Na początku aktualnej kadencji Sejmu Nowoczesna wydawała się realną przeciwwagą dla bezideowej (bo w jakimś sensie bezwładnej) Platformy Obywatelskiej, a Ryszard Petru zupełnie poważnie był traktowany jako nadzieja dla polskich liberałów. Dziś .N po przejściach powoli umiera, a jej los zależy głównie od Grzegorza Schetyny. Ta historia to poważna nauczka dla wszystkich liczących nadal na przemeblowanie polskiej sceny politycznej.
Przejście do klubu poselskiego PO–KO Kamili Gasiuk-Pihowicz wraz z grupą kilku innych posłów i rozpad klubu parlamentarnego .N jest przypieczętowaniem procesu, który w .N trwał od co najmniej roku. W 2015 roku partia wprowadziła do Sejmu 28 posłów. Po drodze zaliczyła kilka mniej lub bardziej widowiskowych transferów, jednak od samego początku Nowoczesną raczej opuszczano, niż do niej dołączano. Dziś klub ma ledwie połowę pierwotnego składu. Przejście Jacka Protasiewicza w celu podtrzymania przy życiu klubu, pokazuje tylko beznadzieję sytuacji Nowoczesnej.
Partia z niebieskim „N” w logo miała nieszczęście popełnić chyba wszystkie błędy, jakie powstająca partia może popełnić. Kompromitująca pomyłka księgowa i utrata wielomilionowej dotacji na starcie zadłużyła „ugrupowanie ekonomistów” i skazała je na kłopoty finansowe. Lekkomyślna rekrutacja kandydatów na posłów i radnych mściła się później odejściami i kolejnymi zdradami. Nieszczęsny urlop w Portugalii i kolejne żenujące lapsusy pierwszego przewodniczącego pozbawiły ruch powagi.
Prawdopodobnie nawet lawina wszystkich tych błędnych decyzji nie musiałaby zupełnie pogrążyć Nowoczesnej. Ugrupowanie potrafiło pokazać swoją dojrzałość choćby podczas wymiany liderów. Kiedy szefostwo przejęły Katarzyna Lubnauer do spółki z Kamilą Gasiuk-Pihowicz, partia na chwilę zyskała oddech, a komentatorzy w większości byli zachwyceni niespotykanym dotąd w Sejmie żeńskim kierownictwem partii. Odejście Ryszarda Petru na krótką chwilę także było pozytywem, pozwalając ruchowi odciąć się od kolejnych wpadek ekslidera. Przez pewien moment widać było nawet wzrostowe wahnięcie w sondażach, które przy odrobinie szczęścia można było przekuć w dłuższy trend. Te drobne przejawy odbijania się od dna zostały jednak zupełnie zaprzepaszczone przez coraz ściślejszą współpracę z PO i Grzegorzem Schetyną.
Już sama nazwa koalicyjnego szyldu – Koalicja Obywatelska – wskazywała, kto odgrywa w nim decydującą rolę. Choć Katarzyna Lubnauer w kampanii samorządowej nie odstępowała Schetyny o krok, za kulisami o żadnych partnerskich relacjach nie mogło być mowy. W rzeczywistości .N była stopniowo marginalizowana wewnątrz koalicji, ale co gorsza także w medialnych relacjach. Przykładem była kampania Jacka Sutryka we Wrocławiu – formalnie w ramach KO wskazanego przez właśnie przez lokalne struktury .N – ale faktycznie stawianego w jednym szeregu ze Schetyną niemal jako członek PO. Charakter pojedynków wyborczych w innych wielkich miastach także nie pozwolił wybić się ludziom .N. W Warszawie Paweł Rabiej ze swoim sztabem bardzo aktywnie wspierający Rafała Trzaskowskiego nigdy nie wyszedł z jego cienia, choć sama .N i jej kandydaci w radach stolicy osiągnęli doskonałe wyniki.
Już sama nazwa koalicyjnego szyldu – Koalicja Obywatelska – wskazywała kto odgrywa w nim decydującą rolę. Choć Katarzyna Lubnauer w kampanii samorządowej nie odstępowała Schetyny o krok, za kulisami o żadnych partnerskich relacjach nie mogło być mowy. | Piotr S. Kozdrowicki
Tragizm sytuacji .N polegał na braku innego wyjścia. Nawet jeśli zdemolowana wcześniejszymi przejściami partia pokusiłaby się o samodzielny start, byłoby jej skrajnie trudno uzyskać przyzwoity rezultat bez własnych funduszy i z pokiereszowanymi strukturami. Wyborcza polaryzacja zresztą bardziej niż kiedykolwiek zmusza do tworzenia szerszych bloków. Problem w tym, że Nowoczesna w międzyczasie przestała się czymkolwiek od PO odróżniać. Konia z rzędem temu, kto potrafi wskazać choćby jedną samodzielną inicjatywę .N z ostatnich miesięcy, czy choćby jedną próbę wyróżnienia się na tle partnera. Wejście w koalicję z PO nie tylko ubezwłasnowolniło .N politycznie (teoretycznie można by było wykorzystać to przynajmniej do wewnętrznej konsolidacji), ale przede wszystkim zaprzeczyło jej mitowi założycielskiemu. Nowoczesna powstawała przecież w kontrze do zastałej, konserwatywnej Platformy. Stojąc teraz u boku PO, okazała się jej nieporadną kopią. Nikt nie głosuje na kopię, jeśli ma oryginał.
