Światowa polityka klimatyczna w pigułce
Właśnie rozpoczął się COP24, czyli „szczyt klimatyczny” ONZ w Katowicach. To już trzecie, doroczne spotkanie państw-sygnatariuszy Ramowej konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu organizowane przez polskie władze, po poznańskim COP14 i warszawskim COP19.
Tegoroczny COP24 będzie ważniejszy od poprzednich. Podpisane w 2015 roku w Paryżu porozumienie określiło wspólny dla całego świata cel: ograniczenie wzrostu średniej rocznej temperatury na Ziemi do 2 stopni Celsjusza (w porównaniu do czasów przed rewolucją przemysłową). Jak mamy to osiągnąć? Trzeba wreszcie narzucić wysiłek na rzecz ochrony klimatu wszystkim państwom świata. Tym właśnie ma się zająć szczyt w Katowicach.
Ale po kolei. W 1997 roku polska delegacja na COP w Kioto, kierowana przez Jana Szyszkę, ówczesnego ministra środowiska w rządzie AWS, podpisała Protokół, który miał regulować politykę klimatyczną do 2020 roku. Zgodnie z protokołem, strony porozumienia zostały podzielone na trzy grupy. Państwa najwyżej rozwinięte oraz rozwinięte, ale postkomunistyczne (wśród nich Polska), zobowiązały się do ograniczenia emisji dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych o określony procent. Większość państw świata została jednak zaliczona do trzeciej grupy, co oznacza, że pozwolono im na dalsze swobodne emisje. Było to zgodne z zasadą, że najpierw trzeba się wzbogacić, a dopiero potem chronić klimat.
Rząd powinien uznać cel neutralności klimatycznej w 2050 roku za punkt wyjścia do budowania polskiej strategii energetycznej. | Kacper Szulecki
W ciągu ostatnich dwudziestu lat obraz gospodarki światowej zmienił się jednak diametralnie, a państwa rozwijające się emitują dziś znacznie więcej gazów cieplarnianych niż wtedy. Dość powiedzieć, że Chiny są dziś drugą gospodarką świata i największym konsumentem energii. Zniesiono więc podział na rozwiniętych i rozwijających się, ale wyznaczenie wspólnego celu redukcji emisji w dalszym ciągu było trudne politycznie. W 2015 roku w Paryżu postawiono więc na dobrowolne zobowiązania państw, tzw. INDC (Intended Nationally Determined Contribution – zamierzony i wypracowany wewnętrznie wkład).
Podstawą polityki ratowania klimatu są zatem obecnie INDC, a jako że znaczna część emisji pochodzi z sektora energetycznego, kluczem do tych zobowiązań są narodowe strategie energetyczne – wizje przyszłości opracowywane przez państwa. I tu wracamy do polskiej delegacji, która wita gości w Katowicach z uśmiechem na twarzy i kropelkami potu na czole. W kieszeni ma bowiem nie prawdziwą strategię energetyczną, ale napisaną na kolanie listę życzeń do świętego Mikołaja.
Polska energetyka bez pomysłu
Na strategię energetyczną państwa z prawdziwego zdarzenia czekamy w Polsce od lat. Kiedy w 1990 roku rząd Tadeusza Mazowieckiego najpierw wstrzymał, a potem ostatecznie porzucił budowę elektrowni jądrowej „Żarnowiec”, uzasadniał to wadami dotychczasowej i brakiem przyszłej strategii energetycznej państwa. Poprzednia, odziedziczona po PRL, znacząco przeszacowywała zapotrzebowanie na prąd (dlatego obejmowała inwestycje w Żarnowiec i inne elektrownie). Nowa strategia właściwie nigdy nie została na serio sformułowana.
Choć jeszcze w latach 90. Polska wręcz starała się znaleźć w awangardzie opartego na nauce myślenia o klimacie, a decydenci rozumieli potrzebę dekarbonizacji energetyki, to ostatnich kilkanaście lat straciliśmy na jałowych dyskusjach i podważaniu wpływu człowieka na zmiany klimatyczne. Zamiast planować wyprawę, staraliśmy się udowadniać sobie i innym, że kompas wcale nie wskazuje północy.
W 2009 roku przygotowano ostatnią oficjalną strategię: PEP2030. Przestała być aktualna niedługo po przyjęciu, ale nie jest to zarzut. Świat się zmienia, a energetyka zmienia się bardzo szybko. Maleją koszty technologii, takich jak fotowoltaika, rosną za to koszty na przykład energii atomowej. Zmieniają się ceny surowców na rynkach – węgiel jest raz tańszy, a raz droższy, ropa w ciągu ostatnich dziesięciu lat kosztowała ponad 140 dolarów za baryłkę (2008), a kiedy indziej niecałe 36 dolarów (2016). Ważne są więc przede wszystkim trendy długoterminowe. Do tego dochodzą zmiany polityczne i środowiskowe, które ograniczają pole wyboru. Ochrona klimatu to dziś najważniejszy taki czynnik.
PEP2040, czyli jak nie myśleć strategicznie
Właśnie dlatego potrzebne jest myślenie strategiczne, a przede wszystkim jasny cel, który nie będzie zależny ani od krótkoterminowych wahań cen, ani od cykli wyborczych.
