresję Moskwy – nie dostrzegamy, że mogą to być oznaki swobodnego dryfu Kijowa w kierunku przeciwnym do Europy. A na tym zależeć nam nie powinno.