Szanowni Państwo!
Czy po trzech latach rządów PiS-u żyjemy dziś w Polsce solidarnej? Pytanie nie jest ani ironiczne, ani prowokacyjne, ale jak najbardziej poważne i konkretne.
Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy na fali kilku ważnych i chwytliwych obietnic, między innymi walki z korupcją, budowy nowych, lepszych elit, skromności władzy, wzmocnienia pozycji międzynarodowej Polski, szacunku dla tradycji i patriotyzmu oraz wzmocnienia roli religii i Kościoła.
Wbrew rządowej retoryce, większość tych obietnic albo już zakończyła się fiaskiem, albo – w najlepszym razie – nie jest realizowana. Konflikt z Unią Europejską o tak zwaną reformę Sądu Najwyższego jak na razie skończył się klęską rządu, ale relacje ze Wspólnotą są dalekie od normalności. Wybuchające co jakiś czas skandale na arenie międzynarodowej od mniejszych (jak niedawna wypowiedź Piotra Glińskiego porównująca sytuację polityków PiS-u do Żydów w nazistowskich Niemczech) do gigantycznych (jak spór o nowelizację ustawy dotyczącej IPN) naszej pozycji raczej nie poprawiają.
Wiara katolicka również, zamiast się wzmacniać, zdaje się słabnąć, co znajduje odzwierciedlenie w twardych danych – dotyczących spadającej liczby uczestników mszy, osób przystępujących do komunii, decydujących się na ślub kościelny – lub odwrotnie: na rozwód. Także konserwatyzm Polaków, który w teorii powinien eksplodować po sukcesie wyborczym Zjednoczonej Prawicy, ma się nie najlepiej – czytelnictwo konserwatywnych gazet i oglądalność publicznej telewizji, zamiast rosnąć dzięki rządowemu wsparciu, wyraźnie spadają.
Walka z korupcją też przynosi co najmniej niejednoznaczne rezultaty. Bo choć rząd chwali się rosnącą skutecznością w ściganiu oszustów podatkowych, na światło dzienne regularnie wychodzą fakty o znamionach korupcyjnych – od zatrudniania na dobrze płatnych stanowiskach ludzi bez odpowiednich kompetencji, po otwarte żądania łapówek, jak w przypadku tak zwanej afery KNF.
Chcemy zapytać, czy podobnie nie jest z jedną z najstarszych i najważniejszych obietnic Prawa i Sprawiedliwości, czyli obietnicą budowy tak zwanej „Polski solidarnej”. Przejawem jej realizacji, na który obóz rządzący często się powołuje, jest wprowadzenie programu Rodzina 500+. Są też inne rozwiązania – 300 złotych wyprawki dla uczniów, obniżenie cen niektórych leków dla najstarszych pacjentów, czy tak zwany „podatek solidarnościowy”, w teorii pobierany od najbogatszych i przeznaczony na Fundusz Wsparcia Osób Niepełnosprawnych (piszemy „w teorii”, bo w rzeczywistości faktycznie najbogatsi będą go mogli uniknąć). Czy to znaczy, że społeczna solidarność triumfuje?
Z jednej strony, zwycięstwo PiS-u i utrzymująca się popularność retoryki „przywracania godności” pokazuje potrzebę budowy państwa bardziej opiekuńczego. Z drugiej jednak, już widać w społeczeństwie procesy wskazujące na zjawiska dokładnie przeciwstawne – niewiarę w państwo oraz ucieczkę w sferą prywatną i usługi rynkowe kosztem publicznych.
Najlepszym przykładem jest szkoła. Coraz więcej Polaków jest gotowych zapłacić za prywatną edukację swoich dzieci, a szkoły prywatne przeżywają prawdziwe oblężenie. W 2016 roku do prywatnej szkoły chodził 1 na 26 uczniów, podczas gdy cztery lata wcześniej 1 na 36. Obecnie w samej Warszawie w szkołach niepublicznych uczy się już 30 tysięcy uczniów, czyli ponad 13,5 procent!
Analogiczne sygnały płyną z systemu opieki zdrowotnej. Raport Polskiej Izby Ubezpieczeń opublikowany w lutym bieżącego roku mówi, że Polacy wydają na prywatne usługi medyczne nawet 46 miliardów złotych rocznie! To więcej niż połowa rocznego budżetu Narodowego Funduszu Zdrowia.
I choć tegoroczne badania CBOS-u pokazują delikatny wzrost liczby ankietowanych zadowolonych z publicznej opieki zdrowotnej, to wciąż aż 66 procent twierdzi, że zadowolone nie jest. Gdy zapytać o dostęp do specjalistów, wyniki są jeszcze bardziej przygnębiające i przekraczają 80 procent! Dla porównania, w Wielkiej Brytanii w 2017 roku wyniki wyglądały niemal dokładnie odwrotnie – blisko 60 procent respondentów jest zadowolonych z publicznej służby zdrowia, a liczba niezadowolonych sięga 30 procent. Dodajmy, że to… najgorszy wynik od dekady!
Trudno więc się dziwić, że niezadowoleni z publicznych usług Polacy, jeśli tylko mogą – lub jeśli są do tego zmuszeni – decydują się na skorzystanie z prywatnych gabinetów.
Kolejny dobry przykład braku zaufania do usług publicznych to nasze podejście do systemu emerytalnego. Jak wynika z badań dla Instytutu Spraw Publicznych z roku 2016, tylko 4,4 procent badanych określa ZUS jako instytucję, której „zdecydowanie można ufać”. Dokładnie przeciwnego zdania jest 18,9 procent respondentów.
