Duża popularność polskich seriali w ostatnich latach każe nam sądzić, że rodzime produkcje w końcu dorównały poziomem zjadaczom czasu zza oceanu. Rozrywka kojarzona z telewizją, niegdyś wstydliwe guilty pleasure, dziś przeżywa renesans i przestaje być ubogą kuzynką filmu.
Przed pochłanianiem kolejnych sezonów naszych ulubionych seriali warto jednak zastanowić się, na ile nasze myślenie o danym dziele porządkuje jego strategia promocyjna.
Popkultura w rytmie hip-hopu
Seriale wysokiej jakości (quality series), do których zaliczamy zeszłoroczne hity, takie jak „Ślepnąc od świateł”, „Rojst” czy „1983”, w Polsce nie mają wcale tak długiej tradycji. Inaczej wygląda to w Stanach Zjednoczonych, gdzie standardy jakościowych produkcji wyznaczyły na przełomie XX i XXI wieku seriale wyprodukowane przez stację HBO. Pojawienie się „Rodziny Soprano” czy „Sześciu stóp pod ziemią” było reakcją producentów na zachodzące zmiany społeczne i ekonomiczne. Gospodynie domowe, do których dotychczas adresowano – raczej negatywnie postrzegane – opery mydlane, coraz częściej zaczęły podejmować pracę zawodową. HBO podniosło rękawicę i, jak sami skromnie przyznali przedstawiciele stacji w zrealizowanej kilka lat później reklamie, zmieniło oblicze telewizji – także w Polsce.
Dzięki temu dyskusje o tym, kto i dlaczego zabił serialowego bohatera, mogą dobiec do nas dziś zarówno podczas popijawy na Zbawiksie, jak i brunchu w przerwie między zawodowymi – jak to się mówi w korporacjach – esajmentami. Marketingowcy skrzętnie wykorzystali te przemiany. Dla przykładu Showmax reklamował swoją ofertę tak: „Na Showmax znajdziesz głośne produkcje kinowe i telewizyjne oraz seriale, o których rozmawiają twoi znajomi”. Społeczne włączenie do grupy serialowych entuzjastów wydaje się więc tutaj najistotniejsze.
Specyficzną strategię obrało natomiast HBO, które „Ślepnąc od świateł” promowało między innymi udostępnionym w sieci utworem rapera Pioruna, jednego z bohaterów serialu. Teledysk stał się hitem internetu, a fani fikcyjnego artysty zaczęli nawet domagać się jego kolejnych kawałków.
Z kolei kilka miesięcy temu w centrum Warszawy zawisł bilbord, na którym widniało hasło „Miejsce kobiety jest w domu”. Kiedy po kilku dniach dodano do niego kadr przedstawiający główną bohaterkę, okazało się, że jest to część kampanii Netflixa promującej nowy sezon „House of Cards”, w którym urząd prezydenta USA obejmuje kobieta. Przed ujawnieniem znaczenia kontrowersyjnego bilbordu, odwołującego się do Białego Domu, niezrozumiałe hasło wywołało medialną burzę i zostało skrytykowane za seksizm.
Oddziaływanie seriali na rzeczywistość, czy wręcz przenikanie się z nią, jak stało się to w przypadku postaci Pioruna, dowodzi awansu tej formy telewizyjnej, która zaczęła pełnić istotną funkcję w sferze publicznej. Jest to wynik konsekwentnie realizowanej przez HBO strategii tworzenia, na tle dotychczasowych telewizyjnych rozrywek, oryginalnego produktu. Słynne hasło z lat 90. „To nie jest telewizja, to HBO” doskonale opisuje cele stacji, która zaczęła aspirować do miana producenta seriali jako sztuki równorzędnej kinu.
Kino na małym ekranie
HBO oraz wzorujące się na nim stacje: Canal+, TVN czy platformy internetowe z Netflixem na czele, posługują się określoną poetyką. Oczywiście umożliwiają to budżety seriali, którymi dysponują te duże koncerny medialne. Produkcje cechuje profesjonalizm realizacyjny, oddalający ich dzieła od standardów telewizyjnych. Tak też promują swój produkt, tworząc zwiastuny wierne konwencji trailera filmowego.
Nietelewizyjna konwencja daje twórcom dużą swobodę. Zwróćmy uwagę choćby na to, że nie są oni zmuszeni do tworzenia wieloodcinkowych sezonów. Seriale wysokiej jakości dzięki zaledwie kilkuodcinkowej formule często są nazywane małymi filmami. Taki format ma duży atut w postaci unikania niepotrzebnego rozciągania opowieści i wtrącania w nią nic nie wnoszących scen. Filmowa struktura nie wymaga także od twórców stosowania haczyków, czyli momentów zawieszenia akcji, które mają zatrzymać nas w fotelu na czas reklam. Ponadto seriale wysokiej jakości cechuje jednowątkowość, dzięki której lepiej utożsamiamy się z głównymi bohaterami, oraz łączenie gatunków. W tym miejscu wystarczy przypomnieć „Ślepnąc od świateł”, w którym możemy wyszczególnić elementy thrillera, kina akcji, dramatu psychologicznego, a nawet musicalu.
