Świat wypadł z formy

„Mam wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę” – powiedział mi znajomy, kiedy kilka dni temu PiS i prezydent Duda dogadali się z organizatorami Marszu Niepodległości. W istocie, to dogadanie się sugerowało wizję jak z powieści Ziemowita Szczerka: taką, która winna być wykwitem wyobraźni pisarza w utworze apokaliptycznym. Prezydent maszerujący wśród celtyckich krzyży to wszak scena, która, zdawało się do niedawna, spełnia wszelkie warunki nieprawdopodobieństwa.

Owo dogadanie się nie było jednak jedynym momentem, w którym podobni do mojego znajomego obywatele liberalnej bańki poczuli, że w Polsce wydarzają się rzeczy, które mogłyby się dziać w apokaliptycznej fantastyce, a nie w powieści realistycznej. Podobnym było wystawienie Jacka Saryusza-Wolskiego na kontrkandydata Donalda Tuska w wyborach przewodniczącego Rady Europejskiej; forsowanie nowelizacji ustawy o IPN-ie; obsadzenie organów sądowniczych nowymi prawnikami „bez żadnego trybu”. Co ciekawe, równie nieprawdopodobne rzeczy działy się w tym czasie w całym świecie Zachodu – z Brexitem czy wyborem Trumpa na prezydenta USA w pierwszej kolejności.

Tego ostatniego Michael Wolff w zeszłorocznym „Ogniu i furii” określił mianem, które, jak sądzę, jest dobrym punktem wyjścia do myślenia o tryumfie populizmu w ostatnich latach – do którego rządy PiS-u należą. Określenie to brzmi: „fikcyjny bohater w prawdziwym świecie”. Ów fikcyjny bohater zdobył jednak, podobnie jak PiS, poparcie ludzi jak najbardziej realnych, doprowadzając do tego, że, wedle biadającej jak Hamlet liberalnej bańki, „świat wypadł z formy”. Co więcej, podczas wypadania poparcie to wcale nie malało.

Jaki z tego wniosek? Taki mianowicie, że wielu ludziom spoza bańki liberałów wzmiankowane wyżej działania zdawały się nie z formy wytrącaniem, ale umieszczaniem świata we właściwych koleinach.

Nie u siebie

Mówiąc mniej poetycko, wielu Polaków przez bardzo dużą część dziejów III RP nie czuło się w Polsce u siebie. Taki wniosek (choć nigdy niesformułowany explicite) przebija ze wszystkich najważniejszych książek politologicznych wydanych w Polsce w ostatnich latach: „Wyjścia awaryjnego” Rafała Matyi, „No dno jest po prostu Polska” Adama Leszczyńskiego czy „Nowego liberalizmu” Tomasza Sawczuka. Jednym słowem, by odnieść się do jeszcze jednego książkowego tytułu – czuli się w III RP „obcymi we własnym kraju”.

Na czym obcość owa polegała? Sądzę, że miała dwa wymiary: faktyczny i dyskursywny, a ten drugi jest o wiele ważniejszy od pierwszego. Wymiar faktyczny polegał na rozziewie życiowych szans pomiędzy prowincją a metropoliami; na braku dobrze działającej publicznej służby zdrowia; na niedofinansowaniu publicznego transportu itd. Państwo nie zapewniało wielu obywatelom instrumentów, za pomocą których mogliby z niego korzystać i w ten sposób w Polsce uczestniczyć. Przełożyło się to na brak poczucia sprawczości – wedle opublikowanych w marcu 2018 roku wyników z badań CBOS-u, wiosną 2015 roku aż 73 procent Polaków deklarowało brak wpływu na to, co dzieje się w ich ojczyźnie. Po zwycięstwie PiS-u ten trend zaczął się odwracać.

Co partia rządząca uczyniła, że tak się wydarzyło? Dała 500+, dzięki któremu wielu Polaków pierwszy raz w życiu osiągnęło względną swobodę finansową? Obiecała Mieszkanie+? Gdybyśmy użyli którejkolwiek z tych odpowiedzi, za popierających partię rządzącą musielibyśmy uznać tych, którzy przegrali na III RP. Tymczasem wyborcami PiS-u jest wielu tejże beneficjentów. Większy więc musiała mieć na to wpływ obcość w wymiarze dyskursywnym. Widzę ją jako poczucie, że dane poglądy, zestawy idei, które wielu Polaków uważa za własne, były za poprzednich rządów w dyskursie nie tyle niereprezentowane, ile zwalczane, bo uznane za nieracjonalne. Za takie idee można by, sądzę, uznać przywiązanie do narodowej suwerenności w Unii Europejskiej, wagę Kościoła katolickiego, niechęć do napływu imigrantów, propagowanie tradycyjnego modelu rodziny i seksualności.