W ciągu ostatnich trzydziestu lat polska energetyka nie potrafiła takiego jasnego, długoterminowego celu wypracować.
W tej sytuacji z pomocą przyszła Bruksela, która postanowiła zaproponować wspólne cele polityki klimatycznej dla całej Unii. Polski rząd zawetował jednak w 2012 roku unijną długoterminową strategię do 2050 roku, w której Komisja proponowała za cel redukcje emisji o 80 procent. Od tego czasu upłynęło sporo wody z topniejących lodowców i 28 listopada tego roku, w ramach przygotowań do COP24, Komisja opublikowała nową strategię UE do 2050 roku, tym razem obierając za cel już nie Europę niskoemisyjną, lecz bezemisyjną. Zgodnie z projektem KE, emisje netto, to znaczy z uwzględnieniem technik przechwytywania emitowanych gazów, w wyniku których nie trafiają one do atmosfery, miałyby spaść do zera. Podobnie jak poprzednio, minister Tchórzewski zbył ten dokument jako polityczną deklarację odchodzącej Komisji, której za rok już nie będzie.
W kontrze do tego Ministerstwo Energii przygotowało naprędce PEP2040. Trudno uznać ją jednak za pełnokrwistą strategię państwa. Na portalu BiznesAlert prawnik Christian Schnell pokazuje przekonująco, że PEP2040 nie wypełnia nawet ustawowych wymogów stawianych strategii energetycznej państwa – dokument pozbawiony jest między innymi części diagnostycznej, wskaźników realizacji zakładanych celów, nie jest także skoordynowany z innymi strategiami sektorowymi. Co więcej, PEP2040 to w tej chwili stanowisko pojedynczego ministra, a nie dokument, który ma szanse obowiązywać długoterminowo. Aby strategia energetyczna państwa nie była strategią energetyczną jednego ministra, jednej partii, jednego lobby, konsultacje międzyresortowe, eksperckie i społeczne powinny przede wszystkim poprzedzać projekt, a nie następować po jego nagłym ogłoszeniu. Sam projekt powinien zaś mieć międzypartyjne poparcie.
Rząd nie ma wymówki
Rząd powinien uznać cel neutralności klimatycznej w 2050 roku za punkt wyjścia dla budowania polskiej strategii energetycznej. Podstawowym problemem w planowaniu dekarbonizacji Polski jest możliwie bezbolesna transformacja energetyczna i społeczno-ekonomiczna w miejscach, gdzie wydobycie i spalanie węgla jest źródłem pracy i dochodu dla tysięcy ludzi. Polski węgiel to nasze dawne błogosławieństwo, a od wielu lat wyzwanie, z którym każdy kolejny rząd boi się mierzyć. To, że musimy to zrobić, jest od dawna oczywiste – pisaliśmy o tym na stronach „Kultury Liberalnej” już ponad pięć lat temu, a także przed warszawskim COP19.
Polski rząd nie ma żadnych wymówek – posiada niemal pełną kontrolę nad krajową energetyką. | Kacper Szulecki
Polski rząd nie ma żadnych wymówek – posiada niemal pełną kontrolę nad krajową energetyką. Choć aukcje na nowe instalacje są z nazwy rynkowe, to państwo ustala, jak wiele energii potrzeba, kiedy i przy użyciu jakich technologii. O przyłączeniu nowych źródeł energii decydują Polskie Sieci Elektroenergetyczne – spółka akcyjna ze stuprocentowym udziałem skarbu państwa. Firmy energetyczne także są w większości pod kontrolą państwa. W 2016 roku zmieniono statuty trzech głównych spółek energetycznych, aby jako „odpowiedzialne za bezpieczeństwo energetyczne kraju” musiały stawiać zawsze logikę polityczną przed ekonomiczną. Innymi słowy polski rząd może w energetyce zrobić wszystko – problem, że nie wie, czego chce.
Zmiana pokoleniowa
Nadzieją na zmianę sytuacji jest rosnąca świadomość Polek i Polaków. Jeśli porównać jakość i zasięg dyskusji przed warszawskim COP19 oraz katowickim COP24, można odnieść wrażenie prawdziwej zmiany pokoleniowej. O czystej energii pisze się więcej, a problem smogu zmobilizował do działania nowe grupy społeczne. Pomaga to coraz większej części obywateli połączyć kropki – smog, niska emisja, samochody, węgiel, lasy, klimat – w jeden pesymistyczny obraz katastrofy ekologicznej. Rząd nie może, jak jeszcze kilka lat temu, opowiadać o energii i klimacie co mu tylko przyjdzie do głowy – kontry w mediach (społecznościowych, ale także mainstreamowych) są natychmiastowe i merytorycznie miażdżące.
Liczę zatem, że o PEP2040 szybko zapomnimy, a na jej marginesie powstanie spóźniona, ale potrzebna wizja dekarbonizacji Polski do 2050 roku – spójna z unijnymi i oenzetowskimi celami, a także z naszymi nadziejami na poważną i odpowiedzialną rolę Polski w świecie.