Weekendowe zadymy
Armatki wodne, fruwająca kostka brukowa, płonące samochody, gaz łzawiący… W kolejne weekendy cała Europa ogląda migawki z protestów „żółtych kamizelek”. Protestujący manifestują szczerą niechęć, jeśli nie nienawiść, do młodego prezydenta Emmanuela Macrona. Poza Francją wielu obserwatorów zadaje sobie pytanie, jak to się stało, że polityk zaprzysiężony dopiero co – w maju 2017 roku – wyzwolił tak gwałtowne protesty. I co w istocie oznaczają te, zwoływane co weekend przez internet, wystąpienia?
Aby zrozumieć konkretne źródło protestów „żółtych kamizelek”, z którymi zmaga się prezydent Francji, należy cofnąć się do jego zwycięstwa. Macron w drugiej turze wyborów otrzymał ogromny bonus poparcia, wynikający przede wszystkim z niechęci do kontrkandydatki, Marine Le Pen. W efekcie dostał znacznie więcej głosów, niż wynikałoby to z poparcia jego programu reform czy osoby. W pierwszej turze zdobył około 24 procent, co prawdopodobnie odzwierciedla realny stopień akceptacji (w drugiej połowie grudnia 2018 roku sympatię do prezydenta deklarowało około 27 procent respondentów). W programie Macron zapowiadał wielkie reformy socjalliberalne, częściowo wzorowane na duńskim flexicurity. Właśnie ułatwienie procesu zatrudniania i zwalniania pracowników przez pracodawcę, przy jednoczesnym zagwarantowaniu wysokich świadczeń socjalnych dla osób bezrobotnych, miało dać Francji nowy impuls rozwojowy oraz innowacje, wyjść poza kosmicznie wysokie bezrobocie wśród młodych, poczucie społecznego marazmu i tak dalej. Można wyliczać dziesiątki potknięć politycznych Macrona, jednak warto chyba podkreślić, że powody niechęci do niego są znacznie głębsze – a mianowicie: instytucjonalne.
Przeklęty Macron
Po pierwsze, półprezydencki system polityczny we Francji łatwo skupia na osobie Macrona krytykę. Sama skala jego prerogatyw prowokuje niezadowolonych do utożsamienia wszelkiego zła z osobą prezydenta. Ustrój V Republiki, z silną władzą prezydenta, w dobie demokracji cyfrowej znajduje się na rozdrożach. Upodmiotowieni siłą mediów społecznościowych obywatele coraz gorzej znoszą wertykalny model silnej władzy z czasów Charles’a de Gaulle’a.
Sen Emmanuela Macrona o sprawowaniu władzy jest zupełnie nieadekwatny do tego, w jaki sposób po nią sięgnął. To zupełnie tak, jakby Donald Trump nagle skasował konto na Twitterze i wyrzucił komórkę do Potomacu. | Jarosław Kuisz
Jednak ocena jego polityki jest bardzo spersonalizowana także z innego powodu. I tu, po drugie, Macron utożsamia cały ruch społeczny En Marche!, który oddolnie stworzył, z niczego. W trakcie kampanii wyborczej rozbił w puch dawny establishment partyjny (czego chciała lwia część wyborców). Na fali prezydenckiego zwycięstwa podbił także parlament, zapełniając go zresztą politycznymi nowicjuszami (czego także chciała lwia część wyborców).
Nigdy dość przypominania, że sięgnął po władzę w zupełnie nowy dla Francji sposób. Wystąpił bez jakichkolwiek struktur partyjnych, sam przeciw establishmentowi, z pomocą mediów społecznościowych – ukazując przy tym możliwości nowej formy uprawienia polityki. Warto pamiętać, że Macron do świata polityki przyszedł z biznesu. Od momentu przejęcia władzy realizuje program socjalliberalnych reform niczym biznesplan, który (z niewielkimi wyjątkami) dla nikogo nie był niespodzianką. Niespodzianką jednak okazało się coś zupełnie innego.
[promobox_artykul link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/01/08/macron-sorman-zolte-kamizelki-prezydent-ocena/” txt1=”Czytaj również wywiad z Guy Sormanem” txt2=”Wybory europejskie skończą się dla Macrona katastrofą”]
Jako się rzekło, Macron zdobył władzę za pomocą ruchu społecznego i mediów społecznościowych, ale już w momencie zwycięstwa, podczas pierwszego przemówienia pod Luwrem, dokonał całkowitej zmiany wizerunku. Wcześniejszy playboy internetu, który nie wahał się mówić w sposób otwarty, emocjonalny, angażujący tłumy, po zdobyciu władzy zaczął realizować swój sen dobrego ucznia – sen, w którym staje się następcą De Gaulle’a i Mitteranda, przywraca dawną godność V Republice.
Trump skasowałby Twittera?
Ten sen o sprawowaniu władzy jest zupełnie nieadekwatny do tego, w jaki sposób po nią sięgnął. Po nowatorskiej kampanii wyborczej wrócił do tradycyjnych metod sprawowania władzy. To zupełnie tak, jakby Donald Trump nagle skasował konto na Twitterze i wyrzucił komórkę do Potomacu. Kiedy Macron odciął się od społecznych korzeni ruchu, który stworzył, stracił wszelkie atuty. Został sam w złotej klatce Pałacu Elizejskiego.