Tyle że to wszystko nieprawda. Idee te nie tyle były szeroko reprezentowane, co przeniesione na poziom instytucjonalny. Przez całą III RP państwo było ochoczo zblatowane z Kościołem; związków partnerskich nie dało się doprosić ani za SLD, ani za Platformy; żołnierzy wyklętych zaczął czcić Bronisław Komorowski. Także luminarze prawicowego dyskursu, dzisiaj chętnie obwołujący się w III RP „wyklętymi”, mieli w niej – jak przypomniał Jakub Dymek w „Nowych barbarzyńcach” – dostęp do kierowniczych stanowisk w najważniejszych redakcjach, dyskursem toteż rządzili. Podobnie, jak wskazywała swoim rozmówcom w pracy „Obcy we własnym kraju” Arlie Hochschild, sprawy miały się w Stanach Zjednoczonych.

Podobnie jak rewolucyjni konserwatyści w weimarskich Niemczech, PiS skusiło Polaków negatywnym opisem Polski, który niewielkie miał pokrycie w faktach, a gigantyczne – w warstwie uczuciowej. | Wojciech Engelking

Tak się przedstawiała rzeczywistość – ona jednak PiS-u i innych populistów nie obchodziła. Partia rządząca i w wyborach, i po nich odwoływała się do nierzeczywistości i wynikającego z niej resentymentu.

Nikt nie lubi Republiki Weimarskiej

Pojęcie „nierzeczywistości” przypomniał ostatnio Jarosław Kuisz w „Końcu pokoleń podległości”, odnosząc je do tej definicji, którą sformułował Kazimierz Brandys (traktujący „nierzeczywistość” jako pozorność polskiego państwa, które nigdy nie zapewniało wszystkim swoim obywatelom wolności i solidarności). Ja wolałbym się odnieść do innej, zaproponowanej w latach 20. ubiegłego stulecia w kraju, do którego od czasu wygranej PiS-u czy Trumpa chętnie się świat Zachodu porównuje: Republice Weimarskiej. Nie chodzi mi o używanie wyświechtanej i intelektualnie jałowej analogii współczesnych populistów do nazistów. Chcę raczej zaproponować, by jako rodzaj odczuwania nierzeczywistości potraktować poczucie obcości we własnych krajach – to zaś, jak myślano o nierzeczywistości w Weimarze, potraktować jako pewien wzorzec.

[promobox_artykul link=”https://kulturaliberalna.pl/2018/11/13/pawlowski-pis-strategia-wybory-morawiecki-kaczynski/” txt1=”Czytaj również tekst Łukasza Pawłowskiego ” txt2=”Jak słabnie PiS. Analiza trendów”]

Czym była Republika Weimarska? Gdy powstała – najbardziej zaawansowanym pod względem wolności i socjalnych gwarancji państwem w Europie, w którym nikt tych wolności i gwarancji nie cenił. Amerykański historyk Jeffrey Herf określa Weimar mianem „republiki bez republikanów”. Tymi ostatnimi nie byli bowiem nawet uznawani dziś za postępowych myśliciele w rodzaju Tomasza Manna, który w swoich wczesnych pracach publicystycznych opisywał Niemcy jako państwo osaczone przez Ententę, demokrację, „cywilizacyjnych literatów” (w rodzaju jego brata Henryka). Czytane dzisiaj, gdy znamy prace historyków na temat Weimaru, „Myśli czasu wojny” i „Rozważania człowieka apolitycznego” pokazują rozbieżność między tym, jak Mann odczuwał rzeczywistość, a tym, jak ona wyglądała.

Owo odklejenie radykalny wymiar przyjęło w Weimarze wśród intelektualistów związanych z prawą stroną sceny politycznej, którzy opisywali powstałą w 1919 roku Republikę jako zaprzeczenie wszystkiego, czym Niemcy według ich poczucia być powinny. Okazywał się więc Weimar państwem, w którym rządziły związki zawodowe (w istocie silniejsze niż wcześniej, ale trudno uznać, że dominujące), w którym tryumfowała technika (z początku Niemcy były mocno pod tym względem zapóźnione), a Berlin był poddaną amerykańskim wpływom stolicą konsumpcji (o wiele mniej niźli ówczesny Londyn lub Paryż).

Rewolucyjni konserwatyści czuli – to kluczowe słowo – Weimar jako kraj, w którym wszystko poszło nie tak, jak miało, według ich poczucia, pójść. Miast rzeczywistości (czyli tego, jak, w ramach tego poczucia, świat powinien wyglądać), otaczała ich nierzeczywistość. Mieli poczucie, że żyją nie w prawdziwym świecie, ale w fikcji – podobne do tego, które było w III RP udziałem wielu Polaków, a które wykorzystało PiS.

Podobnie jak rewolucyjni konserwatyści w weimarskich Niemczech, PiS skusiło Polaków negatywnym opisem Polski, który niewielkie miał pokrycie w faktach, a gigantyczne – w warstwie uczuciowej. Zaproponowało wizję kraju złożoną z twierdzeń, z których najważniejszym było to o rzekomym wykluczeniu pewnych prądów ideowych z racjonalnego dyskursu. Że te prądy wykluczone nie były – to nieistotne.