Wielkim testem będzie dla tego systemu wprowadzenie Pracowniczych Planów Kapitałowych. Czy Polacy uwierzą państwu i zgodzą się na obniżkę pensji oraz podniesienie kosztów zatrudnienia w zamian za obietnicę wyższej emerytury? Można mieć poważne wątpliwości.
Nie jest oczywiście tak, że wszystkie opisane wyżej zjawiska to reakcja na decyzje podejmowane przez obecny rząd – te mogą być tylko jednym z elementów. Powodów, dla których ludzie posyłają dzieci do szkół prywatnych, jest wiele – ich większa dostępność, wiara w wyższy poziom i lepsze metody nauczania, chęć podkreślenia swojego statusu, własne doświadczenie z nauki za granicą, gdzie relacja nauczyciel–uczeń jest inna itd. W przypadku służby zdrowia jest podobnie – opieka prywatna staje się bardziej dostępna, a dzięki tak zwanym benefitom oferowanym przez dużych pracodawców wcale nie taka droga. Trudno się dziwić, że wielu Polaków się na nią decyduje.
Ważnym elementem jest jednak również wspomniane już zaufanie do instytucji państwowych, które od dawna jest w Polsce bardzo niskie i na takim poziomie się utrzymuje. Jedno z badań pokazało, że zaufanie do rządu w roku 2017 co prawda wzrosło w porównaniu z rokiem poprzednim o 5 procent, ale i tak przejawia je jedynie 25 procent Polaków. To mniej niż odsetek deklarujący poparcie dla rządzącej partii! Dla porównania, zaufanie do biznesu deklaruje niemal dwukrotnie więcej ankietowanych – 43 procent.
„Niezadowolenie z jakości usług publicznych w Polsce to nie domena rządów PiS-u. Taki stan rzeczy utrzymuje się od dawna. Ale w połączeniu z hasłami budowy «Polski solidarnej», silnego państwa i nowych elit, może dać wybuchowy efekt”, pisze w swoim tekście Łukasz Pawłowski z „Kultury Liberalnej”.
Pawłowski dostrzega w opisanych wyżej zjawiskach „drugą falę prywatyzacji” i przekonuje, że jeśli coraz większa grupa Polaków korzysta z usług prywatnych zamiast publicznych, to w pewnym momencie zacznie zadawać pytanie, dlaczego ma ponosić koszty utrzymywania publicznych szkół, przedszkoli i szpitali.
A najciekawsze jest to, że inaczej niż w przypadku pierwszej fali prywatyzacji z początku lat 90. utożsamianej z nazwiskiem Leszka Balcerowicza i do tej pory wywołującej ogromne emocje lewicy i prawicy, fali drugiej jak na razie politycy w ogóle nie dostrzegają!
Inną konsekwencją ucieczki od usług publicznych jest także obniżanie poziomu tych usług – części Polaków przestanie bowiem zależeć na ich jakości, skoro i tak swoje potrzeby zaspokajać będą gdzie indziej. Potencjalna konsekwencja trzecia to budowanie nowych podziałów społecznych, na tych, którzy są skazani na usługi publiczne, i tych, którzy mogą z nich zrezygnować. To wszystko doprowadzi do dalszej erozji społecznej solidarności.
„Jedynym sposobem, by uniknąć ucieczki aspirujących obywateli ze sfery publicznej, jest zapewnienie usług publicznych na wysokim poziomie. Musi to być widoczne w pracy nauczycieli, w finansowaniu szkół i w programie szkolnym”, mówi Anna Gromada badaczka ONZ do spraw polityki społeczno-gospodarczej w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem.
„Rozwój szkolnictwa prywatnego ma swoje źródła w nieufności Polaków wobec państwa”, mówi z kolei zdobywca tytułu Nauczyciela Roku 2018 Przemysław Staroń w rozmowie z Jakubem Bodzionym, którą opublikujemy w najbliższych dniach. Staroń wierzy jednak, że z czasem szkoły prywatne mogą stać się dla publicznych wzorem do naśladowania.
Wielkich pokładów solidarności nie ma też co szukać u podstaw systemu opieki zdrowotnej. „Jeżeli ktoś jest na tyle majętny, że może się odciąć od systemu publicznego, to tak robi”, mówi antropolog medycyny dr Hubert Wierciński. „Nie ma żadnego poczucia solidarności czy myślenia kolektywnego. Bardzo dużo osób ma przeświadczenie, że im się wszystko należy, bo są ubezpieczeni. Musi minąć wiele lat, by w społecznej świadomości zaistniał fakt, że medycyna kosztuje. Dlatego tendencja prywatyzacyjna będzie się pogłębiała”, uważa Wierciński.
Paradoksalnie, do postępującej prywatyzacji mogą doprowadzić także działania rządu podejmowane właśnie w imię solidarności, na czele z programem 500+. „Polska w zestawieniach europejskich zajmuje jedno z najwyższych miejsc, jeśli chodzi o transfery socjalne, ale jedno z ostatnich, gdy chodzi o jakość służby zdrowia”, mówi socjolog dr hab. Małgorzata Jacyno w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Celujemy nie w budowanie wspólnych instytucji, ale transfer pieniędzy pozwalających niektórym przeżyć i przeboleć rozpad instytucji publicznych. Transfery socjalne będą jedynie uzupełniać wynagrodzenia, po to by ludzie złapali oddech w sytuacji znikania gwarancji systemowych”.
Krótko mówiąc, tak jak obecny prawicowy i konserwatywny rząd nie sprzyja popularności prawicowych mediów, a deklarowana religijność elity władzy nie pomaga Kościołowi katolickiemu, tak też realizacja hasła „Polski solidarnej” może doprowadzić do ucieczki w sferę prywatną. Ta druga fala prywatyzacji w wielu dziedzinach życia wyraźnie wzbiera.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”