Nowoczesna obecnie skazana jest już na degradację. Obgryzana przez Schetynę z jednej strony i Petru z drugiej, dobijana kolejnymi problemami formalnymi, raczej nie ma przed sobą przyszłości innej niż tylko opadanie w beznadzieję i marazm. Głównie od szefa PO zależy teraz, czy zje koalicjanta do końca (przeciągając resztę posłów .N na swoją stronę), czy będzie go podtrzymywał przy życiu (dla złudy trwania szerokiej koalicji). Niezależnie od zakończenia tej historii, z gorzkiego doświadczenia Nowoczesnej można wyciągnąć kilka lekcji, adresowanych do kilku konkretnych osób.
Lekcja pierwsza (dla Barbary Nowackiej): sojusze z Grzegorzem Schetyną są opłacalne tylko dla Grzegorza Schetyny. Poszerzanie KO o kolejne podmioty nie tworzy żadnej wartości dodanej, słabo przekłada się na wyniki wyborcze, a oznacza głównie likwidowanie kolejnych wrogów PO po stronie niepisowskiej. W ramach koalicji z PO można wywalczyć jedynie miejsce na liście gwarantujące przetrwanie czy polityczną stabilizację… i prawdopodobnie nic więcej. Liderka Inicjatywy Polska powinna zadać sobie pytanie, gdzie sięgają jej ambicje i czy na pewno zrealizuje je z Platformą.
Lekcja druga (dla Roberta Biedronia): budowanie całości ruchu na uśmiechu lidera jest wizerunkowo równie uzasadnione, co niebezpieczne. Zwłaszcza że Biedroń zdaje się być w niektórych aspektach niepokojąco coraz bardziej podobny do Petru czy wcześniej Palikota. Marketingowe zabiegi oparte na sobie samym są pierwszym dzwonkiem alarmowym przed utratą powagi. Może temu przeciwdziałać zaprezentowanie choćby politycznej wizji wychodzącej poza ogólnikowe hasła o zmianie – ale to wymaga konkretów, których Biedroń jak dotąd unika.
Nowoczesna obecnie skazana jest już na degradację. Obgryzana przez Schetynę z jednej strony i Petru z drugiej, dobijana kolejnymi problemami formalnymi, raczej nie ma przed sobą przyszłości innej niż tylko opadanie w beznadzieję i marazm | Piotr S. Kozdrowicki
Lekcja trzecia (dla Grzegorza Schetyny): największym sprzymierzeńcem PO jest Jarosław Kaczyński. Podtrzymywanie narracji o konieczności wspólnego frontu przeciw PiS-owi nie tyle stanowi realne zagrożenie dla PiS-u, ile uśmierca wszelkie inicjatywy i ambicje konkurencyjne wobec Platformy. Jakkolwiek Schetyna jest nielubiany, niemedialny i wielu wyborcom wydaje się niewiarygodny (patrz rankingi zaufania do polityków) – jego pozycja jako lidera opozycji jest niezagrożona. Wystarczy co jakiś czas przeciągać choćby pojedynczych działaczy pod szyld KO, by utrwalać złudę sprawczości oraz wielkiej koalicji demokratów.
Lekcja czwarta (dla Donalda Tuska): KO zjada przystawki, ale w skali kraju nie przebija szklanego sufitu. Teoretycznie więc wciąż istnieje pole dla innych, opozycyjnych wobec PiS-u ruchów. Dla ruchu Biedronia… lub Tuska. Niezależnie od tego, jaki wariant przyjmie były premier (choć najbardziej dogodna wydaje się pozycja patrona wszystkich ruchów demokratycznych i proeuropejskich), tylko jego powrót na krajową scenę polityczną może trwale zmienić dynamikę opozycji. Wbrew nadziejom o wcześniejszym przyjeździe do Polski, politycznie dla Tuska opłacalne jest odwlekanie powrotu jak najdłużej. Z każdym kolejnym miesiącem jego potencjał będzie rosnąć. Dopóki Tusk pozostaje w Brukseli, może po prostu obserwować, jak kolejne opozycyjne inicjatywy wykrwawiają się w „przyjacielskiej konkurencji”. By wreszcie po blamażu Nowoczesnej, Platformy, KO, Nowackiej czy (możliwe) Biedronia, powrócić jako jedyna prawdziwa alternatywa.
*/ Tekst wyraża poglądy autora.