W 1960 roku w Japonii ukazuje się „Umiłowanie ojczyzny” – jeden z najbardziej znanych utworów Yukio Mishimy. W tym niewielkim opowiadaniu pisarz jak zwykle pokazuje swój stylistyczny kunszt, jednak uwagę przykuwa raczej treść niż forma. Tłem opowieści jest próba zamachu stanu podjęta w 1936 roku przez ultranacjonalistów z armii japońskiej. W gronie puczystów znajduje się również porucznik Takeyama Shinji. Zamach kończy się przegraną rebeliantów. Młody żołnierz postanawia więc popełnić seppuku, tradycyjne samobójstwo polegające na przebiciu brzucha mieczem. W uroczystej ceremonii towarzyszy mu prześliczna żona Reiko. W opowiadaniu małżonkowie kochają się najpierw namiętnie, a następnie – najpierw on, później ona – pozbawiają się życia.
Sześć lat później Mishima zekranizuje opowiadanie i zagra rolę porucznika Takeyamy. Widzowie ujrzą na ekranie surową, pozbawioną zbędnych ozdób scenę teatru nō i dokładny przebieg seppuku: przebity brzuch, teatralnie ściekającą z ust pianę, martwe ciało w kałuży krwi przypominającej czarny atrament.
W 1970 roku cała sekwencja zdarzeń powtórzy się raz jeszcze. Tym razem nie będzie ani literacką, ani filmową fikcją. Mishima wraz z grupą członków paramilitarnego nacjonalistycznego Stowarzyszenia Tarcz wedrze się do siedziby dowództwa Sił Samoobrony i po wygłoszeniu mowy wzywającej do duchowego odrodzenia Japonii popełni seppuku.
Śmierć i ekstaza
W „Umarłych” Christiana Krachta nazwisko Mishimy nie pojawia się ani razu, jednak już od pierwszych stron tej krótkiej, niezwykle skondensowanej powieści wyczuwamy jego obecność. Trudno bowiem skojarzyć z kimkolwiek innym otwierającą „Umarłych” scenę. Oto gdzieś na początku lat 30. w zasnutym chmurami, deszczowym Tokio w niepozornym domu młody oficer, który popełnił pewne uchybienie, postanawia się za to ukarać i zapłacić najwyższą cenę. Podobnie jak Takeyama i Mishima, rozpruwa sobie brzuch mieczem.
Z jedną różnicą. Przez dziurę w przepierzeniu wszystko nagrywa zimne oko kamery. Nagranie odsyła jednak bezpośrednio do innej, jakby wyjętej z powieści Mishimy, postaci. Jego właścicielem jest Masahiko Amakasu, pracownik japońskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych obarczony specjalną misją. Zadaniem Amakasu jest stworzenie „celuloidowej osi Tokio-Berlin”, a więc sprowadzenie z Niemiec nowoczesnych filmowych technologii oraz reżysera, który nadałby rozmach japońskiej kinematografii. Ta ostatnia jest bowiem w defensywie. Amerykańskie produkcje przyćmiewają rodzime filmy kunsztem oraz „narracyjną ponadczasowością”. Amakasu pisze więc pełen dyplomatycznej uprzejmości list do Alfreda Hugenberga, szefa największej niemieckiej wytwórni filmowej Universum Film AG, i dołącza do niego nieduży pakunek z nagraniem seppuku – „dla lepszego zrozumienia Japonii” [1].
Ten przedziwny załącznik może wydawać się dość zaskakujący, jednak już po chwili przekonujemy się, że pomysł Amakasu nie jest przypadkowy. Kracht opisuje pokrótce jego dzieciństwo i czytelnik szybko zdaje sobie sprawę, że Japończyk zawsze odstawał od reszty rówieśników. Podobnie jak bohaterów Mishimy, pociąga go mieszanina piękna i cierpienia, śmierci i miłosnej ekstazy. Gdy jako chłopiec wyobraża sobie swój własny pogrzeb, odczuwa seksualną rozkosz. Kiedy postanawia kogoś ukarać, nie przebiera w środkach – torturuje dokuczającego mu ucznia, podpala budynek znienawidzonej szkoły. W jego oczach akt zniszczenia kryje w sobie niewysłowiony urok.
Literackie zabawy
Oczywiście, „Umarli” Krachta nie są tylko wariacją na temat twórczości Mishimy. Szwajcarski pisarz znany jest z tego, że brawurowo łączy kulturowe tropy, i tak też postępuje w swojej ostatniej powieści. Postać Amakasu jest dla Krachta okazją do wprowadzenia do fabuły wątków japońskich. Z kolei Emil Nägeli, szwajcarski reżyser, którego Universum Film AG w odpowiedzi na ministerialny list wysyła do Kraju Kwitnącej Wiśni, umożliwia autorowi prezentację szeregu postaci związanych z niemieckim kręgiem kulturowym. Kogo tu nie ma! Przed wyjazdem do Japonii, gdzie Nägeli ma stworzyć film, który wstrząśnie światową publicznością, poznaje wspomnianego już potentata prasowego i producenta Alfreda Hugenberga. W Berlinie zaprzyjaźnia się z Lotte Eisner, krytyczką filmową i patronką ekspresjonistów, oraz Siegfriedem Kracauerem, znanym publicystą i teoretykiem filmu. Rozbija się po barach z aktorem Heinzem Rühmannem i Ernstem Hanfstaenglem, zwanym Putzim, niemieckim biznesmenem, podwójnym agentem i późniejszym powiernikiem Hitlera. Bezskutecznie umawia się na rozmowę z Knutem Hamsunem.