I chociaż z początku wszystko szło dobrze, następnie dopadło tę partię przekleństwo wszystkich, które dyskursem nierzeczywistości zdobywają wyborców: doszła do władzy.

Budowanie nierzeczywistości

Czytelnik, który dotarł do tego miejsca, mógłby uznać, że hołduję głównemu grzechowi co bardziej radykalnych liberałów: uznawaniu zestawu poglądów, który podzielam, za jedyny, jaki mieści się w granicach racjonalności. Piszę bowiem o poczuciu nierzeczywistości własnym i wielu centrystów – w myśl którego to, co się dzieje, nie powinno się dziać – jako prawdziwszym i więcej wartym od poczucia nierzeczywistości, jakie wyborcy PiS-u mieli za rządów Platformy.

Domniemana nierzeczywistość rządów liberałów w Polsce (czyli fałszywe wyobrażenie o tym, jak rządy te wyglądały) została pod względem treści wywrócona na nice i umieszczona w prawdziwym świecie. | Wojciech Engelking

Wróćmy na chwilę do Republiki Weimarskiej. Największą tragedią ówczesnych, czujących Weimar jako nierzeczywistość konserwatystów było to, że w istocie nie mieli czego konserwować i do czego się odwoływać: Wielka Wojna obróciła świat XIX stulecia w nicość. By zatem w niemieckim imaginarium umieścić pozytywny punkt odniesienia, stworzyli oni to, co nierzeczywistością było w istocie (nazwijmy to „nierzeczywistością faktyczną”): zbiór idei na temat tego, co działo się w Niemczech przed 1918 rokiem, jako radykalną negację tego, co działo się po nim.

Rewolucyjni konserwatyści nigdy nie doszli do władzy. Choć byli, jak określał ich historyk Fritz Stern, „intelektualną ariergardą ruchu nazistowskiego”, nawet co bardziej radykalnych z nich (na przykład Fryderyka Jüngera) przeraził kształt, jaki Niemcy przybrały za rządów NSDAP (w dodatku: wszystkie kluby polityczne i gazety, w których się za Weimaru gromadzili, zostały w III Rzeszy rozwiązane, a kilkoro z ich członków spotkał koniec cokolwiek smutny). PiS do władzy doszło i żeby zadowolić wyborcę czującego nierzeczywistość domniemaną – czyli wykluczenie dyskursywne – za rządów PO, musiał swoją wersję nierzeczywistości faktycznej wprowadzić w życie. Na poziomie państwowym i instytucjonalnym.

Zatem, skoro konserwatywny punkt widzenia był jakoby sekowany w finansowanych przez państwo (bezpośrednio i nie) mediach – stał się on jedynym punktem widzenia w nich dopuszczalnym. Zatem, skoro państwo pod rządami PO jakoby propagowało aborcję i inne nowoczesne rozwiązania tyczące się intymnej sfery życia człowieka – pod głosowania w Sejmie dostał się projekt, który za zbyt liberalny uważa nawet obecny tak zwany kompromis. Zatem, skoro za poprzedniej władzy sądy i Trybunał Konstytucyjny jakoby właśnie jej sprzyjały – zostały one zapełnione sędziami, którzy faktycznie są władzy przychylni, tylko obecnej. Zatem, skoro za poprzedniej władzy ruchy narodowe jakoby były zwalczane – w marszu przez nie zorganizowanym 11 listopada 2018 roku poszli najwyżsi państwa przedstawiciele. Domniemana nierzeczywistość rządów liberałów w Polsce (czyli fałszywe wyobrażenie o tym, jak rządy te wyglądały) została pod względem treści wywrócona na nice i umieszczona w prawdziwym świecie.

Nie oznacza to jednak, że stała się rzeczywistością. Wykorzystując starą grecką metaforę demokracji jako statku można powiedzieć, że budując swoją nierzeczywistość, PiS dało popierającym go załogantom (którzy dotychczas czuli się niewykorzystani, niezależnie od tego, czy siedzieli przy wiosłach, w kantynie, czy w kajutach wysokich oficerów) poczucie, że okręt za ich sprawą płynie szybciej. Nie dlatego, że faktycznie przyspieszył, ale dlatego, że pozwoliło im biegać od lewej do prawej burty – więc statek zaczął się mocniej przechylać, jak przy pomyślnych wiatrach. Niemożliwym zdaje mi się jednak, by w pewnym momencie nie zostało dostrzeżone, że bieganie takiego rodzaju jest idiotyczne i tylko w nierzeczywistości można uznać, że okręt za jego sprawą nabrał szwungu.

Ale to za jakiś czas, z pewnością nie za tej ani następnej PiS-u kadencji. Rozgośćcie się więc w nierzeczywistości. To wspaniałe miejsce, gdzie – jak pisał w swojej książce o współczesnej Rosji Peter Pomerantsev – nothing is true and everything is possible.