Różnice między serialami wysokiej jakości a typowymi operami mydlanymi dostrzegamy także w tematyce oraz stosowanych konwencjach narracyjnych, takich jak poetyka snu. Pozwolę sobie przypomnieć zatopioną Warszawę w „Ślepnąc od świateł”, wijące się korzenie drzew w czołówce „Rojsta” czy wizje głównego bohatera „Watahy”, który wcześniej zażył tajemniczą miksturę szeptuna.
Poetyka snu jest oczywiście zaczerpnięta z bardziej tradycyjnych dziedzin sztuki – literatury, teatru czy kina artystycznego. Odejście od struktur narracyjnych z formuły telewizyjnej na rzecz literackich staje się więc jednym z głównych wyznaczników seriali wysokiej jakości. W ostatnim czasie na małych ekranach mogliśmy zobaczyć adaptacje powieści Jakuba Żulczyka („Ślepnąc od świateł”), Vincenta V. Severskiego („Nielegalni”), a obecnie Remigiusza Mroza („Chyłka – Zaginięcie”). Przed kilkoma laty serial „Artyści” wyreżyserowała natomiast najbardziej znana polska para twórców teatralnych – Monika Strzępka i Paweł Demirski (jak widzimy, ambicjami tworzenia seriali wysokiej jakości została zarażona także telewizja publiczna). Podkreślenie wyższości nad telewizją przez promowanie seriali nazwiskiem literata stało się tym samym bardzo istotnym aspektem strategii marketingowej poszczególnych stacji.
HBO jako telewizyjny trendsetter
Przypisywana dziś niektórym serialom kategoria „wysokiej jakości” nie uwzględnia wielu telewizyjnych produkcji wyróżniających się innymi wartościami, które możemy odnaleźć choćby w serialach komediowych, w tym sitcomach (pastisz, satyra czy brechtowski efekt obcości). Według badaczek takich jak Jane Feuer czy Sarah Cardwell do seriali wysokiej jakości nie moglibyśmy więc zaliczyć choćby „Przyjaciół”, „Latającego cyrku Monty Pythona” oraz „The Simpsons”, które wywarły przecież ogromny wpływ na światową popkulturę.
Jak zauważyła Jane Feuer w eseju „HBO i pojęcie telewizji jakościowej”, jakościowy serial dramatyczny zawsze rości sobie prawo do oryginalności w odniesieniu do standardów telewizji swoich czasów” [1]. Czy możemy jednak mówić o jednoznacznych kryteriach wysokiej jakości seriali?
Wbrew pozorom innowacyjności, seriale niejednokrotnie powielają utrwalone schematy narracyjne. Zobaczymy to chociażby na przykładzie fabuły „Ślepnąc od świateł”. Kuba (Kamil Nożyński), młody diler narkotyków, wplątany w sieć gangsterskich intryg, pragnie opuścić zdemoralizowaną nocną Warszawę, aby rozpocząć spokojne życie rodzinne. Schemat ten można uznać za typową podróż bohatera, szczegółowo opisaną niegdyś przez Josepha Campbella. Kuba na drodze do celu natrafia na wrogów, sprzymierzeńców i mentorów, po to, aby na końcu przejść główną próbę, z której wyjdzie cało i narodzi się na nowo lub zginie.
Wbrew pozorom innowacyjności, seriale niejednokrotnie powielają utrwalone schematy narracyjne. | Dawid Dróżdż
Krytycy jako walory serialowej adaptacji powieści Żulczyka dostrzegają wiarygodne przedstawienie realiów Warszawy oraz świetny scenariusz z pełnokrwistymi postaciami. Nie możemy jednak uznać, że te zalety w jakikolwiek sposób przyczyniły się do łamania znanych nam schematów gatunkowych czy narracyjnych. Figury introwertycznego gangstera (Kamil Nożyński w roli polskiego Leona Zawodowca) czy niezrównoważonego psychicznie bandyty, jakim jest Dario – postać grana przez Jana Frycza (gdyby reżyserował Besson, moglibyśmy wyobrazić sobie w tej roli Gary’ego Oldmana) są nam dobrze znane z mrocznych thrillerów i kryminałów.
Odnajdując mankamenty dotychczas wymienionych wyznaczników seriali wysokiej jakości, warto zastanowić się więc, na ile nasze postrzeganie danego dzieła jest determinowane przez wspomniane strategie marketingowe oraz ich standardy estetyczne – rozumiane w czysto technologicznym sensie.