Całe to towarzystwo pozwala czytelnikowi poczuć ciężką atmosferę Niemiec początku lat 30. XX wieku. Kto jednak wie, że z wyjątkiem Nägelego wszyscy ci bohaterowie są postaciami historycznymi, może dać się wciągnąć w szaloną, erudycyjną grę, w której zabawa polega na odkryciu mnożących się w „Umarłych” odniesień do rzeczywistych wydarzeń i ich uczestników. Oprócz już wspomnianych bohaterów wypada tu wymienić Charliego Chaplina, którego triumfalne tournée po Japonii zbiega się z przyjazdem Nägelego do Tokio, czy samego Masahiko Amakasu, postać dość obrzydliwą (m.in. jako oficer japoński dopuszczał się tortur w Mandżurii), choć na szczęście Kracht w powieści zmienia mu znacznie życiorys.
Pochwała sztuczności
Intertekstualne nawiązania, historyczne rebusy, krzyżowanie ze sobą popkulturowych klisz, wreszcie wymyślna konstrukcja tej krótkiej powieści, powtarzająca trójdzielną strukturę spektaklu nō (początek jest wolny i obiecujący, środkowa część lekko przyspiesza, ostatnia szybko dochodzi do punktu kulminacyjnego) – wszystko to każe postawić sobie pytanie: czy „Umarli” nie są aby kolejną literacką szaradą dla intelektualistów? Po części tak. I nie ma się co obrażać. Literatura jest również rozrywką, dlaczegóż więc nie mielibyśmy jej traktować w ten sposób? Tym bardziej, że Kracht nie zasypuje nas nadmiernie nazwiskami i faktami i konstruuje swoją powieść tak, że kto nie chce, wcale nie musi bawić się wszystkimi klockami tej erudycyjnej układanki.
Jest jednak w powieści Krachta coś więcej. Po pierwsze, popkulturowe klisze odsłaniają przed nami nasze ograniczone widzenie innych kultur. Bawi nas przesadny sposób, w który Nägeli estetyzuje biedną japońską wieś. W oczach szwajcarskiego reżysera Japończyków – w odróżnieniu od europejskich chłopów – „przenikał byt, aktualność uniwersum”. Ich ubóstwo było pełnym harmonii i czaru wabi sabi. Śmiejemy się pod nosem z tego przerysowania, ale jednocześnie łapiemy się na tym, że takiej Japonii sami pragniemy. Kusi nas zbudowany ze stereotypów egzotyzm, który obiecuje dreszcz emocji, nieznane duchowe przeżycia.
Po drugie, „Umarli” mówią nam coś interesującego o istocie samej sztuki. Nie bez przyczyny Kracht osią fabuły czyni przygotowania do nakręcenia filmu wszech czasów. W momencie, w którym Nägeli przyjeżdża do Japonii, gdzie wciągnie go szalony wir wydarzeń, jest 1932 rok. To chwila przełomowa nie tylko ze względu na mające nastąpić w Niemczech przejęcie władzy przez nazistów i utworzenie w Mandżurii marionetkowego państwa Mandżukuo, które stanie się symbolem japońskiego militaryzmu w Azji, ale również z uwagi na zmiany w samej kinematografii. Film dźwiękowy zastępuje film niemy. Wydaje się, że od teraz nie ma lepszego medium, które mogłoby nam opowiedzieć o otaczającym nas świecie, ukazać go jeden do jednego, dokładnie odwzorować rzeczywistość. Gdy jednak pod koniec powieści Nägeli w szalonym, twórczym porywie usiłuje uwiecznić na taśmie filmowej niezróżnicowany strumień wydarzeń – „pielgrzymów wyruszających w drogę do jednego czy drugiego chramu, wypadki samochodowe, samotne wiejskie dworce w nocnym oświetleniu, zgarbione stare kobiety pomagające przy zbiorach ryżu, kołysane wiatrem gaje bambusowe, tekturowy kubek” – ponosi klęskę. Film jest nieczytelny. Aby przekazać prawdę o życiu, sztuka nie może go bowiem naśladować. Musi pozostać sztuczna, wybiórcza, niekiedy przerysowana i odwoływać się do tego, co przefiltrowane przez tradycję i kulturę. Niczym niemy film czy teatr nō.
Tę przedziwną właściwość sztuki, zdaje się mówić Kracht, widać zwłaszcza w momentach, w których ma ona ukazać śmierć i cierpienie. Jak dowiadujemy się z „Umarłych”, mała rolka filmowa z nagranym seppuku wysłana do Niemiec spoczęła na dnie „klasycznej dyrektorskiej, fornirowanej mahoniem i zaopatrzonej w dyskretną mosiężną tabliczkę skrytki pocztowej”. Czy dyrektor Hugenberg w ogóle obejrzał to przedziwne nagranie? A jeśli nawet, czy rzeczywiście „lepiej zrozumiał Japonię”? Czy nie lepiej byłoby, gdyby przeczytał coś, co przypominałoby „Umiłowanie ojczyzny” Mishimy, lub obejrzał film równie kunsztowny formalnie, co ekranizacja tego opowiadania? Prawdziwa śmierć i prawdziwe cierpienie nie są bowiem żadnym spektaklem. Są tym, czym są – zlepkiem bólu, śluzu i krwi, „zdehumanizowanym imago rzeczywistości”.
Przypisy:
[1] wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki.
Książka:
Christian Kracht, „Umarli”, przeł. Ryszard Wojnakowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.