Drastycznie ukazał to właśnie kryzys „żółtych kamizelek”, które podobnie jak Macron, kiedy szedł po władzę, organizują się przecież „oddolnie” i przeciw establishmentowi. Nie jest zatem wielką przesadą, gdy mówi się, że żółte kamizelki „tylko” podążają ścieżkami wytyczonymi wcześniej przez En Marche!. Tyle że tymi ścieżkami podąża coś zupełnie nowego.
Oto od krótkiego filmiku nieznanej wcześniej nikomu kobiety i wypowiedzi kilku niezadowolonych osób w mediach społecznościowych ruszył ogólnokrajowy protest. Ktoś rzucił hasło, żeby założyć odblaskowe kamizelki. Niemal wszyscy zgodzili się, że protest nie będzie miał przywódców. Utrącono samozwańczych rzeczników prasowych. I tak oto powstaje oddolna inicjatywa, której nie sposób politycznie skategoryzować. Przy gilets jaunes [żółtych kamizelkach] polska inicjatywa Pawła Kukiza czy włoski Ruch Pięciu Gwiazd to formacje polityczne o wysokim stopniu organizacji i hierarchii. Żółte kamizelki odcinają się od partii politycznych, związków zawodowych, oficjalnych mass mediów…
Demokracja bezpośrednia kontratakuje
Macron w sylwestrowym przemówieniu tłumaczył, że władza jest wybierana w wyborach i tylko w ten sposób może zostać odwołana. To nie przystaje do uprawiania emocjonalnej polityki w czasach mediów społecznościowych – które wyzwoliły tendencje sprzyjające gorącej demokracji bezpośredniej, stojące w sprzeczności z podstawami V Republiki. Przeciwnicy protestujących słusznie zwracali uwagę na pojawiające się na demonstracjach hasła antysemickie i homofobiczne, ale ich pozytywną agendą jest przecież postulat referendum obywatelskiego.
Gdy Macron jako źródło inspiracji wskazuje Danię z flexicurity, żółte kamizelki pytają o Szwajcarię z referendami. I natychmiast pojawiły się pomysły, żeby w drodze referendów można było odwołać niechcianych parlamentarzystów czy uchylać niekorzystne akty prawne.
Dotarliśmy do momentu, w którym nowe technologie umożliwiły uprawianie demokracji bezpośredniej, o której w dużych państwach wcześniej tylko śniono. Chęć partycypacji politycznej społeczeństwa wzmacnia… samo zmieniające się społeczeństwo. Choćby bezprecedensowy w historii świata poziom wykształcenia tysięcy ludzi. Obywatele zaczęli traktować politykę jak konsumenci. Wyrażają opinie na każdy temat, w tym o produktach, teraz te zachowania gładko przenoszą na politykę. Dlaczego? W imię równości.
Oglądamy przyszłość polityki
Często słychać w polskich komentarzach Schadenfreude: „niech się ten cholerny Macron wywróci!”, „precz z aroganckim Francuzem!”, czy po prostu: „won z liberałem!”. Warto zatem przypomnieć, że odpryskowe protesty „żółtych kamizelek” w różnych miejscach w Europie, chociaż na znacznie mniejszą skalę, są faktem. I nawet w Polsce doszło do zablokowania trasy A2 przez protestujących.
Nikt nie wyobrażał sobie takiego poziomu upodmiotowienia obywateli, jak w czasach mediów społecznościowych. Nie wyobrażam sobie, żeby obywatele, którzy zostali dzięki nowym mediom i edukacji tak upodmiotowieni, nie upominali się częściej o swoje. | Jarosław Kuisz
Zorganizowanie się kilku tysięcy osób dzięki mediom społecznościowym, by wyrazić weto ludowe jest technicznie możliwe. Widzieliśmy to wcześniej w krajach autorytarnych w czasach „wiosny arabskiej”, widzimy to w demokracjach liberalnych. Jeśli zgłaszanie weta jest technicznie możliwe, to dlaczego obywatele nie mieliby sięgać po nie częściej?
Można wskazywać, iż wszystko już było – w zalążku. „Żółte kamizelki” także drapują się w tradycję 1789 czy 1848 roku. Jednak rewolucje francuskie nie miały takiego poziomu zindywidualizowania, nikt nie wyobrażał sobie takiego poziomu upodmiotowienia obywateli, jak w czasach mediów społecznościowych.
Nie wyobrażam sobie, żeby obywatele, którzy zostali dzięki nowym mediom i edukacji tak upodmiotowieni, nie upominali się częściej o swoje. Jeśli nie zakładamy chińskiego modelu internetu w Unii Europejskiej, to od obecnych tendencji na Starym Kontynencie nie ma już odwrotu, dlatego wygra ten, kto wynajdzie nową formułę polityczności, połączy stare z nowym.
Oglądając „żółte kamizelki”, oglądamy przyszłość polityki.