Podczas takich podróży, nie spotkałem jeszcze Polaka, który dobrze albo neutralnie wypowiadałby się o wyznawcach Allaha. Do dobrego tonu należy, łagodnie mówiąc, dystans względem tej grupy religijnej. Mówiąc o muzułmanach, zazwyczaj zresztą myślimy o Arabach, mimo że stanowią oni tylko część świata muzułmańskiego. Ta konfuzja jest zresztą symboliczna dla polskiej islamofobii – boimy się, ale nie wiemy czego. Strach przed islamem, szczególnie u młodych Polaków jest fenomenem dość dobrze zbadanym statystycznie – badania potwierdzają, że Polska jest jednym z najbardziej niechętnych muzułmanom krajów Europy. To zresztą jedna z hipotez, które dobrze tłumaczą niechęć do islamu: im mniej muzułmanów, tym większa do nich niechęć. Warto przy tym zwrócić uwagę, że kolejnym przejawem naszego strachu jest przeszacowywanie liczby muzułmanów w kraju – według badań Polacy sądzą, że jest ich w kraju 5 procent, podczas gdy jest ich ledwie 1 promil.

Z pomocą w zrozumieniu fenomenu strachu przed islamem przychodzi ważna książka Moniki Bobako pod tytułem „Islamofobia jako technologia władzy. Studium z antropologii politycznej”. Jednym z założeń tej pozycji jest przekonanie, że w islamofobii chodzi nie tyle o islam, co raczej o nas samych. Autorka pokazuje, że kwestia islamu stała się w Europie, także w Polsce, soczewką, w której skupiają się fundamentalne problemy i pytania naszych wspólnot: jakie powinno być miejsce religii w sferze publicznej, czym jest nasza europejska i narodowa tożsamość, jakie jest miejsce kobiety w społeczeństwie. Najważniejsze jest jednak przekonanie, że wszystko, czym są i co wyznają muzułmanie, jest czymś całkowicie innym od tego, czym jesteśmy i co wyznajemy my. Muzułmanie to obca nam ontologicznie grupa. Co więcej, nie są oni w stanie się zmienić – bo kultura w tym rozumieniu jest czymś niezmiennym, na stałe zespolonym ze wspólnotami.

W takim rozumieniu, muzułmanie mają naturalną skłonność do przemocy, nie chce im się pracować, muzułmanki to niewolnice swoich mężów, ponadto próbują oni podbić Europę przy pomocy swojej wybujałej demografii. W rzeczywistości szczątkowa część muzułmanów popiera albo uczestniczy w działaniach terrorystycznych, rola kobiety w społecznościach muzułmańskich jest bardzo różna, a kolejne pokolenia imigrantów zazwyczaj zrównują się w poziomie dzietności ze społeczeństwami przyjmującymi. Definiowanie się przy pomocy szukania wroga jest zrozumiałym mechanizmem psychologicznym. Gorzej jest, jeśli wspomaga go praca intelektualistów, którzy powinni rozkładać nasze strachy na czynniki pierwsze, szukać ich drugiego dna i pokazywać nam drogi wyjścia z podobnych impasów. Bobako pokazuje dwa dokładnie przeciwne przypadki. Autorka ukazuje dwa błyskotliwe skądinąd umysły, które w tej sprawie odegrały negatywną rolę: Orianę Fallaci i Samuela Huntingtona.

Fallaci w błyskotliwym i szkodliwym eseju „Wściekłość i duma” (opublikowanym zresztą w Polsce przez „Gazetę Wyborczą”) powtarza wszystkie powyższe antymuzułmańskie stereotypy w sposób, który wpłynął na powszechne widzenie islamu bardziej niż jakikolwiek inny tekst. Wpływ Huntingtona był także potężny i równie szkodliwy, mimo wielu sensownych elementów jego analizy. Jednakże jego kluczowa i tytułowa teza „zderzenia cywilizacji” ujmuje cywilizacje jako niezmienne twory, które są skazane na konflikt. W ten sposób próbował zdefiniować Huntington oś konfliktu po końcu zimnej wojny – już nie ideologia, ale cywilizacja (definiowana głównie religijnie) miała być czynnikiem definiującym konflikt.

Huntington sugeruje, że to religia ma odgrywać rolę definiującą, jeśli chcemy cało wyjść ze zderzenia cywilizacji. Problem w tym, że chrześcijaństwo Huntingtona to nie posoborowe chrześcijaństwo gotowe do dialogu z Innym, ale miecz na innowierców. Dziś grupą, w której podobne przekonania zasiać byłoby najtrudniej, są zapewne sami chrześcijanie, co sprawia, że plan Huntingtona słabo przystaje do rzeczywistości.

Podobnie islamofobiczną rolę w Niemczech pełnił socjaldemokrata Thilo Sarrazin, który opublikował słynną książkę „Niemcy likwidują się same”, w których ucieka się do brutalnych argumentów rasowych, żeby wyjaśnić, że otwartość na muzułmańskich migrantów oznacza koniec kultury niemieckiej – trudno tu nie mieć skojarzeń.

***

Niezgoda na islamofobię nie powinna jednocześnie oznaczać zgody na muzułmański ekstremizm – nie jestem przekonany, czy musimy przyzwalać na noszenie burki w miejscach publicznych albo czy należy stosować w każdej sytuacji imigracyjną politykę otwartych drzwi. Liberałowie, także ci niewierzący, nie powinni też sprowadzać każdej religii do jednego mianownika – różnice są fundamentalne, także jeśli chodzi o ich stosunek różnych religii do przemocy, do roli kobiet w społeczeństwie, do wizji relacji transcendencji i władzy. Liberałowie nie powinni spać spokojnie, jeśli poprzestaną na słusznej krytyce islamofobii – zarówno imigracja, jak sam islam w swoim całym zróżnicowaniu to potężne wyzwania dla polskiej i europejskiej kultury.

Europejskie elity, jeśli można użyć tak ogólnego sformułowania, mają fundamentalny kłopot z religią, bo w większości same są mało religijne. Dziś nie tylko islam, ale też katolicyzm to „obcy” w stosunku do elit i społecznych większości. Stąd jak zwykle szczególna wydaje się rola pośredników – taką rolę mogłoby pewnie odgrywać chrześcijaństwo, bo to jest język bliższy europejskiej wrażliwości i mimo europejskiej dechrystianizacji.

Islamofobia jest problemem, bo zastępuje refleksję, spłyca debatę, która jest nam potrzebna. Być może powinniśmy ją kierować nie w stronę pytań negatywnych: kim być nie chcemy, ale pozytywnych: jakim wartościom chcemy być bliscy? Co dziś powinno oznaczać bycie Polakiem i Europejczykiem, jaka powinna być przyszłość naszej wspólnoty?

Te wszystkie polskie i europejskie pytania powinniśmy zadawać, nie stosując drogi na skróty – tu nie chodzi o islam, ale o nas samych.

 

Książka:

Monika Bobako „Islamofobia jako technologia władzy. Studium z antropologii politycznej”, wyd. Universitas 2018.