Reżim obrazów wysokiej rozdzielczości
Niemiecka artystka wizualna Hito Steyerl w eseju „W obronie nędznego obrazu” wyróżniła dwa typy obrazów: wysokiej jakości i nędzne. Te pierwsze cechuje wysoka rozdzielczość, zaś drugie nieostrość i niedoskonałość. Do mniej zaszczytnego grona Steyerl zalicza amatorskie filmiki nagrane na YouTubie starym telefonem komórkowym, eseje filmowe czy filmy eksperymentalne. Z całą pewnością zaliczyłaby do nich także seriale „Czterej pancerni i pies” czy „Daleko od szosy”. Jako obrazy o niskiej rozdzielczości są one dla odbiorców przyzwyczajonych do jakości HD niczym intruz, który wtargnął w ich pole widzenia. Instytucje filmowe, zdając sobie sprawę z nieustających przemian technologicznych, próbują dostosować się do percepcji współczesnego widza. Cyfrowa rekonstrukcja dzieł sprzed kilku dekad, będąca swoistą transfuzją pikseli, daje im drugie życie i pozwala uniknąć bezpowrotnego zesłania do piekieł nędznych obrazów.
Instytucje filmowe próbują dostosować się do percepcji współczesnego widza. Cyfrowa rekonstrukcja dzieł sprzed kilku dekad daje im drugie życie. | Dawid Dróżdż
Obecnie większość z nas dysponuje urządzeniami pozwalającymi na nagrywanie obrazów w wysokiej rozdzielczości. Możemy więc stwierdzić, że żyjemy w erze reżimu HD, w którym nie ma miejsca dla śnieżącego ekranu. Artykuł Hito Steyerl w tym kontekście nieco stracił ważność. Nie musimy dokonywać podziału na obrazy wysokiej jakości i nędzne, ponieważ tych drugich powstaje coraz mniej. Nie oznacza to jednak, że rozdzielczość nie dokonuje w ogóle hierarchizacji obrazów, a w tym seriali.
„My ci pokażemy najlepsze seriale i filmy w HD” – tak reklamowali swoją ofertę marketingowcy Showmaxa. Rozdzielczość staje się sygnaturą dzieła, pieczęcią jakości, która subtelnie informuje o tym, że obcujemy z dziełem niezasługującym na powodującą oczopląs pikselozę. Najistotniejsza w przekazie reklamowym staje się informacja o jakości obrazu, co pokazuje jej wagę przy podejmowaniu wyboru serialu na wieczorny seans.
Wysoka rozdzielczość obrazów bywa przedstawiana jako tożsama z ich elitarnością. Obrazy w jakości Ultra HD czy 4K nie są bowiem dostępne dla wszystkich. Aby cieszyć się błyszczącymi ekranami, na których wszystko wydaje się wyraźniejsze, ciekawsze i większe, zazwyczaj należy wykupić specjalny pakiet, a także dysponować szybkim łączem internetowym oraz urządzeniem obsługującym odpowiedni format obrazu. Owa elitarność zakorzenia w nas poczucie, że raczymy się dobrami niedostępnymi dla przeciętnych osób korzystających ze standardowej oferty ogólnodostępnej telewizji.
Na Playerze (serwisie oferującym dostęp do seriali, filmów i programów przede wszystkim produkowanych przez Grupę TVN) została utworzona specjalna zakładka „Odkryj magię 4K”. Niestety w wysokiej rozdzielczości możemy obejrzeć tylko wybrane filmy i seriale („Chyłka – Zaginięcie”, „Pułapka” czy „Diagnoza”). Nie obejrzymy w nich za to oper mydlanych, takich jak nadal przyciągający rzeszę widzów „Na Wspólnej” czy „Pod powierzchnią” – produkcja, która mimo profesjonalizmu realizacji oraz zaangażowania cenionego reżysera (Borys Lankosz) i aktorów (m.in. Łukasz Simlat, Bartłomiej Topa) nie spełnia wszystkich standardów serialu wysokiej jakości. Przynależność danego dzieła do kategorii wysokiej jakości jest więc określana przez samych producentów poprzez udostępnianie ich w najwyższej rozdzielczości.
Być może to zatem właśnie poczucie elitarności jest ukrytym kryterium, które porządkuje nasze myślenie o serialach wysokiej jakości? Dostrzeżemy to dzięki strategiom marketingowym, w których podkreśla się takie cechy produktów jak rozdzielczość, coraz bardziej prestiżowy status tej rozrywki w sferze publicznej oraz czerpanie przez twórców ze schematów innych dziedzin sztuki. Uznanie, że rodzime seriale dorównały poziomem zjadaczom czasu zza oceanu, jest więc prawdziwe tylko połowicznie. Jak się okazuje, hasło „marketing dźwignią handlu” sprawdza się także na poletku serialowym. Skutkiem tego z worka wysokojakościowych produkcji nadal zdarza się nam wyciągnąć dzieła nieprzystające do reszty…
Przypis:
[1] Jane Feuer, „HBO i pojęcie telewizji jakościowej” [w:] „Zmierzch telewizji? Przemiany medium. Antologia”, T. Bielak, M. Filiciak, G. Ptaszek [red.], Warszawa 2011.